Młodego piłkarza z Afryki można kupić już za dwadzieścia tysięcy dolarów
W Afryce łowców piłkarskich talentów jest dziś nie mniej niż kłusowników polujących na nosorożce. Co roku w poszukiwaniu szansy kontynent opuszcza kilkadziesiąt tysięcy zawodników. Na znalezienie pracy w Europie może liczyć co dwudziesty, na wielką karierę - najwyżej jeden piłkarz na stu.
W Polsce szczęścia szukają Nigeryjczycy Ibrahim Sunday z Wisły i Abel Salami ze Stomilu. W Pogoni gra Kameruńczyk Ferdinand Chi Fon, w Górniku Zabrze - Shingai Kaondera z Zimbabwe, a w Legii - Moussa Yahaya z Nigru. Być może wśród wybrańców losu i następców Emmanuela Olisadebe będzie najmłodszy z grupy imigrantów - Martins Ekwueme, dziś zawodnik rezerw Polonii Warszawa (zdaniem fachowców, jeden z najbardziej utalentowanych Afrykanów występujących w Polsce). – Może jestem niezłym graczem, ale daleko mi do gwiazdy – mówi Ekwueme. – Polscy trenerzy rozwijają mój talent, pracujemy nad techniką, lecz to dopiero początek drogi. Polska jest idealnym miejscem rozpoczęcia kariery. W moim życiu jest jednak wiele niewiadomych. Nie wiem, jak długo zostanę w Warszawie i jak potoczy się moja kariera. Wiem jedynie, że w moje ślady pójdą następni Afrykanie. W Nigerii młodzi chłopcy marzą, by wyjechać do Europy.
Młodego Afrykanina można kupić nawet za 12-25 tys. dolarów. Utalentowanego ligowego gracza – już za 100 tys. dolarów. Chcąc sprowadzić zawodnika na testy, trzeba zainwestować 2-6 tys. USD. Miejscowi pośrednicy - zwani "szperaczami" – otrzymują od europejskich klubów 10 tys. dolarów miesięcznie, co pozwala im żyć w Afryce jak w raju. Niektórzy współpracują z trenerami reprezentacji juniorów, inni ze skorumpowanymi właścicielami klubów. Najlepsi potrafią sprowadzić zawodnika, ograniczając się do wysłania kilku faksów. Co tydzień w Grecji ląduje samolot pełen Afrykanów, którzy sami zdobyli pieniądze na bilet. Ich rodziny cierpliwie czekają, aż wybraniec rodu się odwdzięczy. Secou Drame z Gwinei, grając w Polsce, wysyłał pieniądze, aby wydać siostrę za mąż i naprawić przeciekający dach.
- Dla afrykańskich dzieci gra w piłkę jest często jedynym zajęciem i choć prawie nikt nie ma tam pojęcia o szkoleniu, taktyce i przygotowaniu fizycznym, spotyka się samorodne talenty - mówi Jerzy Kopa, menedżer, który obserwował afrykańskich graczy w Zimbabwe, RPA i Burkina Faso. Słynny reprezentant Liberii George Weah dorastał w wiosce w pobliżu Monrowii pod opieką babci, która karmiła go zupą z kokosów, i kopał piłkę zrobioną ze starych szmat. Po latach dotarł na szczyt - został zawodnikiem Paris Saint-Germain i AC Milan, a w Monrowii odsłonięto tablicę pamiątkową ku jego czci. Większość Afrykanów jednak szybko wraca do domu, a ci, którzy zostają w Europie, pracują w pralni lub rozwożą pizzę. Dzieje się tak dlatego, że menedżerowie zazwyczaj "strzelają na oślep". Sprowadzają zawodników hurtem, licząc, że w pełnym autobusie znajdzie się jeden gracz na miarę Olisadebe.
Poszukiwania stają się coraz trudniejsze. Większość najlepszych ligowców i kadrowiczów z afrykańskich państw podpisała już kontrakty z menedżerami europejskich klubów. Dlatego łowcy talentów muszą sięgać głębiej - szukają piłkarzy na dalekiej prowincji, sprowadzają coraz młodszych graczy. Emerytowani trenerzy wynajęci przez bogate kluby z Francji, Niemiec, Belgii i Holandii, szukają nastolatków nawet na podwórkach.
Nikt nie wie, ilu zawodników wyjeżdża co roku z Afryki. Wiele państw - Sudan, Mozambik czy Niger - nie prowadzi żadnych statystyk. - Czasem nawet kluby nie mają pojęcia, dokąd wyjechał ich wychowanek. Zawodnik ucieka i dopiero w Europie otrzymuje podrobione dokumenty. Po dwóch sezonach okazuje się, że piłkarz nazywa się inaczej, w Afryce grał w innym klubie, a co więcej, ten klub nadal formalnie pozostaje jego właścicielem. Skoro afera paszportowa dotknęła takie zespoły, jak Inter Mediolan czy Udinese, łatwo wyobrazić sobie, co się dzieje w innych ligach - mówi Ryszard Szuster, polski menedżer, który przez ostatnie osiem lat sprowadził stu czarnoskórych graczy.
W Belgii głośno było o agentach, którzy młodych Nigeryjczyków kupowali za tysiąc dolarów. Niektórzy piętnastoletni zawodnicy mieszkali w internatach, inni w podziemiach garaży w brukselskiej dzielnicy Anderlecht. - Znam co najmniej pięciu belgijskich menedżerów, którzy kupują i sprzedają piłkarzy bez wymaganych przepisami licencji - mówi Włodzimierz Lubański.
Obrona własnej bramki
Zachodnia Europa potrzebuje piłkarzy z Afryki tak samo, jak pielęgniarek z Polski czy informatyków z Azji. Tylko czarnoskórzy gracze mogą uratować coraz bardziej siłową, brutalną i pozbawioną finezji grę. - To są zawodnicy niekonwencjonalni, zwinni, potrafią balansować ciałem jak surferzy na fali - mówi menedżer Ryszard Starzyński. - Są wrażliwi i zdolni. Ich stosunek do futbolu nie jest tak cyniczny jak polskich piłkarzy - ocenia Kopa.
Niestety, zawodnicy z Nigerii czy Kamerunu napotykają często mur wrogości. Jean-Marie Le Pen stwierdził, że mistrzowie świata to nie jest prawdziwa drużyna Francji (reprezentanci pochodzą z terytoriów zależnych lub są potomkami imigrantów). "Spytajcie, ilu z nich zna Marsyliankę" - grzmiał francuski nacjonalista. W Polsce do blokowania czarnoskórych graczy bardziej niż rasizm przyczyniła się niecierpliwość prezesów klubów. - Oni nie chcą inwestować w szkolenia. Chcą piłkarzy przygotowanych do gry. Nie przyjmują jednak do wiadomości, że tacy kosztują nie 20 tys. dolarów, ale 300 tys. dolarów - mówi Starzyński. Wielu trenerów nie lubi współpracować z Afrykanami. Jednym przeszkadza bariera językowa, innych razi mentalność czarnoskórych graczy, wielu pozostaje pod presją rodzimych futbolistów, którzy boją się o miejsca pracy. Przeciętny zawodnik z Afryki często jest tańszy. Pierwszoligowy Stomil wypożyczył z Pomezanii Malbork Nigeryjczyka Abela Salami za 4 tys. zł. W poprzednim sezonie był on najbardziej walecznym zawodnikiem drużyny, choć nie podpisał kontraktu i występował za 2 tys. zł miesięcznie. Afrykanin w zespole przeszkadza niekiedy także dlatego, że nie bierze udziału w sprzedawaniu i kupowaniu meczów i zawsze może w ostatniej minucie pokrzyżować handlarzom plany.
Academy of Soccer
Z dziesiątki najlepszych piłkarzy Afryki ubiegłego roku tylko jeden - Egipcjanin Hossam Hassan - gra jeszcze w swojej ojczyźnie. Kameruńczyk Patrick Mboma występuje w klubie AC Parma, jego rodak Lauren Meyer trafił do Arsenalu. Samuel Eto’o jest zawodnikiem Realu Mallorca, a Geremi Ndjitap wspiera Real Madryt. O Samuela Kuffoura starali się szefowie Barcelony, Romy i Lazio, w końcu obrońca z Ghany przedłużył o trzy lata kontrakt z Bayernem Monachium. Słynny Nwankwo Kanu gra w Arsenalu.
Pierwszym piłkarzem, który w połowie lat 90. przyjechał do Polski za pośrednictwem agencji Ryszarda Szustera, był Nigeryjczyk Cornelius Udebuluzor - najlepszy strzelec Górnika, później przez ponad dwa lata gracz ligi greckiej (zarabiał wówczas kilkaset tysięcy marek rocznie), dziś piłkarz zawodowej ligi Hongkongu. Największym sukcesem Szustera było sprowadzenie Emmanuela Olisadebe. Co piąty Afrykanin, który trafia do Polski, znajduje zatrudnienie - czasem w ekstraklasie, czasem w drugiej lub trzeciej lidze, na Cyprze albo na Malcie. Specjalistyczne agencje pobierają 10-20 proc. sumy, za jaką klub kupuje zawodnika.
Sukcesy ma Wiesław Grabowski, niegdyś junior Górnika Zabrze. Jako asystent Jacka Gmocha jeździł po świecie i podglądał rywali polskiej reprezentacji. Dziś prowadzi w Zimbabwe firmę Grabowski Academy of Soccer. Jego odkryciem był Norman Mapeza, którego przed kilku laty działacze Sokoła Pniewy kupili za grosze, a sprzedali do Galatasaray Stambuł za pół miliona dolarów (obecnie Mapeza negocjuje kontrakt z angielskim zespołem West Ham). - W naszej akademii trenuje 80 zawodników w wieku od 12 lat, głównie z Zimbabwe. Mamy też dwóch graczy z obozu dla uchodźców z Kongo - mówi Grabowski.
Rzuceni na głęboką wodę
Na piłkarzach z Afryki można zbić fortunę, ale częściej zdarza się, że agenci ponoszą klęski. - Menedżerowie przyprowadzają na treningi młodych zawodników, którzy nie są przygotowani ani do gry, ani do życia w Polsce. Reklamują ich na wszelkie sposoby. Słyszymy, że jeden występował w reprezentacji juniorów Nigerii, inny był królem strzelców ligi Kamerunu. Czasem tych "królów" jest tylu, jakby w niektórych państwach Afryki było po dziesięć pierwszych lig - mówi Jerzy Engel, trener reprezentacji Polski. - Wielu młodym chłopcom wyrządza się w ten sposób krzywdę. Pozostawia się ich bez opieki i rzuca na głęboką wodę. Zdarza się, że Afrykanin ucieka w nocy z hotelu, zabierając co cenniejsze przedmioty z wyposażenia pokoju. Pewnego razu niezbyt zdolny gracz, chcąc zaimponować trenerom swoją ambicją, ostro zaatakował podczas treningu bramkarza Macieja Szczęsnego. Zdenerwowany Szczęsny gonił napastnika przez pół boiska.
Początek kariery to dla wielu droga przez mękę. Olisadebe dziś jest gwiazdą, jednym z najlepszych napastników Europy, ale gdy przyjechał do Polski, nie mógł się nawet wykazać kondycją przeciętnego ligowego kopacza. Gdy z drużyną Polonii pojechał na obóz do Wisły, na treningach wytrzymałościowych zawsze przybiegał ostatni. Trenerzy dali mu gwizdek na wypadek, gdyby się zgubił w górach. To dzięki pierwszym opiekunom z warszawskiego klubu Polska może się dziś cieszyć z gry Olisadebe. Gdyby nie ich cierpliwość i samozaparcie gracza, Olisadebe podzieliłby los Pascala Ekwueme, utalentowanego zawodnika, którego nikt (również Polonia) nie chciał nawet za 30 tys. dolarów. Ekwueme musiał wrócić do Afryki.
Szkoleniowcy uważnie obserwują dziś najmłodszego z braci Ekwueme - Martinsa. Przyjechał do Polski, gdy miał 15 lat, dziś występuje w drugim zespole Polonii. - Takich jak on nie ma u nas wielu. Ma wrodzoną łatwość gry, na boisku widzi więcej niż inni. W przyszłości może być świetnym rozgrywającym. Poza tym jest w naszym zespole duszą towarzystwa - mówi Jerzy Engel junior, trener rezerw Polonii. Martins szybko uczy się polskiego. Na pierwszym obozie jego nowi koledzy nie znali jeszcze lingwistycznych zdolności Nigeryjczyka. Gdy po raz pierwszy w życiu skosztował kisielu, skrzywił się. Koledzy spytali: "Martins, co się stało?". Ekwueme przemówił nienaganną polszczyzną: "kompletna katastrofa".
W Polsce szczęścia szukają Nigeryjczycy Ibrahim Sunday z Wisły i Abel Salami ze Stomilu. W Pogoni gra Kameruńczyk Ferdinand Chi Fon, w Górniku Zabrze - Shingai Kaondera z Zimbabwe, a w Legii - Moussa Yahaya z Nigru. Być może wśród wybrańców losu i następców Emmanuela Olisadebe będzie najmłodszy z grupy imigrantów - Martins Ekwueme, dziś zawodnik rezerw Polonii Warszawa (zdaniem fachowców, jeden z najbardziej utalentowanych Afrykanów występujących w Polsce). – Może jestem niezłym graczem, ale daleko mi do gwiazdy – mówi Ekwueme. – Polscy trenerzy rozwijają mój talent, pracujemy nad techniką, lecz to dopiero początek drogi. Polska jest idealnym miejscem rozpoczęcia kariery. W moim życiu jest jednak wiele niewiadomych. Nie wiem, jak długo zostanę w Warszawie i jak potoczy się moja kariera. Wiem jedynie, że w moje ślady pójdą następni Afrykanie. W Nigerii młodzi chłopcy marzą, by wyjechać do Europy.
Młodego Afrykanina można kupić nawet za 12-25 tys. dolarów. Utalentowanego ligowego gracza – już za 100 tys. dolarów. Chcąc sprowadzić zawodnika na testy, trzeba zainwestować 2-6 tys. USD. Miejscowi pośrednicy - zwani "szperaczami" – otrzymują od europejskich klubów 10 tys. dolarów miesięcznie, co pozwala im żyć w Afryce jak w raju. Niektórzy współpracują z trenerami reprezentacji juniorów, inni ze skorumpowanymi właścicielami klubów. Najlepsi potrafią sprowadzić zawodnika, ograniczając się do wysłania kilku faksów. Co tydzień w Grecji ląduje samolot pełen Afrykanów, którzy sami zdobyli pieniądze na bilet. Ich rodziny cierpliwie czekają, aż wybraniec rodu się odwdzięczy. Secou Drame z Gwinei, grając w Polsce, wysyłał pieniądze, aby wydać siostrę za mąż i naprawić przeciekający dach.
- Dla afrykańskich dzieci gra w piłkę jest często jedynym zajęciem i choć prawie nikt nie ma tam pojęcia o szkoleniu, taktyce i przygotowaniu fizycznym, spotyka się samorodne talenty - mówi Jerzy Kopa, menedżer, który obserwował afrykańskich graczy w Zimbabwe, RPA i Burkina Faso. Słynny reprezentant Liberii George Weah dorastał w wiosce w pobliżu Monrowii pod opieką babci, która karmiła go zupą z kokosów, i kopał piłkę zrobioną ze starych szmat. Po latach dotarł na szczyt - został zawodnikiem Paris Saint-Germain i AC Milan, a w Monrowii odsłonięto tablicę pamiątkową ku jego czci. Większość Afrykanów jednak szybko wraca do domu, a ci, którzy zostają w Europie, pracują w pralni lub rozwożą pizzę. Dzieje się tak dlatego, że menedżerowie zazwyczaj "strzelają na oślep". Sprowadzają zawodników hurtem, licząc, że w pełnym autobusie znajdzie się jeden gracz na miarę Olisadebe.
Poszukiwania stają się coraz trudniejsze. Większość najlepszych ligowców i kadrowiczów z afrykańskich państw podpisała już kontrakty z menedżerami europejskich klubów. Dlatego łowcy talentów muszą sięgać głębiej - szukają piłkarzy na dalekiej prowincji, sprowadzają coraz młodszych graczy. Emerytowani trenerzy wynajęci przez bogate kluby z Francji, Niemiec, Belgii i Holandii, szukają nastolatków nawet na podwórkach.
Nikt nie wie, ilu zawodników wyjeżdża co roku z Afryki. Wiele państw - Sudan, Mozambik czy Niger - nie prowadzi żadnych statystyk. - Czasem nawet kluby nie mają pojęcia, dokąd wyjechał ich wychowanek. Zawodnik ucieka i dopiero w Europie otrzymuje podrobione dokumenty. Po dwóch sezonach okazuje się, że piłkarz nazywa się inaczej, w Afryce grał w innym klubie, a co więcej, ten klub nadal formalnie pozostaje jego właścicielem. Skoro afera paszportowa dotknęła takie zespoły, jak Inter Mediolan czy Udinese, łatwo wyobrazić sobie, co się dzieje w innych ligach - mówi Ryszard Szuster, polski menedżer, który przez ostatnie osiem lat sprowadził stu czarnoskórych graczy.
W Belgii głośno było o agentach, którzy młodych Nigeryjczyków kupowali za tysiąc dolarów. Niektórzy piętnastoletni zawodnicy mieszkali w internatach, inni w podziemiach garaży w brukselskiej dzielnicy Anderlecht. - Znam co najmniej pięciu belgijskich menedżerów, którzy kupują i sprzedają piłkarzy bez wymaganych przepisami licencji - mówi Włodzimierz Lubański.
Obrona własnej bramki
Zachodnia Europa potrzebuje piłkarzy z Afryki tak samo, jak pielęgniarek z Polski czy informatyków z Azji. Tylko czarnoskórzy gracze mogą uratować coraz bardziej siłową, brutalną i pozbawioną finezji grę. - To są zawodnicy niekonwencjonalni, zwinni, potrafią balansować ciałem jak surferzy na fali - mówi menedżer Ryszard Starzyński. - Są wrażliwi i zdolni. Ich stosunek do futbolu nie jest tak cyniczny jak polskich piłkarzy - ocenia Kopa.
Niestety, zawodnicy z Nigerii czy Kamerunu napotykają często mur wrogości. Jean-Marie Le Pen stwierdził, że mistrzowie świata to nie jest prawdziwa drużyna Francji (reprezentanci pochodzą z terytoriów zależnych lub są potomkami imigrantów). "Spytajcie, ilu z nich zna Marsyliankę" - grzmiał francuski nacjonalista. W Polsce do blokowania czarnoskórych graczy bardziej niż rasizm przyczyniła się niecierpliwość prezesów klubów. - Oni nie chcą inwestować w szkolenia. Chcą piłkarzy przygotowanych do gry. Nie przyjmują jednak do wiadomości, że tacy kosztują nie 20 tys. dolarów, ale 300 tys. dolarów - mówi Starzyński. Wielu trenerów nie lubi współpracować z Afrykanami. Jednym przeszkadza bariera językowa, innych razi mentalność czarnoskórych graczy, wielu pozostaje pod presją rodzimych futbolistów, którzy boją się o miejsca pracy. Przeciętny zawodnik z Afryki często jest tańszy. Pierwszoligowy Stomil wypożyczył z Pomezanii Malbork Nigeryjczyka Abela Salami za 4 tys. zł. W poprzednim sezonie był on najbardziej walecznym zawodnikiem drużyny, choć nie podpisał kontraktu i występował za 2 tys. zł miesięcznie. Afrykanin w zespole przeszkadza niekiedy także dlatego, że nie bierze udziału w sprzedawaniu i kupowaniu meczów i zawsze może w ostatniej minucie pokrzyżować handlarzom plany.
Academy of Soccer
Z dziesiątki najlepszych piłkarzy Afryki ubiegłego roku tylko jeden - Egipcjanin Hossam Hassan - gra jeszcze w swojej ojczyźnie. Kameruńczyk Patrick Mboma występuje w klubie AC Parma, jego rodak Lauren Meyer trafił do Arsenalu. Samuel Eto’o jest zawodnikiem Realu Mallorca, a Geremi Ndjitap wspiera Real Madryt. O Samuela Kuffoura starali się szefowie Barcelony, Romy i Lazio, w końcu obrońca z Ghany przedłużył o trzy lata kontrakt z Bayernem Monachium. Słynny Nwankwo Kanu gra w Arsenalu.
Pierwszym piłkarzem, który w połowie lat 90. przyjechał do Polski za pośrednictwem agencji Ryszarda Szustera, był Nigeryjczyk Cornelius Udebuluzor - najlepszy strzelec Górnika, później przez ponad dwa lata gracz ligi greckiej (zarabiał wówczas kilkaset tysięcy marek rocznie), dziś piłkarz zawodowej ligi Hongkongu. Największym sukcesem Szustera było sprowadzenie Emmanuela Olisadebe. Co piąty Afrykanin, który trafia do Polski, znajduje zatrudnienie - czasem w ekstraklasie, czasem w drugiej lub trzeciej lidze, na Cyprze albo na Malcie. Specjalistyczne agencje pobierają 10-20 proc. sumy, za jaką klub kupuje zawodnika.
Sukcesy ma Wiesław Grabowski, niegdyś junior Górnika Zabrze. Jako asystent Jacka Gmocha jeździł po świecie i podglądał rywali polskiej reprezentacji. Dziś prowadzi w Zimbabwe firmę Grabowski Academy of Soccer. Jego odkryciem był Norman Mapeza, którego przed kilku laty działacze Sokoła Pniewy kupili za grosze, a sprzedali do Galatasaray Stambuł za pół miliona dolarów (obecnie Mapeza negocjuje kontrakt z angielskim zespołem West Ham). - W naszej akademii trenuje 80 zawodników w wieku od 12 lat, głównie z Zimbabwe. Mamy też dwóch graczy z obozu dla uchodźców z Kongo - mówi Grabowski.
Rzuceni na głęboką wodę
Na piłkarzach z Afryki można zbić fortunę, ale częściej zdarza się, że agenci ponoszą klęski. - Menedżerowie przyprowadzają na treningi młodych zawodników, którzy nie są przygotowani ani do gry, ani do życia w Polsce. Reklamują ich na wszelkie sposoby. Słyszymy, że jeden występował w reprezentacji juniorów Nigerii, inny był królem strzelców ligi Kamerunu. Czasem tych "królów" jest tylu, jakby w niektórych państwach Afryki było po dziesięć pierwszych lig - mówi Jerzy Engel, trener reprezentacji Polski. - Wielu młodym chłopcom wyrządza się w ten sposób krzywdę. Pozostawia się ich bez opieki i rzuca na głęboką wodę. Zdarza się, że Afrykanin ucieka w nocy z hotelu, zabierając co cenniejsze przedmioty z wyposażenia pokoju. Pewnego razu niezbyt zdolny gracz, chcąc zaimponować trenerom swoją ambicją, ostro zaatakował podczas treningu bramkarza Macieja Szczęsnego. Zdenerwowany Szczęsny gonił napastnika przez pół boiska.
Początek kariery to dla wielu droga przez mękę. Olisadebe dziś jest gwiazdą, jednym z najlepszych napastników Europy, ale gdy przyjechał do Polski, nie mógł się nawet wykazać kondycją przeciętnego ligowego kopacza. Gdy z drużyną Polonii pojechał na obóz do Wisły, na treningach wytrzymałościowych zawsze przybiegał ostatni. Trenerzy dali mu gwizdek na wypadek, gdyby się zgubił w górach. To dzięki pierwszym opiekunom z warszawskiego klubu Polska może się dziś cieszyć z gry Olisadebe. Gdyby nie ich cierpliwość i samozaparcie gracza, Olisadebe podzieliłby los Pascala Ekwueme, utalentowanego zawodnika, którego nikt (również Polonia) nie chciał nawet za 30 tys. dolarów. Ekwueme musiał wrócić do Afryki.
Szkoleniowcy uważnie obserwują dziś najmłodszego z braci Ekwueme - Martinsa. Przyjechał do Polski, gdy miał 15 lat, dziś występuje w drugim zespole Polonii. - Takich jak on nie ma u nas wielu. Ma wrodzoną łatwość gry, na boisku widzi więcej niż inni. W przyszłości może być świetnym rozgrywającym. Poza tym jest w naszym zespole duszą towarzystwa - mówi Jerzy Engel junior, trener rezerw Polonii. Martins szybko uczy się polskiego. Na pierwszym obozie jego nowi koledzy nie znali jeszcze lingwistycznych zdolności Nigeryjczyka. Gdy po raz pierwszy w życiu skosztował kisielu, skrzywił się. Koledzy spytali: "Martins, co się stało?". Ekwueme przemówił nienaganną polszczyzną: "kompletna katastrofa".
Więcej możesz przeczytać w 32/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.