Albo uznamy, że przedsiębiorczość jest u polityka zaletą, albo pozostaniemy hipokrytami
Jedynie 36 proc. respondentów uznaje za korzystną sytuację, gdy polityk kandydujący do parlamentu jest człowiekiem zamożnym - wynika z badań Pentora przeprowadzonych na zlecenie "Wprost". Tak powstało błędne koło hipokryzji: nie chcąc się narazić większości wyborców, politycy utrwalają w społeczeństwie mit człowieka dobrego, bo ubogiego, człowieka biednego, więc uczciwego. Zgodnie z tym rozumowaniem niemal każdy self-made man, każdy przedsiębiorczy Polak, nadal bywa oceniany wedle logiki sprzątaczki z jednego z filmów Stanisława Barei: "Złodziej i pijak, bo każdy pijak to złodziej". Zamiast kreować kult zaradności, kultywuje się przekonania rodem z PRL. Tymczasem utajnianie stanu majątkowego przez wysokich urzędników państwowych, parlamentarzystów czy partyjnych liderów psuje demokrację, skrywa bowiem bardzo istotną część wiedzy na temat osób sprawujących władzę lub aspirujących do rządzenia. Ograniczanie tej wiedzy ogranicza prawo obywatela do dokonania racjonalnego wyboru.
Święty spokój
Niektórzy politycy protestują przeciwko ujawnianiu ich stanu posiadania, gdyż oznacza to "ingerencję w prywatną sferę życia", grozi "napadami ze strony przestępców" itp. Z polityków zamożniejszych tylko nieliczni, m.in. Andrzej Olechowski uważają, że upublicznianie stanu majątkowego może przeciwdziałać korupcji. Zdaniem Henryka Stokłosy, jeśli ludzie chcą wiedzieć, który polityk chodzi do kościoła, to tym bardziej powinni się orientować, jakim majątkiem dysponuje. Ujawnianie zamożności jest jednak cokolwiek niezręczne dla polityków utrzymujących, że Polska to kraj nędzy i rozpaczy. Obawiają się oni - poniekąd słusznie z ich punktu widzenia - że jeżeli nie zademonstrują obywatelom, iż żyją biednie i siermiężnie, to wyborcy nie uwierzą w ich deklaracje o "społecznej wrażliwości". Dla innych polityków ważniejszy jest święty spokój. Aleksander Bentkowski, polityk PSL, przyznał, że ma duży dom koło Rzeszowa, dwa mieszkania w Warszawie, około 20 tys. zł i 6 tys. dolarów na koncie, ale uważa, że upublicznianie oświadczeń majątkowych to kolejna - po lustracji i dekomunizacji - polityczna choroba. Jego zdaniem, oświadczenia powinny być oceniane przez profesjonalnych urzędników, a nie opinię publiczną. Mirosław Drzewiecki, poseł Platformy Obywatelskiej, także marzy, aby jego majątkiem zajmowała się jakaś "wyspecjalizowana komórka". - Nie mam niczego do ukrycia i chciałbym mieć tyle oszczędności, ile w życiu zapłaciłem podatków, a jednak czuję się, jakbym występował w show typu "Big Brother", niedługo będę musiał kamerę wstawić do sypialni - mówi Drzewiecki. Robert Smoktunowicz, kandydat Platformy Obywatelskiej z Bloku Senat 2001, oznajmił nam, że magnesem przyciągającym go do polityki nie są pieniądze, gdyż jest już człowiekiem zamożnym. Nie chciał jednak ujawnić stanu posiadania. Z kolei Jerzy Dziewulski, poseł SLD, będący jednym z pięciu polityków, u których sejmowa komisja etyki wykryła trudny do uzasadnienia, gwałtowny przyrost oszczędności, odmawia na ten temat rozmowy.
Na szczęście w Polsce nie ma obowiązku parania się politycznym rzemiosłem. Jeżeli ktoś nie chce informować wyborców, na czym się dorobił i czym dysponuje, niech nie kandyduje w wyborach. Będzie miał święty spokój. I wyborcy też.
Jak zachować czyste ręce
Przepisy zobowiązują posłów do składania oświadczeń majątkowych prezydium Sejmu. - Nie czytałem 460 oświadczeń majątkowych. To był obowiązek członków Komisji Etyki Poselskiej - przyznaje Maciej Płażyński, marszałek Sejmu. Komisja oświadczenia, owszem, przeanalizowała, tyle że nie ma żadnej możliwości ich weryfikacji, gdyż nie przysługuje jej prawo przejrzenia deklaracji PIT. Oświadczenia dla kolegów posłów z komisji etyki? Czemu nie. - Na początku kadencji wielu posłów wpisywało posiadanie znacznych, fikcyjnych oszczędności. Przy końcu kadencji mogli wykazać, że przez cztery lata zachowali czyste ręce - ujawnia jeden z posłów. Czy potrzebna jest taka mistyfikacja? Prawdopodobnie wobec posłów, którzy - jak wynika z oświadczeń majątkowych - nadmiernie się ostatnio wzbogacili, nie zostaną wyciągnięte konsekwencje. Komisja etyki przesłała pięć takich spraw do prezydium Sejmu i ciągle czeka. Kadencja za chwilę się skończy i wszystko pozostanie tajne/poufne.
- Akty strzeliste, czyli jednorazowe ujawnienia majątków, nie wystarczą, potrzebne są systemowe rozwiązania - przekonuje Wiesław Walendziak, poseł Prawa i Sprawiedliwości. Donald Tusk, wicemarszałek Senatu, zauważa, że ostatnio większość deputowanych opowiedziała się za ujawnieniem oświadczeń majątkowych, ale ostatecznie uczyniło to raptem pięć procent parlamentarzystów. - Media skupiły się jedynie na nich zamiast na tych, którzy składali obietnice bez pokrycia - dodaje Tusk. Sytuację miała zmienić nowelizacja ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora, zakładająca jawność oświadczeń majątkowych, lecz politycy SLD - wsparci przez deputowanych Unii Wolności, część posłów PSL i grupę nie zrzeszonych - zadecydowali inaczej. Uznano, że wystarczy, jeśli oświadczenia będą trafiać do urzędów skarbowych. - Wynik tego głosowania to bardzo niebezpieczny sygnał. Może oznaczać, że korupcja w ewentualnym rządzie SLD będzie ukrywana. To może być powrót do praktyk PRL - przestrzega prof. Zbigniew Brzeziński. Przyjęcie takiego rozwiązania oznaczałoby, że urzędy skarbowe staną się jedynie archiwami poselskich oświadczeń. - Mamy prawo wiedzieć, jakie są dochody polityków i z jakiego tytułu je uzyskali. Tym bardziej że nadzór parlamentu nad oświadczeniami majątkowymi nie zdaje egzaminu - mówi Andrzej Goszczyński, dyrektor Centrum Monitoringu i Wolności Prasy. Wprowadzenie obowiązku przedstawienia rzetelnej informacji na temat stanu posiadania oraz źródeł przychodów wybrańców ludu i podanie ich do publicznej wiadomości może mieć jeszcze jeden walor - uniemożliwi niektórym parlamentarzystom chowanie się przed wymiarem sprawiedliwości za tarczą immunitetu. Przykład byłych senatorów Janusza Baranowskiego czy Aleksandra Gawronika jest tu wielce wymowny.
Możemy się wzorować na rozwiązaniach amerykańskich. Każdy z kongresmanów raz w roku musi przedstawić formularz podatkowy, informacje o stanie majątkowym najbliższej rodziny i o posiadanych akcjach. Informacje te są ogólnodostępne. Politycy nie mogą prowadzić praktyki adwokackiej, nie mogą zasiadać w radach nadzorczych, a ich honoraria z odczytów, wykładów i seminariów nie mogą przekraczać 18 765 dolarów rocznie. Nadwyżkę amerykańscy ustawodawcy przekazują na cele charytatywne.
Atut wyborczy
Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, posła PiS, jeśli w swoim życiu zawodowym polityk utrzymywał się tylko z poselskich czy senatorskich zarobków, nie może być osobą szczególnie zamożną. Wynagrodzenie parlamentarzystów wystarcza na godziwe życie, kupno samochodu czy nawet mieszkania, ale już nie na imponujące inwestycje.
Wielu polityków dorobiło się jednak przed wkroczeniem na tereny walki o władzę. - Jestem człowiekiem zamożnym, ponieważ od 25 lat pracuję na własny rachunek i wiem, jak prowadzić biznes. Nigdy nie byłem posłem zawodowym, pobieram tylko diety - mówi Mirosław Drzewiecki, poseł PO. Senator Wojciech Kruk, właściciel 40 proc. akcji firmy W. Kruk, wzbogacił się m.in. na eksporcie wyrobów jubilerskich w latach 80. Senator Henryk Stokłosa - 24. w ostatnim rankingu najbogatszych Polaków "Wprost", właściciel holdingu Farmutil HS oraz gospodarstw rolnych o powierzchni ponad 16 tys. ha, był już znanym przedsiębiorcą, gdy po raz pierwszy startował w wyborach do Senatu w roku 1989. Jako człowiek względnie zamożny w świat polityki wkroczył także Andrzej Olechowski.
- Status majątkowy daje poczucie pewności siebie, nie trzeba szukać dodatkowego zarobku, można się skupić na polityce - mówi na podstawie własnego doświadczenia Aleksander Bentkowski, polityk PSL. Według senatora Wojciecha Kruka, bogaty polityk może się cieszyć luksusem zachowania niezależności i większą odpornością na pokusy finansowe. - Podczas przygotowywania kilka lat temu ustawy o kasynach gry, w recepcji Sejmu czekały na mnie cztery wizytówki od przedstawicieli różnych lobby. Zaprosiłem ich wszystkich na wspólne spotkanie i wyjaś-niłem, że na liście najbogatszych we "Wprost" jestem na 32. miejscu. Jakoś nie chcieli ze mną więcej rozmawiać - wspomina senator. Henryk Stokłosa nie pamięta, aby ktoś go próbował skorumpować.
- A cóż mógłby mi zaproponować? - śmieje się senator. Ponadto stan majątkowy kandydata na parlamentarzystę może być cenną wskazówką dla wyborcy. - Jeśli polityk doszedł do jakiegoś majątku, to znaczy, że był przedsiębiorczy, efektywny, zapobiegliwy. To dużo mówi o człowieku - uważa Andrzej Olechowski. Albo zatem uznamy, że przedsiębiorczość, umiejętność zapewnienia bytu rodzinie jest u polityka zaletą, albo pozostaniemy hipokrytami.
Więcej możesz przeczytać w 32/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.