U nas nie ma corridy, jest za to pojęcie "brania byka za rogi"
"Szczęśliw, kto jak Ulisses odbył długą podróż"
Joachim du Bellay
Polska zalana wodą z nieba i tą wylewającą się z polityczno-parlamentarnej wanny nie nastraja do optymizmu, mimo to miliony rodaków ruszyły już na letni podbój świata. Niektórzy z ciekawości, inni z wyrachowania, gdy tylko stwierdzili, że wakacje na Helu bywają droższe niż w Grecji lub Chorwacji. Skoro więc już tak jest, to dobrze by było, gdyby nasze obieżyświaty wykorzystały tę okoliczność i wsparły naszych negocjatorów, nawiązując kontakty z ludnością tubylczą w celu wybicia jej z głowy różnych mitów i przesądów na temat rozszerzenia UE o Polskę. Tak oto połączone zostanie przyjemne z pożytecznym, a lepiej sytuowani Polacy przynajmniej częściowo zmniejszą swe wyrzuty sumienia z powodu opuszczenia kraju w czasie powodzi. Dziś: Austria, Grecja i Hiszpania, które zdają się budzić największe wakacyjne pożądanie klienteli biur podróży.
Austria. Tamtejsi głównie obawiają się "komutatorów". Tak w żargonie określa się osoby pracujące po jednej stronie granicy, a śpiące po drugiej. Austriacy wciąż zdają się sądzić, że Polacy są urodzonymi nomadami i że nawet przy malejącej opłacalności wyjazdów na saksy (uwzględniając koszty tych codziennych przemieszczeń oraz fakt, że im bardziej na zachód Polski, tym niższa jest stopa bezrobocia) nadal będziemy preferowali pracę pod Wiedniem zamiast w Cieszynie. Można mieć wrażenie, że mylą nas z Czechami i Słowakami, którzy mają znacznie bliżej i na upartego mogliby dojeżdżać tramwajem z Bratysławy do Wiednia. Należy więc zabrać z sobą mapę regionu z zaznaczonymi odległościami i pytać każdego napotkanego, ilu Austriaków gotowych byłoby dojeżdżać 200-300 km codziennie do pracy. Powinno wystarczyć. Nie ma sensu się odwoływać do Jana III Sobieskiego, bo naddunajscy niewdzięcznicy i tak już o nim zapomnieli.
Grecja. Z jednej strony generalnie Grecy są za, wychodząc z założenia, że Polska leży daleko i nie stanowi dla nich konkurencji. Należy ich w tym utwierdzać, namawiając zarazem, by swe neutralne stanowisko wobec niemiecko-austriackich propozycji okresu przejściowego na swobodny przepływ siły roboczej zamienili na zdecydowanie krytyczne. Z drugiej strony niekiedy nadmieniają, że powinniśmy bardziej zdecydowanie walczyć z korupcją i że w ogóle byłoby najlepiej, gdybyśmy się jeszcze solidniej przyłożyli do harmonizacji prawa oraz niezbędnych przekształceń gospodarczych i politycznych warunkujących nasze wejście do UE. Te rady są ze wszech miar słuszne, ale przy drugiej szklaneczce warto (na marginesie) zwrócić im uwagę, że my także z troską słuchamy częstych krytycznych wypowiedzi czternastki na temat kondycji, w jakiej sama Grecja wchodziła swego czasu do unii, a także na temat relatywnie najmniej produktywnego wykorzystania funduszy regionalnych w pięknej ojczyźnie Ulissesa.
Hiszpania. Pamiętamy, że wśród obywateli tego odległego od nas geograficznie, ale bliskiego emocjonalnie kraju jest dość sporo drobnych rolników oraz że państwo to skok cywilizacyjny wykonało głównie dzięki wsparciu finansowemu z Unii Europejskiej. Hiszpanie powszechnie (i słusznie) uchodzą za ludzi honornych, grajmy więc na tym aspekcie ich charakteru narodowego, że właśnie im nie przystoi uprawiać jakiejkolwiek gry, która podobną szansę odebrałaby katolickiej, rolniczej i regionalnie zróżnicowanej Polsce. Delikatnie można zasugerować pożyczenie nam na jakiś czas ich monarchy, co nie tylko pozwoliłoby oszczędzić na wyborach prezydenckich, ale przyniosłoby i inne korzyści. I że oczywiście liczymy także na przemiłą królową Zofię. W celu ogólnego ocieplenia klimatu warto dodać, że wprawdzie u nas nie ma corridy, jest za to powiedzenie "brać byka za rogi".
Życząc wszystkim wędrowcom podróży równie dalekiej i urozmaiconej jak ta, którą odbył Ulisses, zawiadamiam, że ciąg dalszy instrukcji znajdzie się w następnym odcinku.
Joachim du Bellay
Polska zalana wodą z nieba i tą wylewającą się z polityczno-parlamentarnej wanny nie nastraja do optymizmu, mimo to miliony rodaków ruszyły już na letni podbój świata. Niektórzy z ciekawości, inni z wyrachowania, gdy tylko stwierdzili, że wakacje na Helu bywają droższe niż w Grecji lub Chorwacji. Skoro więc już tak jest, to dobrze by było, gdyby nasze obieżyświaty wykorzystały tę okoliczność i wsparły naszych negocjatorów, nawiązując kontakty z ludnością tubylczą w celu wybicia jej z głowy różnych mitów i przesądów na temat rozszerzenia UE o Polskę. Tak oto połączone zostanie przyjemne z pożytecznym, a lepiej sytuowani Polacy przynajmniej częściowo zmniejszą swe wyrzuty sumienia z powodu opuszczenia kraju w czasie powodzi. Dziś: Austria, Grecja i Hiszpania, które zdają się budzić największe wakacyjne pożądanie klienteli biur podróży.
Austria. Tamtejsi głównie obawiają się "komutatorów". Tak w żargonie określa się osoby pracujące po jednej stronie granicy, a śpiące po drugiej. Austriacy wciąż zdają się sądzić, że Polacy są urodzonymi nomadami i że nawet przy malejącej opłacalności wyjazdów na saksy (uwzględniając koszty tych codziennych przemieszczeń oraz fakt, że im bardziej na zachód Polski, tym niższa jest stopa bezrobocia) nadal będziemy preferowali pracę pod Wiedniem zamiast w Cieszynie. Można mieć wrażenie, że mylą nas z Czechami i Słowakami, którzy mają znacznie bliżej i na upartego mogliby dojeżdżać tramwajem z Bratysławy do Wiednia. Należy więc zabrać z sobą mapę regionu z zaznaczonymi odległościami i pytać każdego napotkanego, ilu Austriaków gotowych byłoby dojeżdżać 200-300 km codziennie do pracy. Powinno wystarczyć. Nie ma sensu się odwoływać do Jana III Sobieskiego, bo naddunajscy niewdzięcznicy i tak już o nim zapomnieli.
Grecja. Z jednej strony generalnie Grecy są za, wychodząc z założenia, że Polska leży daleko i nie stanowi dla nich konkurencji. Należy ich w tym utwierdzać, namawiając zarazem, by swe neutralne stanowisko wobec niemiecko-austriackich propozycji okresu przejściowego na swobodny przepływ siły roboczej zamienili na zdecydowanie krytyczne. Z drugiej strony niekiedy nadmieniają, że powinniśmy bardziej zdecydowanie walczyć z korupcją i że w ogóle byłoby najlepiej, gdybyśmy się jeszcze solidniej przyłożyli do harmonizacji prawa oraz niezbędnych przekształceń gospodarczych i politycznych warunkujących nasze wejście do UE. Te rady są ze wszech miar słuszne, ale przy drugiej szklaneczce warto (na marginesie) zwrócić im uwagę, że my także z troską słuchamy częstych krytycznych wypowiedzi czternastki na temat kondycji, w jakiej sama Grecja wchodziła swego czasu do unii, a także na temat relatywnie najmniej produktywnego wykorzystania funduszy regionalnych w pięknej ojczyźnie Ulissesa.
Hiszpania. Pamiętamy, że wśród obywateli tego odległego od nas geograficznie, ale bliskiego emocjonalnie kraju jest dość sporo drobnych rolników oraz że państwo to skok cywilizacyjny wykonało głównie dzięki wsparciu finansowemu z Unii Europejskiej. Hiszpanie powszechnie (i słusznie) uchodzą za ludzi honornych, grajmy więc na tym aspekcie ich charakteru narodowego, że właśnie im nie przystoi uprawiać jakiejkolwiek gry, która podobną szansę odebrałaby katolickiej, rolniczej i regionalnie zróżnicowanej Polsce. Delikatnie można zasugerować pożyczenie nam na jakiś czas ich monarchy, co nie tylko pozwoliłoby oszczędzić na wyborach prezydenckich, ale przyniosłoby i inne korzyści. I że oczywiście liczymy także na przemiłą królową Zofię. W celu ogólnego ocieplenia klimatu warto dodać, że wprawdzie u nas nie ma corridy, jest za to powiedzenie "brać byka za rogi".
Życząc wszystkim wędrowcom podróży równie dalekiej i urozmaiconej jak ta, którą odbył Ulisses, zawiadamiam, że ciąg dalszy instrukcji znajdzie się w następnym odcinku.
Więcej możesz przeczytać w 31/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.