Niemcy zdają sięnie dostrzegać swego wschodniego sąsiada
Nietrudno zgadnąć, co przy dobrej widoczności można zobaczyć z berlińskiej wieży telewizyjnej: kraj bocianów, złodziei samochodów, ojczyznę Chopina i Jana Pawła II, polnische Wirtschaft, o której Georg Foster pisał już dwieście lat temu, albo też, zależnie od woli, region boomu gospodarczego, o którym dzisiaj mówi Joschka Fischer. Widać stąd więcej niż znad Renu i to jest podstawowa różnica między Bonn a Berlinem.
Polska widnieje na horyzoncie, ale czy my, Niemcy, znamy naszego sąsiada? Czy potrafimy wymienić choć trzech polskich polityków, pisarzy albo sportowców? W Europie trudno przecież o przykłady bliższego sąsiedztwa. Mówią o nim zwięźle niektóre liczby. Od początku lat 70. z Polski przybyło do Niemiec prawie 2 mln osób: przesiedleńcy, uchodźcy polityczni, emigranci uciekający przed ekonomiczną mizerią. Dziś u progu wejścia do Unii Europejskiej Polska wciąż stanowi dla Niemiec najobfitsze źródło migracji, pozostawiwszy w tyle nawet Turcję. O tym, jak ścisłe są więzi między naszymi narodami, świadczy liczba zawieranych małżeństw. Od połowy lat 80. zanotowano 100 tys. takich związków. Gospodarka cieszy się z eksportu do Polski, który jest dwukrotnie wyższy od eksportu do Rosji.
Braterstwo krwi splata nasze narody niczym braci syjamskich. Tyle że jeden z nich wydaje się notorycznie o swym bracie zapominać. Media elektroniczne w Niemczech, przede wszystkim telewizja, są ślepe na "wschodnie oko". Niektórzy kapitanowie gospodarki niemieckiej nadal śnią o rynku rosyjskim. Dziennikarze wylewają litry atramentu, pisząc o Turkach w Niemczech, a o Polakach - drugiej co do wielkości grupie narodowej - można przeczytać tyle co nic.
Polska i jej obywatele postrzegani są jako obcy. Inaczej niż w wypadku Holendrów czy Włochów, nie myśli się o Polakach jako o sąsiadach. Oni wciąż nie należą do naszego klubu. Nie są członkami UE i z tego powodu polityczne, gospodarcze i kulturalne życie tego kraju ma dla nas mniejsze znaczenie niż problemy dalekiej Irlandii. Polska jest niczym fatamorgana: bliska, a jednocześnie tak daleka.
Nasz wschodni sąsiad nigdy nie zdobył się na podobny brak szacunku wobec Niemców. Dawid nie może sobie pozwolić na lekceważenie Goliata. "Polska droga do Europy wiedzie przez Niemcy" - mówił na początku lat 90. Andrzej Szczypiorski. "Jesteście dla nas na wschodzie tym, czym Francja na zachodzie" - odpowiadało mu echo z Niemiec. Ale takie oświadczenia słyszy się coraz rzadziej - delikatnie mówiąc, obie strony zaczęły podchodzić do problemu bardziej trzeźwo. Niegdyś poparcie dla integracji europejskiej sięgało w Polsce 80 proc. Od dwóch lat utrzymuje się tuż powyżej 50 proc. Liczba przeciwników rośnie i sięga już 30 proc.
W zamieszczonym w "Die Welt" eseju "Europa, nie, dziękuję" Andrzej Stasiuk wyraził niesmak, jaki wywołuje u niego perspektywa członkostwa w UE. "Okropną karykaturą jest pomysł, by podstawą jakiejś wspólnoty stał się uniwersalny pieniądz, uniwersalna gospodarka i ujednolicony smak produktów spożywczych. Nie odczuwam z tego powodu euforii, raczej uzasadnioną melancholię. Czuję też wstręt, kiedy czytam gazety w moim kraju. Prawie codziennie znajduję w nich rankingi, w których oceniany jest mój kraj i jego wschodni oraz południowi sąsiedzi. Naturalnie, nie jestem idiotą. Wiem, kto dyktuje warunki, a mimo to odczuwam wstręt, gdyż cała ta procedura przypomina targ niewolników" - pisze Stasiuk. Dochodzi jednak ostatecznie do wniosku, że Polska nie ma innego wyjścia niż członkostwo w mało lubianej UE.
Nie we wszystkich punktach trzeba się z nim zgadzać, ale nie można go nie słuchać. Pozwolę sobie jednak (na razie) wątpić, by Stasiuk był zwiastunem powszechnej zmiany nastrojów w Europie Środkowej. Zbyt głęboko zakorzenione są zwrócone ku Zachodowi nadzieje i wystarczająco duże rozczarowania, by w przyszłości można było się spodziewać jeszcze większych niespodzianek (ze strony Zachodu) i zmiany nastrojów (na Wschodzie). Ale kto wie?
Przed naszymi wschodnimi sąsiadami kreśli się powoli wizja członkostwa drugiej kategorii. Jeszcze długo z granicy na Odrze nie znikną szlabany. Pomoc finansowa dla nowych członków zapewne będzie skromniejsza niż dla dotychczasowych. Pewne jest tylko jedno: Polska ma wiele dróg wiodących do Brukseli. Jedna z nich prowadzi przez Londyn, inne przez Sztokholm i Kopenhagę, droga okrężna - przez Waszyngton. W kwestii przyszłości UE Polska woli trzymać z Brytyjczykami i Francuzami niż z Joschką Fischerem. W Warszawie coraz wyraźniej widać, że szlak do Brukseli przez Berlin nie jest jedyny.
Gerhard Gnauck
Polska widnieje na horyzoncie, ale czy my, Niemcy, znamy naszego sąsiada? Czy potrafimy wymienić choć trzech polskich polityków, pisarzy albo sportowców? W Europie trudno przecież o przykłady bliższego sąsiedztwa. Mówią o nim zwięźle niektóre liczby. Od początku lat 70. z Polski przybyło do Niemiec prawie 2 mln osób: przesiedleńcy, uchodźcy polityczni, emigranci uciekający przed ekonomiczną mizerią. Dziś u progu wejścia do Unii Europejskiej Polska wciąż stanowi dla Niemiec najobfitsze źródło migracji, pozostawiwszy w tyle nawet Turcję. O tym, jak ścisłe są więzi między naszymi narodami, świadczy liczba zawieranych małżeństw. Od połowy lat 80. zanotowano 100 tys. takich związków. Gospodarka cieszy się z eksportu do Polski, który jest dwukrotnie wyższy od eksportu do Rosji.
Braterstwo krwi splata nasze narody niczym braci syjamskich. Tyle że jeden z nich wydaje się notorycznie o swym bracie zapominać. Media elektroniczne w Niemczech, przede wszystkim telewizja, są ślepe na "wschodnie oko". Niektórzy kapitanowie gospodarki niemieckiej nadal śnią o rynku rosyjskim. Dziennikarze wylewają litry atramentu, pisząc o Turkach w Niemczech, a o Polakach - drugiej co do wielkości grupie narodowej - można przeczytać tyle co nic.
Polska i jej obywatele postrzegani są jako obcy. Inaczej niż w wypadku Holendrów czy Włochów, nie myśli się o Polakach jako o sąsiadach. Oni wciąż nie należą do naszego klubu. Nie są członkami UE i z tego powodu polityczne, gospodarcze i kulturalne życie tego kraju ma dla nas mniejsze znaczenie niż problemy dalekiej Irlandii. Polska jest niczym fatamorgana: bliska, a jednocześnie tak daleka.
Nasz wschodni sąsiad nigdy nie zdobył się na podobny brak szacunku wobec Niemców. Dawid nie może sobie pozwolić na lekceważenie Goliata. "Polska droga do Europy wiedzie przez Niemcy" - mówił na początku lat 90. Andrzej Szczypiorski. "Jesteście dla nas na wschodzie tym, czym Francja na zachodzie" - odpowiadało mu echo z Niemiec. Ale takie oświadczenia słyszy się coraz rzadziej - delikatnie mówiąc, obie strony zaczęły podchodzić do problemu bardziej trzeźwo. Niegdyś poparcie dla integracji europejskiej sięgało w Polsce 80 proc. Od dwóch lat utrzymuje się tuż powyżej 50 proc. Liczba przeciwników rośnie i sięga już 30 proc.
W zamieszczonym w "Die Welt" eseju "Europa, nie, dziękuję" Andrzej Stasiuk wyraził niesmak, jaki wywołuje u niego perspektywa członkostwa w UE. "Okropną karykaturą jest pomysł, by podstawą jakiejś wspólnoty stał się uniwersalny pieniądz, uniwersalna gospodarka i ujednolicony smak produktów spożywczych. Nie odczuwam z tego powodu euforii, raczej uzasadnioną melancholię. Czuję też wstręt, kiedy czytam gazety w moim kraju. Prawie codziennie znajduję w nich rankingi, w których oceniany jest mój kraj i jego wschodni oraz południowi sąsiedzi. Naturalnie, nie jestem idiotą. Wiem, kto dyktuje warunki, a mimo to odczuwam wstręt, gdyż cała ta procedura przypomina targ niewolników" - pisze Stasiuk. Dochodzi jednak ostatecznie do wniosku, że Polska nie ma innego wyjścia niż członkostwo w mało lubianej UE.
Nie we wszystkich punktach trzeba się z nim zgadzać, ale nie można go nie słuchać. Pozwolę sobie jednak (na razie) wątpić, by Stasiuk był zwiastunem powszechnej zmiany nastrojów w Europie Środkowej. Zbyt głęboko zakorzenione są zwrócone ku Zachodowi nadzieje i wystarczająco duże rozczarowania, by w przyszłości można było się spodziewać jeszcze większych niespodzianek (ze strony Zachodu) i zmiany nastrojów (na Wschodzie). Ale kto wie?
Przed naszymi wschodnimi sąsiadami kreśli się powoli wizja członkostwa drugiej kategorii. Jeszcze długo z granicy na Odrze nie znikną szlabany. Pomoc finansowa dla nowych członków zapewne będzie skromniejsza niż dla dotychczasowych. Pewne jest tylko jedno: Polska ma wiele dróg wiodących do Brukseli. Jedna z nich prowadzi przez Londyn, inne przez Sztokholm i Kopenhagę, droga okrężna - przez Waszyngton. W kwestii przyszłości UE Polska woli trzymać z Brytyjczykami i Francuzami niż z Joschką Fischerem. W Warszawie coraz wyraźniej widać, że szlak do Brukseli przez Berlin nie jest jedyny.
Gerhard Gnauck
Więcej możesz przeczytać w 32/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.