Ostatni miesiąc był chwilą prawdy dla wielkich przywódców Europy, reprezentujących stare, okrzepłe demokracje, mające gotowe recepty na większość problemów współczesności. Wojna na Ukrainie pokazała, że są oni słabo zorientowanymi w rzeczywistości oportunistami, którzy mylą się właściwie w każdym calu. Opór z jakim w Berlinie i Paryżu przyswajana jest ta bolesna prawda, nie ma wbrew pozorom wiele wspólnego z jatką, do jakiej ich głupota doprowadziła na Ukrainie. Przecież prezydent Macron ciągle wydzwania do Putina, a kanclerz Scholz ciągle liczy na „dyplomatyczne rozwiązanie kryzysu”. Światli Europejczycy nie martwią się losem mieszkańców Mariupola czy Charkowa tak bardzo, jak fiaskiem wielkiego projektu zbudowania unijnej suwerenności, pogrzebanego przez ich chybione kalkulacje.
W obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę i zagrożenia, jakie Moskwa stwarza dla całej Europy widać wyraźnie, jak bardzo Unia zależna jest w kwestiach bezpieczeństwa od USA. A przecież suwerenność, która miała być głównym priorytetem Komisji Europejskiej, kierowanej przez byłą niemiecką minister obrony, Ursulę von der Leyen, oznaczała de facto emancypację Europy spod amerykańskiego parasola.
Wystarczyło jednak, żeby do bram Unii kolbami załomotali Moskale, żeby zwolennicy owej suwerenności przypomnieli sobie o wielkim bracie zza oceanu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.