Placówki zdrowia zabijają więcej ludzi, niż ginie ich w wypadkach drogowych
Na oddziale chirurgii warszawskiego Szpitala Dziecięcego przy ul. Kopernika ciężka rura z wyciągu wraz z ciężarkami i elementami konstrukcji spadła z ramy łóżka na sześcioletnią Idę D. "To się zdarza" - powiedziała Alicja Michalik, zastępca dyrektora szpitala. Dyrektor szpitala Tadeusz Bokwa twierdzi, że łóżko zostało przygotowane do wysyłki do innego szpitala, bo tam chętnie je przyjmą. Pacjenci opowiadają, że pracownicy przykleili rurę do wyciągu plastrami. Łóżka ze szpitala przy ul. Kopernika pochodzą z lat 40. W białostockim ośrodku onkologicznym niesprawny aparat do radioterapii poparzył pięć kobiet. Teraz w miejscu naświetlanych piersi mają trudno gojące się rany. Wiek aparatu - 18 lat. W szczecińskim szpitalu wskutek powikłań pooperacyjnych zmarła pacjentka. Kontrola sali operacyjnej, w której wykonywano zabieg, wykazała, że nie była ona wyposażona w elektryczne zasilanie awaryjne. Podczas nocnego dyżuru w miejskim szpitalu w Starogardzie Szczecińskim udusiła się szesnastomiesięczna dziewczynka, wsadziwszy głowę między szczebelki łóżka. Dyżurowały trzy pielęgniarki i lekarz, a na oddziale było tylko sześcioro małych pacjentów. W szpitalu w Parczewie prawie 100 osób zatruło się salmonellą, która z brudnych rąk kucharki trafiła do potraw przygotowywanych dla chorych.
To tylko niektóre objawy ciężkiego, postępującego schorzenia, na jakie zapadło polskie szpitalnictwo. I to wcale nie brak pieniędzy - mimo że średnia dzienna stawka żywieniowa przypadająca na pacjenta wynosi 2-4 zł, a publiczne Zakłady Opieki Zdrowotnej zadłużyły się już w tym roku na 6 (sic!) mld zł - jest jego główną przyczyną.
Niechlujnie, brudno, zabójczo niebezpiecznie
Grzybica, żółtaczka typu B, C, gronkowiec złocisty, pałeczka posocznicy, a nawet odporny na antybiotyki gronkowiec MRSA lub śmiercionośna pałeczka ropy błękitnej nieustannie towarzyszą pacjentom większości z 773 polskich szpitali. Wedle statystyk zachodnich, w placówkach medycznych zaraża się przeciętnie 5-7 proc. hospitalizowanych. U nas prawdziwy obraz sytuacji okryty jest tajemnicą. Szefowie lecznic albo nie sporządzają, albo nie udostępniają odpowiednich statystyk, mimo że od 1983 r. nałożono na nich taki obowiązek. Zdają się postępować wedle znanego porzekadła byłego prezydenta Lecha Wałęsy: "Stłucz pan termometr, a nie będziesz miał gorączki". Tymczasem tylko ze szczątkowych danych Polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych (badaniami ankietowymi objęto 120 szpitali) wyłania się obraz przerażający: w naszych szpitalach zaraża się prawdopodobnie niemal pół miliona osób, a umiera z tego powodu co najmniej 10--15 tys., a więc znacznie więcej, niż ginie w wypadkach drogowych!
Z badań polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych wynika nadto, że lekarze i pielęgniarki dezynfekują ręce dwa razy rzadziej, niż powinni. 80 proc. szpitalnych zakażeń to właśnie skutki fatalnego stanu higieny i ignorowania elementarnych zasad sanitarnych. "Brud w niektórych szpitalach jest dosłownie wszechobecny. Środki czystości są rozkradane" - twierdzą kontrolerzy PIP. 60 proc. zakażeń szpitalnych powoduje gronkowiec złocisty. Z poufnego raportu Wojewódzkiej Stacji Epidemiologicznej w Olsztynie, oceniającej stan sanitarny szpitali na podległym jej terenie, wynika, że tylko w 1998 r. odnotowano tam aż 650 wypadków zakażeń. Pacjenci cierpieli z powodu nie gojących się ran, złamań zainfekowanych kości i stawów. Zawinił właśnie gronkowiec, a raczej jego roznosiciele - pracownicy szpitali.
W 2000 r. Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła kontrolę bezpieczeństwa i higieny pracy w 182 polskich szpitalach nadzorowanych przez samorząd wojewódzki lub powiatowy. 37 budynków szpitalnych nie spełniało wymogów sanitarnych i funkcjonalnych. W 73 wykryto zawilgocenie i zagrzybienie ścian, odpadające tynki i nie domykające się okna. Uszkodzenia gniazd elektrycznych, bezpieczników - zagrażające zdrowiu i życiu chorych - stwierdzono w 64 placówkach. Aż 56 szpitali niewłaściwie postępowało z toksycznymi substancjami chemicznymi. Według PIP, szpitale nagminnie oszczędzały na instalowaniu wentylacji i klimatyzacji. "W porównaniu z 1999 r. warunki pracy nie poprawiły się, a w niektórych grupach zagadnień, takich jak zaplecze higieniczno-sanitarne, ochrona przed promieniowaniem jonizującym, wyraźnie się pogorszyły" - czytamy w raporcie PIP.
"Odpowiedź na pytanie o stan bezpieczeństwa w polskich placówkach opieki zdrowotnej wstydliwie kryją szuflady i segregatory instytucji powołanych do nadzoru, a wskazywanie uchybień w tym zakresie nigdy nie przyjmuje form drastycznych decyzji" - stwierdził Piotr Nerlewski, naczelnik wydziału techniki medycznej w Ministerstwie Zdrowia. Czy nie ujawnił przy okazji również własnej bezradności?
Aparatura na śmietnik!
Większość placówek dysponuje urządzeniami, które - zgodnie z wymogami formalnymi - lata przydatności do użytku dawno mają już za sobą. Te posiadające nowszą, markową aparaturę organizują niejednokrotnie "własny serwis", szukając oszczędności, a okresowych przeglądów technicznych nie dokonują w ogóle. Wartość stawianych na jej podstawie diagnoz medycznych coraz częściej jest wątpliwa. Tak czy inaczej, co najmniej połowa znajdującego się w naszych szpitalach sprzętu specjalistycznego kwalifikuje się wyłącznie na śmietnik.
Aparatura szpitalna może być sprowadzana do Polski bez atestu. Od 4 czerwca 1998 r. wydawane przez Centralny Ośrodek Techniki Medycznej świadectwa dopuszczenia sprzętu do użytku nie mają mocy urzędowej. Wygasła bowiem podstawa prawna istnienia ośrodka. Luka prawna zniknie dopiero wtedy, gdy zostanie uchwalona ustawa o wyrobach medycznych. Ma ona dostosować nasze prawo do obowiązującego w Unii Europejskiej. Kasy chorych mogą weryfikować atesty urządzeń szpitalnych, ale nie muszą tego robić. - Jeżeli żądają świadectwa COTM, wytwórca lub szpital może się zasłonić luką w prawie - mówią pracownicy Ministerstwa Zdrowia.
Rak korupcji i marnotrawstwa
W 18 na 28 skontrolowanych szpitali NIK dopatrzyła się rażących nieprawid-łowości. Dyrektorzy powszechnie łamali ustawę o zamówieniach publicznych, przymykali oko na zaległości czynszowe firm mających siedziby w szpitalach, przepłacali za odczynniki. Dyrekcja Samodzielnego Publicznego Terenowego ZOZ w Białymstoku w sierpniu 1997 r. zawarła umowę z firmą Cormay z Warszawy. Firma użyczyła szpitalowi na pięć lat analizatora i na trzy zestawu do elektrofrezy, ale zobowiązała go do zakupu odczynników od jednej ze swoich spółek. Później aparatura miała przejść na własność szpitala. Po podpisaniu umowy okazało się, że cena odczynników jest o 150 proc. wyższa od rynkowej. W ten sposób szpital przepłacił za aparaturę w sumie 35 tys. zł. Podobne umowy zawarły dyrekcje innych szpitali, m.in. w Bielsku Podlaskim, gdzie przepłacono za cormayowskie odczynniki około 23 tys. zł. NIK skierowała do prokuratury pięć zawiadomień o popełnieniu przestępstwa przez głównych księgowych i dyrektorów placówek w Suwałkach, Sokółce, Siemiatyczach, Białymstoku i Bielsku Podlaskim. - Przeprowadzamy teraz ponowną kontrolę w tamtejszych szpitalach. Sprzedana białostockim szpitalom aparatura nie była własnością tych firm. O zwrot aparatury upomina się Bank Austria Creditanstalt - mówi Małgorzata Pomianowska, rzeczniczka NIK. Bank zwrócił się już do warszawskiej prokuratury z zawiadomieniem, że Cormay unika rozmów na temat długu, wyprowadza majątek z przedsiębiorstwa, stara doprowadzić spółkę do bankructwa.
Bomba wybuchła latem tego roku, gdy okazało się, że w firmie Cormay dokonało zakupów aż 55 polskich szpitali. - Jeżeli włodarze tylu placówek decydowali się na zakupy sprzętu i odczynników po cenach niekiedy o 700 proc. przekraczających wartość katalogową, to można to wyjaśnić tylko w jeden sposób: plagą korupcji - komentuje pragnący zachować anonimowość wysoki urzędnik NIK.
Najwyższa Izba Kontroli przyjrzała się, jak publiczne zakłady opieki zdrowotnej wykorzystywały sprzęt medyczny. Niemal we wszystkich z 89 skontrolowanych placówek odkryto skandaliczne marnotrawstwo. W połowie z nich na specjalistyczne badanie pacjenci musieli czekać od trzech tygodni do roku. Wykonanie rezonansu magnetycznego, tomografii komputerowej, ultrasonografii graniczyło z cudem. Przyczyną kolejek nie był jednak brak sprzętu. NIK przyjęła, że placówka efektywnie wykorzystywała aparaturę, jeśli używano jej przez pięć dni w tygodniu po pięć godzin. W większości szpitali chorych przyjmowano tylko w określone dni przez kilka godzin. Odpłatnie można było za to zrobić badania w działających przy szpitalach fundacjach. Szpitale udostępniały im sprzęt i pomieszczenia, a w zamian miały czerpać zyski z ich działalności. Tylko 7 z 19 placówek, w których podjęto taką współpracę, odniosło jakiekolwiek korzyści finansowe. Skandalem pracownicy NIK nazwali przetrzymywanie specjalistycznej aparatury w magazynach. Sprzęt czekał po kilkanaście miesięcy, bo nie miał go kto zainstalować. W szpitalu w Bielsku-Białej w magazynie niszczało 137 urządzeń o wartości 5,7 mln zł. Szpital Morski im. PCK w Gdyni w 1999 r. kupił analizator za ponad 145 tys. zł i ani razu go nie wykorzystał.
Na raka - prywatyzacja!
Większość lecznic jest własnością samorządów powiatowych i wojewódzkich bądź ministerstw (niepubliczny charakter ma tylko co dziesiąty ZOZ). W swoich regionach działają w ramach - jak to określa jeden z dyrektorów szpitala - "wielkiej spółdzielni medycznej". Oznacza to, że szefowie placówek medycznych są praktycznie ubezwłas-nowolnieni przez władze samorządowe i z reguły zachowują się w sposób typowy dla zarządzających jednostkami parapublicznymi. Dlatego tak jaskrawo widoczny jest w wielu szpitalach brak nadzoru i gospodarności. Dlatego też szpitale zadłużają się bez opamiętania. Samorządowe lecznice bowiem nie mogą zbankrutować i odmówić świadczenia usług.
Prawie wszyscy dyrektorzy szpitali są lekarzami i w większości nie mają żadnych kwalifikacji menedżerskich. Tylko jedna trzecia z nich usiłuje w elementarnym zakresie uzupełniać wiedzę z zakresu ekonomii i organizacji ochrony zdrowia - wynika z ankiety przeprowadzonej przez Instytut Badań i Informacji Szpitalnych.
Jedynym ratunkiem dla naszego szpitalnictwa jest jak najszybsza komercjalizacja. - Gdy placówka stanie się podmiotem prawa handlowego, będzie można ustalić jej budżet, powołać zarząd i kontrolującą go radę nadzorczą - mówi dr Jacek Profaska, dyrektor Specjalistycznego Zakładu Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Poznaniu. - Dopiero wtedy szpital będzie mógł na przykład sprzedać niepotrzebny mu majątek, choćby ziemię w centrum miasta, będzie mógł wyemitować obligacje. Niech nawet 51 proc. udziałów w nowej spółce ma samorząd, ale ważne jest, aby szpital przestał być "publiczny" i aby zmieniono sposób podejmowania decyzji.
- Prywatyzacja placówek medycznych będzie następnym krokiem - twierdzi Andrzej Ryś, wiceminister zdrowia.
- Pozwoli ona jednostkom pozyskać kapitał na rozwój. W wypadku małych szpitali kupującymi - za gotówkę lub w leasingu - mogą być nawet sami pracownicy.
W Sejmie od czerwca 2001 r. leży rządowy projekt ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji samodzielnych publicznych ZOZ-ów. Projekt ustawy nie określa ani terminów, ani form ewentualnych przekształceń - wszystko w tym względzie ma zależeć od decyzji samorządów. Sęk w tym, że niewielu ludziom zależy na przeprowadzeniu rewolucyjnych zmian. O zachowanie status quo zażarcie walczy wpływowe lobby profesorsko-ordynatorskie, które już zresztą dokonało "prywatyzacji" lecznic na własnych warunkach. Politycy spoglądają w stronę wyborców, a aż 60 proc. z nich (wyniki sondażu przeprowadzonego przez CBOS w marcu 2000 r.) twierdzi, że "prywatyzacja szpitali okaże się niekorzystna dla chorych".
Czy kolejna ekipa rządząca uświadomi sobie, że powstrzymywanie procesu prywatyzacji lecznic oznacza dziś śmiertelne zagrożenie dla szpitali i wielu ich pacjentów?
To tylko niektóre objawy ciężkiego, postępującego schorzenia, na jakie zapadło polskie szpitalnictwo. I to wcale nie brak pieniędzy - mimo że średnia dzienna stawka żywieniowa przypadająca na pacjenta wynosi 2-4 zł, a publiczne Zakłady Opieki Zdrowotnej zadłużyły się już w tym roku na 6 (sic!) mld zł - jest jego główną przyczyną.
Niechlujnie, brudno, zabójczo niebezpiecznie
Grzybica, żółtaczka typu B, C, gronkowiec złocisty, pałeczka posocznicy, a nawet odporny na antybiotyki gronkowiec MRSA lub śmiercionośna pałeczka ropy błękitnej nieustannie towarzyszą pacjentom większości z 773 polskich szpitali. Wedle statystyk zachodnich, w placówkach medycznych zaraża się przeciętnie 5-7 proc. hospitalizowanych. U nas prawdziwy obraz sytuacji okryty jest tajemnicą. Szefowie lecznic albo nie sporządzają, albo nie udostępniają odpowiednich statystyk, mimo że od 1983 r. nałożono na nich taki obowiązek. Zdają się postępować wedle znanego porzekadła byłego prezydenta Lecha Wałęsy: "Stłucz pan termometr, a nie będziesz miał gorączki". Tymczasem tylko ze szczątkowych danych Polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych (badaniami ankietowymi objęto 120 szpitali) wyłania się obraz przerażający: w naszych szpitalach zaraża się prawdopodobnie niemal pół miliona osób, a umiera z tego powodu co najmniej 10--15 tys., a więc znacznie więcej, niż ginie w wypadkach drogowych!
Z badań polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych wynika nadto, że lekarze i pielęgniarki dezynfekują ręce dwa razy rzadziej, niż powinni. 80 proc. szpitalnych zakażeń to właśnie skutki fatalnego stanu higieny i ignorowania elementarnych zasad sanitarnych. "Brud w niektórych szpitalach jest dosłownie wszechobecny. Środki czystości są rozkradane" - twierdzą kontrolerzy PIP. 60 proc. zakażeń szpitalnych powoduje gronkowiec złocisty. Z poufnego raportu Wojewódzkiej Stacji Epidemiologicznej w Olsztynie, oceniającej stan sanitarny szpitali na podległym jej terenie, wynika, że tylko w 1998 r. odnotowano tam aż 650 wypadków zakażeń. Pacjenci cierpieli z powodu nie gojących się ran, złamań zainfekowanych kości i stawów. Zawinił właśnie gronkowiec, a raczej jego roznosiciele - pracownicy szpitali.
W 2000 r. Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła kontrolę bezpieczeństwa i higieny pracy w 182 polskich szpitalach nadzorowanych przez samorząd wojewódzki lub powiatowy. 37 budynków szpitalnych nie spełniało wymogów sanitarnych i funkcjonalnych. W 73 wykryto zawilgocenie i zagrzybienie ścian, odpadające tynki i nie domykające się okna. Uszkodzenia gniazd elektrycznych, bezpieczników - zagrażające zdrowiu i życiu chorych - stwierdzono w 64 placówkach. Aż 56 szpitali niewłaściwie postępowało z toksycznymi substancjami chemicznymi. Według PIP, szpitale nagminnie oszczędzały na instalowaniu wentylacji i klimatyzacji. "W porównaniu z 1999 r. warunki pracy nie poprawiły się, a w niektórych grupach zagadnień, takich jak zaplecze higieniczno-sanitarne, ochrona przed promieniowaniem jonizującym, wyraźnie się pogorszyły" - czytamy w raporcie PIP.
"Odpowiedź na pytanie o stan bezpieczeństwa w polskich placówkach opieki zdrowotnej wstydliwie kryją szuflady i segregatory instytucji powołanych do nadzoru, a wskazywanie uchybień w tym zakresie nigdy nie przyjmuje form drastycznych decyzji" - stwierdził Piotr Nerlewski, naczelnik wydziału techniki medycznej w Ministerstwie Zdrowia. Czy nie ujawnił przy okazji również własnej bezradności?
Aparatura na śmietnik!
Większość placówek dysponuje urządzeniami, które - zgodnie z wymogami formalnymi - lata przydatności do użytku dawno mają już za sobą. Te posiadające nowszą, markową aparaturę organizują niejednokrotnie "własny serwis", szukając oszczędności, a okresowych przeglądów technicznych nie dokonują w ogóle. Wartość stawianych na jej podstawie diagnoz medycznych coraz częściej jest wątpliwa. Tak czy inaczej, co najmniej połowa znajdującego się w naszych szpitalach sprzętu specjalistycznego kwalifikuje się wyłącznie na śmietnik.
Aparatura szpitalna może być sprowadzana do Polski bez atestu. Od 4 czerwca 1998 r. wydawane przez Centralny Ośrodek Techniki Medycznej świadectwa dopuszczenia sprzętu do użytku nie mają mocy urzędowej. Wygasła bowiem podstawa prawna istnienia ośrodka. Luka prawna zniknie dopiero wtedy, gdy zostanie uchwalona ustawa o wyrobach medycznych. Ma ona dostosować nasze prawo do obowiązującego w Unii Europejskiej. Kasy chorych mogą weryfikować atesty urządzeń szpitalnych, ale nie muszą tego robić. - Jeżeli żądają świadectwa COTM, wytwórca lub szpital może się zasłonić luką w prawie - mówią pracownicy Ministerstwa Zdrowia.
Rak korupcji i marnotrawstwa
W 18 na 28 skontrolowanych szpitali NIK dopatrzyła się rażących nieprawid-łowości. Dyrektorzy powszechnie łamali ustawę o zamówieniach publicznych, przymykali oko na zaległości czynszowe firm mających siedziby w szpitalach, przepłacali za odczynniki. Dyrekcja Samodzielnego Publicznego Terenowego ZOZ w Białymstoku w sierpniu 1997 r. zawarła umowę z firmą Cormay z Warszawy. Firma użyczyła szpitalowi na pięć lat analizatora i na trzy zestawu do elektrofrezy, ale zobowiązała go do zakupu odczynników od jednej ze swoich spółek. Później aparatura miała przejść na własność szpitala. Po podpisaniu umowy okazało się, że cena odczynników jest o 150 proc. wyższa od rynkowej. W ten sposób szpital przepłacił za aparaturę w sumie 35 tys. zł. Podobne umowy zawarły dyrekcje innych szpitali, m.in. w Bielsku Podlaskim, gdzie przepłacono za cormayowskie odczynniki około 23 tys. zł. NIK skierowała do prokuratury pięć zawiadomień o popełnieniu przestępstwa przez głównych księgowych i dyrektorów placówek w Suwałkach, Sokółce, Siemiatyczach, Białymstoku i Bielsku Podlaskim. - Przeprowadzamy teraz ponowną kontrolę w tamtejszych szpitalach. Sprzedana białostockim szpitalom aparatura nie była własnością tych firm. O zwrot aparatury upomina się Bank Austria Creditanstalt - mówi Małgorzata Pomianowska, rzeczniczka NIK. Bank zwrócił się już do warszawskiej prokuratury z zawiadomieniem, że Cormay unika rozmów na temat długu, wyprowadza majątek z przedsiębiorstwa, stara doprowadzić spółkę do bankructwa.
Bomba wybuchła latem tego roku, gdy okazało się, że w firmie Cormay dokonało zakupów aż 55 polskich szpitali. - Jeżeli włodarze tylu placówek decydowali się na zakupy sprzętu i odczynników po cenach niekiedy o 700 proc. przekraczających wartość katalogową, to można to wyjaśnić tylko w jeden sposób: plagą korupcji - komentuje pragnący zachować anonimowość wysoki urzędnik NIK.
Najwyższa Izba Kontroli przyjrzała się, jak publiczne zakłady opieki zdrowotnej wykorzystywały sprzęt medyczny. Niemal we wszystkich z 89 skontrolowanych placówek odkryto skandaliczne marnotrawstwo. W połowie z nich na specjalistyczne badanie pacjenci musieli czekać od trzech tygodni do roku. Wykonanie rezonansu magnetycznego, tomografii komputerowej, ultrasonografii graniczyło z cudem. Przyczyną kolejek nie był jednak brak sprzętu. NIK przyjęła, że placówka efektywnie wykorzystywała aparaturę, jeśli używano jej przez pięć dni w tygodniu po pięć godzin. W większości szpitali chorych przyjmowano tylko w określone dni przez kilka godzin. Odpłatnie można było za to zrobić badania w działających przy szpitalach fundacjach. Szpitale udostępniały im sprzęt i pomieszczenia, a w zamian miały czerpać zyski z ich działalności. Tylko 7 z 19 placówek, w których podjęto taką współpracę, odniosło jakiekolwiek korzyści finansowe. Skandalem pracownicy NIK nazwali przetrzymywanie specjalistycznej aparatury w magazynach. Sprzęt czekał po kilkanaście miesięcy, bo nie miał go kto zainstalować. W szpitalu w Bielsku-Białej w magazynie niszczało 137 urządzeń o wartości 5,7 mln zł. Szpital Morski im. PCK w Gdyni w 1999 r. kupił analizator za ponad 145 tys. zł i ani razu go nie wykorzystał.
Na raka - prywatyzacja!
Większość lecznic jest własnością samorządów powiatowych i wojewódzkich bądź ministerstw (niepubliczny charakter ma tylko co dziesiąty ZOZ). W swoich regionach działają w ramach - jak to określa jeden z dyrektorów szpitala - "wielkiej spółdzielni medycznej". Oznacza to, że szefowie placówek medycznych są praktycznie ubezwłas-nowolnieni przez władze samorządowe i z reguły zachowują się w sposób typowy dla zarządzających jednostkami parapublicznymi. Dlatego tak jaskrawo widoczny jest w wielu szpitalach brak nadzoru i gospodarności. Dlatego też szpitale zadłużają się bez opamiętania. Samorządowe lecznice bowiem nie mogą zbankrutować i odmówić świadczenia usług.
Prawie wszyscy dyrektorzy szpitali są lekarzami i w większości nie mają żadnych kwalifikacji menedżerskich. Tylko jedna trzecia z nich usiłuje w elementarnym zakresie uzupełniać wiedzę z zakresu ekonomii i organizacji ochrony zdrowia - wynika z ankiety przeprowadzonej przez Instytut Badań i Informacji Szpitalnych.
Jedynym ratunkiem dla naszego szpitalnictwa jest jak najszybsza komercjalizacja. - Gdy placówka stanie się podmiotem prawa handlowego, będzie można ustalić jej budżet, powołać zarząd i kontrolującą go radę nadzorczą - mówi dr Jacek Profaska, dyrektor Specjalistycznego Zakładu Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Poznaniu. - Dopiero wtedy szpital będzie mógł na przykład sprzedać niepotrzebny mu majątek, choćby ziemię w centrum miasta, będzie mógł wyemitować obligacje. Niech nawet 51 proc. udziałów w nowej spółce ma samorząd, ale ważne jest, aby szpital przestał być "publiczny" i aby zmieniono sposób podejmowania decyzji.
- Prywatyzacja placówek medycznych będzie następnym krokiem - twierdzi Andrzej Ryś, wiceminister zdrowia.
- Pozwoli ona jednostkom pozyskać kapitał na rozwój. W wypadku małych szpitali kupującymi - za gotówkę lub w leasingu - mogą być nawet sami pracownicy.
W Sejmie od czerwca 2001 r. leży rządowy projekt ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji samodzielnych publicznych ZOZ-ów. Projekt ustawy nie określa ani terminów, ani form ewentualnych przekształceń - wszystko w tym względzie ma zależeć od decyzji samorządów. Sęk w tym, że niewielu ludziom zależy na przeprowadzeniu rewolucyjnych zmian. O zachowanie status quo zażarcie walczy wpływowe lobby profesorsko-ordynatorskie, które już zresztą dokonało "prywatyzacji" lecznic na własnych warunkach. Politycy spoglądają w stronę wyborców, a aż 60 proc. z nich (wyniki sondażu przeprowadzonego przez CBOS w marcu 2000 r.) twierdzi, że "prywatyzacja szpitali okaże się niekorzystna dla chorych".
Czy kolejna ekipa rządząca uświadomi sobie, że powstrzymywanie procesu prywatyzacji lecznic oznacza dziś śmiertelne zagrożenie dla szpitali i wielu ich pacjentów?
Więcej możesz przeczytać w 32/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.