PSL sugeruje, że inne partie mogą rozwiązywać jedynie sprawy zwierzęce, a tylko ono jest zdolne pomóc ludziom
Wśród wielu innych przyjemności wakacyjny pobyt w kraju pozwolił mi na zaznajomienie się z hasłem wyborczym Polskiego Stronnictwa Ludowego. Brzmi ono "Blisko ludzkich spraw". Przyjemność polega na tym, że każdy przedstawiciel ludu pracującego miast i wsi może obecnie urozmaicać sobie nudne leżenie na plaży zgadywaniem, co też to hasło znaczy. Możliwości jest wiele. Być może PSL chce dać do zrozumienia, iż wprawdzie dotychczas koncentrowało się na zwierzętach, roślinach i przyrodzie nieożywionej, ale teraz przeprowadziło pogłębioną analizę sytuacji w kraju i doszło do wniosku, że znajdują się w nim także ludzie - o czym spieszy poinformować swoich wyborców. W języku prasowym nazywa się to scoop.
A może PSL sugeruje, że inne partie są w stanie rozwiązywać jedynie sprawy zwierzęce, a tylko ono może pomóc ludziom? Łatwo sobie wyobrazić, że byłaby to sytuacja wymarzona z punktu widzenia współpracowników i sympatyków Jarosława Kalinowskiego. Unia Wolności zajmuje się troskami kanarków, Platforma Obywatelska - zgryzotami świnek morskich, AWS - strapieniami ślimaków, SLD (proporcjonalnie do wyników w sondażach) - kłopotami słoni, a PSL w tym czasie bez trudu wygrywa wybory i zgarnia sto procent miejsc w parlamencie, bo przecież (trzeba wiele talentu i lat pracy, by to zauważyć) prawo głosu mają ludzie, a nie zwierzęta.
Leżąc na plaży, można jeszcze poćwiczyć umysł wyobrażaniem sobie, czy i jakie formy mogłoby przybrać znajdowanie się przez partię daleko od ludzkich spraw. Zebrania w pustelniach przy pustych butelkach? Warto też - odbywając spacer brzegiem morza wśród młodych ludzi wznoszących pozornie mało polityczne okrzyki "Pyszne orzeszki!", "Gotowana kukurydza!", "Bułki, pączki, jagodzianki!" - oddać się politycznej refleksji, że kiedy jakieś stronnictwo sięga po władzę, to w zasadzie w centrum jego uwagi powinny się znajdować sprawy wewnętrzne, sprawy zagraniczne, sprawy socjalne i sprawy gospodarcze. W jakimś sensie są to oczywiście sprawy ludzkie. O ile jednak o ogólnie rozumianych sprawach ludzkich można sobie z powodzeniem porozmawiać na proszonym obiadku u cioci, o tyle wspomniane cztery kategorie szczegółowe tych spraw wymagają wiedzy fachowej i umiejętności politycznych. Gwarancji ich nabycia nie stanowi, niestety, samo przebywanie w pobliżu ludzkich spraw. Jednym z przykładów ilustrujących tę przykrą prawdę był występ posła z PSL w telewizyjnym "Tygodniku politycznym Jedynki" pod koniec lipca. Pomińmy nazwisko, bo nie chodzi o ludzkie nazwiska, tylko sprawy. A w tym wypadku sprawa polega na tym, że poseł zawzięcie prawił o recesji w Polsce, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, na czym to zjawisko polega. Reprezentujący SLD były minister Wiesław Kaczmarek znał się na rzeczy bez wątpienia o wiele lepiej, ale szkoda, że wpadł w ton tak ponury i napastliwy, iż ciekawiej było się przyglądać jego efektownym marszczeniom brwi i drapieżnym zwężeniom powiek, niż słuchać tego, co mówił.
Tymczasem było nad czym się zastanawiać, bo założeniem tego programu było przedstawienie telewidzom perspektyw gospodarczych kraju w sytuacji powszechnie odczuwanej jako trudna.
I tu czarowna niespodzianka. Nie ukrywam, że dysponując obrazem kadry politycznej ukształtowanym przez lekturę prasy, doniesień agencyjnych i rozmaitych wypowiedzi znajdowanych w Internecie, jechałem do Polski w przekonaniu, że prawica zgłupiała, lewica niewiele zmądrzała, a wszyscy razem zajmują się głównie inkasowaniem łapówek i rabowaniem publicznych pieniędzy. Okazuje się jednak, że w sferach władzy nie brakuje ludzi, którzy pracują, wiedzą, co się dzieje i starają się wyciągać z tego racjonalne wnioski. Z przyjemnością słuchałem nader dorzecznych wypowiedzi posła z AWS, posła z UW, a nade wszystko dwojga przedstawicieli rządu i doradcy prezydenta, dr. Andrzeja Byrta. Wypowiedział się on tylko raz, ale za to po jego wypowiedzi było mniej więcej wszystko wiadomo, a mianowicie - że polska gospodarka nareszcie staje się normal-na, czyli niezależna od sterowania państwowego, i że weszła w fazę dekoniunktury, która w najbliższym okresie na pewno pociągnie za sobą m.in. dalszy wzrost bezrobocia. Krótko mówiąc, władze - obojętnie, jakie by były - doskonale o tym wiedzą i mogą jedynie próbować łagodzić skutki tych zjawisk.
Szczerze mówiąc, we Francji w okresie przedwyborczym rzadko można trafić na emisje dostarczające widzom tylu merytorycznych danych potrzebnych do długofalowej oceny sytuacji. Niech więc potem wyborcy nie mówią, że nie wiedzieli albo że są zaskoczeni. Wyborcy mają natomiast prawo zadawać sobie pytanie, jak to się dzieje, że mądrzy ludzie pozwalają swoim mniej mądrym kolegom idiotycznie marnować i kompromitować swoją pracę, wiedzę i wysiłki.
A może PSL sugeruje, że inne partie są w stanie rozwiązywać jedynie sprawy zwierzęce, a tylko ono może pomóc ludziom? Łatwo sobie wyobrazić, że byłaby to sytuacja wymarzona z punktu widzenia współpracowników i sympatyków Jarosława Kalinowskiego. Unia Wolności zajmuje się troskami kanarków, Platforma Obywatelska - zgryzotami świnek morskich, AWS - strapieniami ślimaków, SLD (proporcjonalnie do wyników w sondażach) - kłopotami słoni, a PSL w tym czasie bez trudu wygrywa wybory i zgarnia sto procent miejsc w parlamencie, bo przecież (trzeba wiele talentu i lat pracy, by to zauważyć) prawo głosu mają ludzie, a nie zwierzęta.
Leżąc na plaży, można jeszcze poćwiczyć umysł wyobrażaniem sobie, czy i jakie formy mogłoby przybrać znajdowanie się przez partię daleko od ludzkich spraw. Zebrania w pustelniach przy pustych butelkach? Warto też - odbywając spacer brzegiem morza wśród młodych ludzi wznoszących pozornie mało polityczne okrzyki "Pyszne orzeszki!", "Gotowana kukurydza!", "Bułki, pączki, jagodzianki!" - oddać się politycznej refleksji, że kiedy jakieś stronnictwo sięga po władzę, to w zasadzie w centrum jego uwagi powinny się znajdować sprawy wewnętrzne, sprawy zagraniczne, sprawy socjalne i sprawy gospodarcze. W jakimś sensie są to oczywiście sprawy ludzkie. O ile jednak o ogólnie rozumianych sprawach ludzkich można sobie z powodzeniem porozmawiać na proszonym obiadku u cioci, o tyle wspomniane cztery kategorie szczegółowe tych spraw wymagają wiedzy fachowej i umiejętności politycznych. Gwarancji ich nabycia nie stanowi, niestety, samo przebywanie w pobliżu ludzkich spraw. Jednym z przykładów ilustrujących tę przykrą prawdę był występ posła z PSL w telewizyjnym "Tygodniku politycznym Jedynki" pod koniec lipca. Pomińmy nazwisko, bo nie chodzi o ludzkie nazwiska, tylko sprawy. A w tym wypadku sprawa polega na tym, że poseł zawzięcie prawił o recesji w Polsce, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, na czym to zjawisko polega. Reprezentujący SLD były minister Wiesław Kaczmarek znał się na rzeczy bez wątpienia o wiele lepiej, ale szkoda, że wpadł w ton tak ponury i napastliwy, iż ciekawiej było się przyglądać jego efektownym marszczeniom brwi i drapieżnym zwężeniom powiek, niż słuchać tego, co mówił.
Tymczasem było nad czym się zastanawiać, bo założeniem tego programu było przedstawienie telewidzom perspektyw gospodarczych kraju w sytuacji powszechnie odczuwanej jako trudna.
I tu czarowna niespodzianka. Nie ukrywam, że dysponując obrazem kadry politycznej ukształtowanym przez lekturę prasy, doniesień agencyjnych i rozmaitych wypowiedzi znajdowanych w Internecie, jechałem do Polski w przekonaniu, że prawica zgłupiała, lewica niewiele zmądrzała, a wszyscy razem zajmują się głównie inkasowaniem łapówek i rabowaniem publicznych pieniędzy. Okazuje się jednak, że w sferach władzy nie brakuje ludzi, którzy pracują, wiedzą, co się dzieje i starają się wyciągać z tego racjonalne wnioski. Z przyjemnością słuchałem nader dorzecznych wypowiedzi posła z AWS, posła z UW, a nade wszystko dwojga przedstawicieli rządu i doradcy prezydenta, dr. Andrzeja Byrta. Wypowiedział się on tylko raz, ale za to po jego wypowiedzi było mniej więcej wszystko wiadomo, a mianowicie - że polska gospodarka nareszcie staje się normal-na, czyli niezależna od sterowania państwowego, i że weszła w fazę dekoniunktury, która w najbliższym okresie na pewno pociągnie za sobą m.in. dalszy wzrost bezrobocia. Krótko mówiąc, władze - obojętnie, jakie by były - doskonale o tym wiedzą i mogą jedynie próbować łagodzić skutki tych zjawisk.
Szczerze mówiąc, we Francji w okresie przedwyborczym rzadko można trafić na emisje dostarczające widzom tylu merytorycznych danych potrzebnych do długofalowej oceny sytuacji. Niech więc potem wyborcy nie mówią, że nie wiedzieli albo że są zaskoczeni. Wyborcy mają natomiast prawo zadawać sobie pytanie, jak to się dzieje, że mądrzy ludzie pozwalają swoim mniej mądrym kolegom idiotycznie marnować i kompromitować swoją pracę, wiedzę i wysiłki.
Więcej możesz przeczytać w 32/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.