Maciej Drzażdżewski, „Wprost”: Zanim udamy się na drugi brzeg tęczy, porozmawiajmy przez chwilę o Rita Pax. Czy to jest zespół, w którym możesz sobie pozwolić na wszystko?
Paulina Przybysz: Nie, to w ogóle nie jest tak, dlatego że na absolutnie wszystko pozwalam sobie u siebie. A tutaj jest w zasadzie trochę jak w rodzinie. Możesz sobie myśleć, że możesz sobie pozwolić na wszystko na wigilii, ale to nie jest do końca prawda, bo zdecydowanie mam takie poczucie, że jest to jednak zespół. Być może ludzie postrzegają to tak, że oto Paulina i zespół, ale to stanowczo tak nie wygląda. Naprawdę, w tym tworze jest demokratycznie i jest tak, że każda postać bardzo dużo wnosi, bo jest bardzo barwna. Co najważniejsze, każdy czuje się sobą, ale integralność jest w grupie. Wszyscy mamy za sobą po części klasyczną historię wykształcenia. Z Piotrkiem i z Pawłem chodziłam do jednej szkoły, podobnie z resztą z Jurkiem, a Kasia pomimo, że była na klasyce, to wpadała na wydział jazzu, żeby się rozwijać (śmiech). Znamy się więc od dawna i ja mam tak z ludźmi z dzieciństwa, że przed nimi nie za bardzo można ściemniać. Zdajemy sobie sprawę, skąd jesteśmy, jakimi byliśmy dzieciakami i co mieliśmy z matmy.
Czytaj też:
Powrót króla. Boleśnie szczery Kendrick Lamar z nową płytą
Czyli to nie jest tak, że wchodzicie do studia i jest głównodowodząca Paulina?
Nie, nie ma u nas Tadeusza Nalepy (śmiech). Zdecydowanie to nie tak i to jest dla mnie przyjemne. Jest to też taki odpoczynek dla głowy, że znowu mogę być częścią. Kiedyś też byłam dziewczyną z zespołu, potem długo wiodłam samotne życie nomada i teraz znowu jestem dziewczyną z zespołu. Nomad oczywiście istnieje i kroczy paralelnie swoją drogą, ale bycie w zespole jest ekstra.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.