Haberbuscha i Schielego to jedna z najnowszych miejskich ulic stolicy. Nie chodzi o nazwę, ale o ulicę jako taką. Przebiega bowiem przez oddaną niedawno do użytku dzielnicę o nazwie Browary Warszawskie, powstałą w miejscu wcześniejszego obiektu o takim właśnie przeznaczeniu. Nawiasem mówiąc, obiektu wpisującego się ciekawie w historię polskiego kapitalizmu, bo to właśnie tam, oprócz piwa Królewskiego, od 1972 roku butelkowano też Coca-Colę – ukłon komunistycznej Polski w stronę zachodniego konsumpcjonizmu.
O ulicę Haberbuscha i Schielego toczyły się dyskusje, nazwa kilkakrotnie obijała się o stołeczną Komisję ds. Nazewnictwa Miejskiego, dyskutowano o jej długości, ortograficznych komplikacjach, zgodności z zasadami wychowania w trzeźwości (patroni ulicy to bowiem XIX-wieczni założyciele potężnego warszawskiego browaru) oraz o postawie przedsiębiorców (którzy nie zasłynęli filantropią czy wybitną działalnością, choćby na rzecz swoich pracowników). W końcu nazwa została jednak przyjęta, wbrew rekomendacji ekspertów, dzięki staraniom dewelopera, który poniósł koszt budowy ulicy.
Podwórzec browarników
Dziś Haberbuscha i Schielego to woonerf – pieszo-ulica, podwórzec miejski. Kiedy w czwartek wychodzę koło północy z jednej ze zlokalizowanych w Browarach restauracji, służy dosłownie za peron dla taksówek. Te podjeżdżają jedna za drugą, grupy ludzi nerwowo sprawdzają w aplikacjach, która czyja.
Wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Restauracja, z której wyszliśmy, to olbrzymia przestrzeń złożona z dużych, wieloosobowych stolików. Randek tam jak na lekarstwo – lokal wyraźnie projektowany jest z myślą o takich spotkaniach jak nasze, kilkunastoosobowych wypadach firmowych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.