Wall Street Journall": "Na tegorocznych Międzynarodowych Targach Ludzi w Poznaniu polskie firmy zaoferowały 20 tys. nowych ofert menedżerów, 40 tys. nowych ofert informatyków oraz po kilkanaście tysięcy nowych ofert pracowników sektora ochrony zdrowia i usług gastronomicznych". "Financial Times": "Na Polaków jest coraz większy popyt nie tylko na rynku europejskim, ale też na rynkach amerykańskim i japońskim, gdzie skutecznie konkurują z Hiszpanami, Rosjanami i Chińczykami". "The Economist": "Na listach transferowych polskich firm handlujących ludźmi znajduje się już ponad pół miliona wykwalifikowanych, dwu- i trzyjęzycznych specjalistów z różnych dziedzin. Od kiedy Polacy zrozumieli, że ich przebojem eksportowym mogą być właśnie ludzie i zaczęli kształcić fachowców na eksport, radykalnie zmienił się obraz tego kraju. Polaków można spotkać niemal w każdym większym przedsiębiorstwie na świecie, a bezrobocie w Polsce ustawicznie spada". Czy potrafimy wykorzystać nadarzającą się okazję i sprawić, by tak właśnie wyglądały korespondencje z Polski za 10-20 lat?
Ludzie potrzebują coraz więcej ludzi, a więc jest do zrobienia dobry interes. Tylko w krajach Unii Europejskiej już w tej chwili brakuje ponad miliona pracowników - wynika z artykułu "Łowcy rąk" (cover story tego wydania "Wprost"), a do 2050 r. obecne państwa unii będą zmuszone przyjąć co najmniej 100 mln ludzi! 400 tys. osób zamierzają przyjmować co roku Niemcy, po 200-300 tys. Włosi i Francuzi, pracowników z importu coraz intensywniej poszukują też Irlandczycy, Hiszpanie, Skandynawowie, Holendrzy. To samo dotyczy Stanów Zjednoczonych, które każdego roku importują wiele setek tysięcy ludzi, a nawet Japonii, która po raz pierwszy w swej historii właśnie zadeklarowała gotowość przyjęcia pół miliona wysoko wykwalifikowanych pracowników (vide: "Świeża krew").
Niezależnie od tego, czy się to antyglobalistom, "ludziom z Seattle" (a teraz już także "z Genui" - vide: "Wojna liguryjska") podoba, na naszych oczach po powstaniu globalnego rynku kapitałów, towarów i usług powstaje globalny rynek pracy. "Urodziłem się w Europie, pracowałem w Brazylii i Japonii, teraz pracuję w Kanadzie, a wypoczywam na Karaibach" - już mówią o sobie pierwsi jego uczestnicy, nigdzie nie czujący się emigrantami, ludzie końca ery emigracji, a początku epoki transferów.
Kto pierwszy wpadnie na pomysł eksportowania Polaków na skalę przemysłową i spróbuje uczynić z tego ważną gałąź naszej gospodarki? Kto w tym, co uznajemy na razie za dopust boży, za drenaż mózgów, dostrzeże wreszcie szansę rozwoju kraju? Wielu Polaków od dziesięcioleci eksportuje się na własną rękę, istnieją też u nas agencje zajmujące się eksportowaniem fachowców, transferujące za granicę robotników leśnych i budowlanych, marynarzy, lekarzy, pielęgniarki; problem jednak w tym, by robić to na większą skalę, co nie jest możliwe bez produktu takiej jakości, by się na eksport nadawał - bez fachowców made in Poland, którzy zastąpiliby pracowników sdjełanych w Polsze.
Zatem: kto pierwszy stworzy firmę, która będzie nie tylko przyjmować na swe listy transferowe ludzi już wykształconych, ale która - w zamian za obietnicę udziału przez określony czas w późniejszych zyskach (wynagrodzeniu wyeksportowanego fachowca) - zacznie inwestować w kształcenie ludzi, tak jak się inwestuje na przykład w trenowanie piłkarzy w nadziei na udział w przyszłych zyskach z ich transferów? I co za tym idzie: kto jeszcze bardziej nakręci koniunkturę na naszym rynku usług edukacyjnych? Indie, słynące z edukowania znakomitych, rozchwytywanych na świecie informatyków, już próbują podejścia biznesowego - rozważając, czy nie pobierać 10 tys. dolarów za każdego wysłanego za granicę informatyka. Ale to nie jedyna potencjalna korzyść krajów transferujących fachowców; pracownicy eksportowani z sześciu państw latynoskich regularnie dostarczają do swych ojczystych krajów kwoty, które stanowią łącznie ponad 10 proc. ich PKB - obliczyli eksperci Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju. Nie wspominając o pożytku płynącym z tysięcy ludzi powracających po jakimś czasie do ojczyzny - powracających zazwyczaj nie tylko z grubszymi portfelami, ale też z bogatszymi doświadczeniami i z pomysłami na nowe przedsięwzięcia.
Globalna wojna o głowy to prawdziwa wojna głów, i to wojna tęgich głów! - napisałem w "Na stronie" kilka miesięcy temu. Oby jedynym pomysłem naszych polityków na wzięcie w niej udziału nie było zażądanie od Unii Europejskiej osiemnastoletniego okresu przejściowego na transferowanie pracowników z Polski!
Ludzie potrzebują coraz więcej ludzi, a więc jest do zrobienia dobry interes. Tylko w krajach Unii Europejskiej już w tej chwili brakuje ponad miliona pracowników - wynika z artykułu "Łowcy rąk" (cover story tego wydania "Wprost"), a do 2050 r. obecne państwa unii będą zmuszone przyjąć co najmniej 100 mln ludzi! 400 tys. osób zamierzają przyjmować co roku Niemcy, po 200-300 tys. Włosi i Francuzi, pracowników z importu coraz intensywniej poszukują też Irlandczycy, Hiszpanie, Skandynawowie, Holendrzy. To samo dotyczy Stanów Zjednoczonych, które każdego roku importują wiele setek tysięcy ludzi, a nawet Japonii, która po raz pierwszy w swej historii właśnie zadeklarowała gotowość przyjęcia pół miliona wysoko wykwalifikowanych pracowników (vide: "Świeża krew").
Niezależnie od tego, czy się to antyglobalistom, "ludziom z Seattle" (a teraz już także "z Genui" - vide: "Wojna liguryjska") podoba, na naszych oczach po powstaniu globalnego rynku kapitałów, towarów i usług powstaje globalny rynek pracy. "Urodziłem się w Europie, pracowałem w Brazylii i Japonii, teraz pracuję w Kanadzie, a wypoczywam na Karaibach" - już mówią o sobie pierwsi jego uczestnicy, nigdzie nie czujący się emigrantami, ludzie końca ery emigracji, a początku epoki transferów.
Kto pierwszy wpadnie na pomysł eksportowania Polaków na skalę przemysłową i spróbuje uczynić z tego ważną gałąź naszej gospodarki? Kto w tym, co uznajemy na razie za dopust boży, za drenaż mózgów, dostrzeże wreszcie szansę rozwoju kraju? Wielu Polaków od dziesięcioleci eksportuje się na własną rękę, istnieją też u nas agencje zajmujące się eksportowaniem fachowców, transferujące za granicę robotników leśnych i budowlanych, marynarzy, lekarzy, pielęgniarki; problem jednak w tym, by robić to na większą skalę, co nie jest możliwe bez produktu takiej jakości, by się na eksport nadawał - bez fachowców made in Poland, którzy zastąpiliby pracowników sdjełanych w Polsze.
Zatem: kto pierwszy stworzy firmę, która będzie nie tylko przyjmować na swe listy transferowe ludzi już wykształconych, ale która - w zamian za obietnicę udziału przez określony czas w późniejszych zyskach (wynagrodzeniu wyeksportowanego fachowca) - zacznie inwestować w kształcenie ludzi, tak jak się inwestuje na przykład w trenowanie piłkarzy w nadziei na udział w przyszłych zyskach z ich transferów? I co za tym idzie: kto jeszcze bardziej nakręci koniunkturę na naszym rynku usług edukacyjnych? Indie, słynące z edukowania znakomitych, rozchwytywanych na świecie informatyków, już próbują podejścia biznesowego - rozważając, czy nie pobierać 10 tys. dolarów za każdego wysłanego za granicę informatyka. Ale to nie jedyna potencjalna korzyść krajów transferujących fachowców; pracownicy eksportowani z sześciu państw latynoskich regularnie dostarczają do swych ojczystych krajów kwoty, które stanowią łącznie ponad 10 proc. ich PKB - obliczyli eksperci Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju. Nie wspominając o pożytku płynącym z tysięcy ludzi powracających po jakimś czasie do ojczyzny - powracających zazwyczaj nie tylko z grubszymi portfelami, ale też z bogatszymi doświadczeniami i z pomysłami na nowe przedsięwzięcia.
Globalna wojna o głowy to prawdziwa wojna głów, i to wojna tęgich głów! - napisałem w "Na stronie" kilka miesięcy temu. Oby jedynym pomysłem naszych polityków na wzięcie w niej udziału nie było zażądanie od Unii Europejskiej osiemnastoletniego okresu przejściowego na transferowanie pracowników z Polski!
Więcej możesz przeczytać w 30/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.