Chory układ społeczny wygląda z zewnątrz zdrowo
Zanim Masa z Pruszkowa został świadkiem koronnym, wygrywał przetargi na dostawę leków do miejscowego szpitala. Nie składał najatrakcyjniejszej cenowo oferty, ale ludzie, którzy coś niecoś rozumieli z miejscowego życia, wiedzieli, że była to propozycja nie do odrzucenia. Każdy, kto oglądał sagę rodzinną "Ojciec chrzestny", wie, że prawdziwie chory układ społeczny wygląda z zewnątrz pogodnie, czerstwo, zdrowo. I trzeba być człowiekiem bez serca, żeby ranić uczucia takiej wspólnoty tylko dlatego, że stoi się poza nią.
Od szukania dowodów są policje jawne i tajne. Uczciwi obywatele wiedzą, że gdyby układ urząd–obywatel był przejrzysty, to ciągle by się nie blokował. Tymczasem regularnie zacina się dla zwykłych obywateli, podczas gdy inni - niby równi tym pierwszym, ale równiejsi - funkcjonują w nim nadspodziewanie gładko. Rolą szefa jest zauważać ten paradoks. Jako człowiek w miarę bystry od lat protestuję przeciw temu, co dzieje się w Warszawie. Prezydentowi Wyganowskiemu powiedziałem kiedyś publicznie, że jeśli nadal działa mafia taksówkarska, to widocznie mu to odpowiada. Oburzył się, groził procesem, ale potem zrezygnował. Prezydentowi Święcickiemu wskazywałem konkretne blokady, na które napotykają inicjatywy jak najbardziej sensowne - także jego zdaniem. Wskazywałem na urzędników, którzy byli za to odpowiedzialni. "I co mam zrobić? Co mam zrobić?’ - odpowiadał bezradnie.
Ani rolą dziennikarzy, ani posła warszawskiego, jakim jestem, nie jest prowadzenie śledztwa w sprawie oczywistej: miasto tonie w korupcji, którą napędzają blokady jednych decyzji i promocja innych. Wszystko to jest na piśmie, gdyż dat i podpisów pod odmowami zezwoleń nikt nie fałszuje. Urzędnicy czują się bezkarni. Kręcimy się od kilkunastu lat w kręgu dwudziestu kilku nazwisk. Rzecz jest publiczną tajemnicą, a obecnie już trzeci prezydent miasta, Piskorski, udaje, że nic nie wie.
Nie będąc jak w piosence "człowiekiem z miasta", ale znając jego rytm, powtarzam moje polityczne credo: każdy wie tyle, ile chce. Szczególnie, gdy niewiedza popłaca. Ostatnio przykładów na to jest aż nadto.
Od szukania dowodów są policje jawne i tajne. Uczciwi obywatele wiedzą, że gdyby układ urząd–obywatel był przejrzysty, to ciągle by się nie blokował. Tymczasem regularnie zacina się dla zwykłych obywateli, podczas gdy inni - niby równi tym pierwszym, ale równiejsi - funkcjonują w nim nadspodziewanie gładko. Rolą szefa jest zauważać ten paradoks. Jako człowiek w miarę bystry od lat protestuję przeciw temu, co dzieje się w Warszawie. Prezydentowi Wyganowskiemu powiedziałem kiedyś publicznie, że jeśli nadal działa mafia taksówkarska, to widocznie mu to odpowiada. Oburzył się, groził procesem, ale potem zrezygnował. Prezydentowi Święcickiemu wskazywałem konkretne blokady, na które napotykają inicjatywy jak najbardziej sensowne - także jego zdaniem. Wskazywałem na urzędników, którzy byli za to odpowiedzialni. "I co mam zrobić? Co mam zrobić?’ - odpowiadał bezradnie.
Ani rolą dziennikarzy, ani posła warszawskiego, jakim jestem, nie jest prowadzenie śledztwa w sprawie oczywistej: miasto tonie w korupcji, którą napędzają blokady jednych decyzji i promocja innych. Wszystko to jest na piśmie, gdyż dat i podpisów pod odmowami zezwoleń nikt nie fałszuje. Urzędnicy czują się bezkarni. Kręcimy się od kilkunastu lat w kręgu dwudziestu kilku nazwisk. Rzecz jest publiczną tajemnicą, a obecnie już trzeci prezydent miasta, Piskorski, udaje, że nic nie wie.
Nie będąc jak w piosence "człowiekiem z miasta", ale znając jego rytm, powtarzam moje polityczne credo: każdy wie tyle, ile chce. Szczególnie, gdy niewiedza popłaca. Ostatnio przykładów na to jest aż nadto.
Więcej możesz przeczytać w 30/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.