Donbas od dawna jest tykającą bombą chemiczną, jednak dobrze pilnowany i zarządzany nie był przed 2014 rokiem tak niebezpieczny. Przykładem niech będzie kopalnia Junkom w obwodzie donieckim, gdzie w 1979 roku przeprowadzony został podziemny eksperyment atomowy. Betonowa obudowa, którą miejsce próby zostało zabezpieczone, była przygotowana na wszystko – wstrząsy, ruchy górotworu, pożary podziemne. Niekoniecznie jednak na wodę, a konkretnie jej gigantyczne ilości.
Po 2014 r. kopalnia trafiła pod zarząd separatystów z samozwańczej tzw. Donieckiej Republiki Ludowej i zdecydowano o jej zatopieniu – podobno w porozumieniu ze specjalistami z Rosji. "To grozi nowym Czarnobylem "– mówił Mychajło Wołyneć, szef Niezależnego Związku Zawodowego Górników Ukrainy (dziś również deputowany Rady Najwyższej Ukrainy), cytowany w książce „Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu”, którą napisałam razem z Michałem Potockim.
„Jeśli sarkofag nie wytrzyma naporu wody – a tego obawiają się ukraińskie władze – radioaktywne pamiątki po wybuchu mogą się dostać do wód gruntowych w basenie rzek Doniec i Kalmius". O takim zagrożeniu pisał w 1999 roku minister ochrony środowiska Wasyl Szewczuk.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.