Chéreau w "Intymności" ucieka się do technik kina pornograficznego
Wszystko już było - mówi producentom Adrian Lyne, odrzucając propozycje nakręcenia kolejnych obrazów w stylu "Dziewięciu i pół tygodnia". Patrice Chéreau udowadnia jednak "Intymnością", że Lyne się myli. Dopiero po obejrzeniu tego filmu nabieramy przekonania, że dla współczesnego kina nie istnieje już żadne tabu. W dodatku łamanie go awansowało do miana artystycznych osiągnięć, honorowanych na międzynarodowych festiwalach.
"Intymność", nagrodzona w Berlinie Złotym Niedźwiedziem, opowiada o parze, która spotyka się jedynie po to, by uprawiać seks. Chéreau ucieka się do technik właściwych kinu pornograficznemu. Wolno mu, ale po co tworzy dla nich ideologiczną nadbudowę? "Oto wielka alegoria pierwotnej siły instynktu" - zapowiada z emfazą i scena po scenie łamie wszelkie granice intymności. Pokazuje w najdrobniejszych szczegółach (z zachowaniem efektów dźwiękowych!) moment nakładania prezerwatywy i po raz pierwszy w dziejach kina funduje widzom scenę seksu oralnego. Wysiłek pary aktorskiej ogranicza się tu do eksponowania naturalizmu. Chéreau usiłuje nam wmówić, że seksualna gimnastyka bohaterów przesądza o oryginalności fabuły. Złośliwi twierdzą, że Kerry Fox - na tym samym festiwalu nagrodzona za kreację kobiecą - zaimponowała jurorom wyłącznie brakiem zahamowań.
Fabułę "Intymności", która jesienią trafi na polskie ekrany (w wielu krajach Europy nie pojawi się wcale, a we Włoszech rozpowszechniana jest w wersji ocenzurowanej), trudno uznać za oryginalną. Ubiegłoroczny znakomity "Związek pornograficzny" Frédérica Fonteyne’a opowiadał dokładnie o tym samym. Z jednym wyjątkiem - twórca tego filmu zaufał wyobraźni widzów. Urzeka nas nie wielość seksualnych pozycji, lecz intensywność doznań bohaterów. Sceny erotyczne sfilmowane zostały ze smakiem i bez dosłowności. Pierwszy obraz kojarzy się więc z miejskim szaletem, drugi - z salonem. Pozostaje tajemnicą, dlaczego jury berlińskiego festiwalu uparło się, by Złoty Niedźwiedź trafił w to pierwsze miejsce.
I Bóg stworzył Brigitte Bardot
Kto widział film Rogera Vadima "I Bóg stworzył kobietę", nie ma wątpliwości: erotyzm w kinie zadomowił się na dobre właśnie za sprawą Brigitte Bardot. BB była ucieleśnieniem męskich marzeń, od kiedy w wieku 18 lat objawiła się jako zmysłowa, amoralna Julianne. Po raz pierwszy zdarzyło się, by w scenach miłosnych - nader odważnych jak na lata 50. - aktorzy naprawdę uprawiali seks przed kamerą. Vadim zyskał sławę, ale stracił żonę, która okazała się również poza planem namiętną kochanką Jeana-Louisa Trintignanta. Film poprzedził pojawienie się francuskiej Nowej Fali, dokonującej gruntownej przemiany w estetyce kina. BB zaś wykreowała nowy typ kobiety - stała się symbolem wyzwolonego seksu i przełamywania obyczajowego tabu.
Z upływem czasu twórcy europejscy poczynali sobie coraz odważniej. Francuski fotograf mody Just Jaeckin spreparował hedonistyczną historyjkę, przekonując z pomocą Sylvii Kristel, że tylko zerwanie z konwenansami umożliwi osiągnięcie pełni rozkoszy. "Emmanuelle" - pierwszy kinowy erotyk - nauczała, jak jej szukać w seksie pozamałżeńskim, grupowym i homoseksualnym. Sceny erotyczne dalekie były jednak od dosłowności - rozświetlony landrynkowy obraz kojarzył się raczej ze słodkim romansem niż pornografią. Premiera zbiegła się ze zniesieniem we Francji cenzury, widzowie drzwiami i oknami pchali się do kin. Kolejne części "Emmanuelle" były coraz śmielsze.
Precz z kodeksem Haysa!
Podczas gdy w Europie Bardotka łamała tabu, Ameryka wciąż twardo przestrzegała kodeksu Haysa, zabraniającego m.in. pocałunków trwających ponad trzy sekundy, przytulania na leżąco, pokazywania związków nie kończących się ślubem. Aby ominąć owe zakazy, reżyserzy uciekali się do absurdalnych wybiegów. Hitchcock doprowadzał cenzorów do rozpaczy, każąc bohaterom całować się po kilkanaście razy - z przerwami na namiętne spojrzenia. O tym, że para spędzi z sobą noc, świadczyło ujęcie płonącego kominka, następujące po wykonanym przepisowo pocałunku. Za szczyt perwersji uznawano scenę w "Słomianym wdowcu", w której podmuch powietrza podnosi sukienkę Marilyn Monroe.
Wolna miłość pojawiła się w USA dopiero za sprawą hipisów. Powstały wówczas dwa wspaniałe filmy Mike’a Nicholsa - "Absolwent" i "Porozmawiajmy o kobietach" - podważające tradycyjną moralność. Świadectwem dokonującej się rewolucji seksualnej był także obraz Petera Yatesa "John i Mary". Para tytułowych bohaterów najpierw ląduje w łóżku, potem toczy dyskusje światopoglądowe, by dopiero na koniec się sobie przedstawić. Najmocniej zabrzmiał jednak w latach 70. film Johna Schlesingera "Nocny kowboj" opowiadający o prowincjuszu, który robi karierę w Nowym Jorku jako męska prostytutka. Z czasem modny w Hollywood stał się temat związków homoseksualnych. Najchętniej inwestowano w filmy o tzw. homoseksualistach poszukujących, mających problemy z zaakceptowaniem własnej tożsamości. Przykłady z ostatnich lat: "W pogoni za Amy" Kevina Smitha, "Trzy serca" Yurka Bogayewicza czy nagrodzony niedawno Oscarem obraz Kimberly Peirce "Nie czas na łzy".
Ostatnie tango w Europie
Kiedy Ameryka z zapałem zrzucała gorset Haysa, Europa za sprawą Bernardo Bertolucciego tańczyła już "Ostatnie tango w Paryżu". Był rok 1972, a włoski reżyser, wykorzystując sławę Marlona Brando i spontaniczność Marii Schnei-der, opowiadał bulwersującą historię miłosną, czyniąc z niej przy tym skomplikowaną mozaikę nawiązań i tropów. Był tu i obsceniczny dowcip, i egzystencjalizm, a przede wszystkim przypowieść o destrukcyjnej sile seksu.
Historia anonimowych kochanków uprawiających szalony seks dała początek całej serii filmów o podobnej wymowie. Szczytem perwersji okazał się "Crash" Davida Cronenberga - opowieść o parze szukającej seksualnego spełnienia w ekstremalnej sytuacji, tuż po samochodowej katastrofie. Reżyser chciał pokazać fetyszyzm pokolenia techno. Wyszedł z tego jednak bełkot. Z lepszym skutkiem eksploatują od lat temat seksualnej dekadencji Peter Greenaway i Pedro Almodóvar.
Inne tabu przełamywał "Kochanek" Jean-Jacques’a Annauda z młodziutką Jane March w roli kochanki chińskiego prominenta. Historia osadzona w latach 20. minionego stulecia opowiadała o potędze erotycznej fascynacji zdolnej przetrwać próbę czasu. Choć film niebezpiecznie ocierał się o pedofilię (bohaterka - w rzeczywistości i na ekranie - miała niespełna 16 lat), bulwersował znacznie mniej niż zekranizowana niedawno przez Lyne’a "Lolita". Oba tytuły jednak w porównaniu choćby z "Dziewięć i pół tygodnia", historią sadomasochistycznego związku nowojorskich yuppie (Kim Basinger i Mickey Rourke), to kaszka z mlekiem. "Eskalacja perwersji grozi utratą kontaktu z rzeczywistością" - tłumaczył przesłanie filmu Lyne, powtarzając myśl Bertolucciego. W latach 90. na ekranach zaroiło się z kolei od perwersyjnych kobiet-modliszek, z których największą sławę zyskała Sharon Stone, udowadniając w "Nagim instynkcie" Paula Verhoevena, że może grać i bez bielizny. Bez bielizny obywali się też bohaterowie "Kaliguli" Tinto Brassa, pierwszego w historii kina filmu pornograficznego z udziałem znanych aktorów. Malcolm McDowell, John Gielgud, Peter O’Toole i Hellen Mirren odgrywali swoje sceny w stylu szekspirowskim, a w tle amatorzy i amatorki oddawali się wyuzdanym orgiom. Film nie miał szans na normalną dystrybucję; w oficjalnym obiegu pojawił się po kilkunastu latach w wersji mocno ugrzecznionej.
Urok niespełnienia
Na tym nie zakończyły się niebezpieczne związki X muzy z branżą porno.
W 1983 r. Brian De Palma nakręcił "Świadka mimo woli", którego bohaterka była gwiazdą filmów dla dorosłych. Znacznie dalej posunął się Paul Anderson w "Boogie Nights", pokazując przaśną rzeczywistość pornobiznesu. Ostatnia scena, w której Mark Wahlberg prezentuje swoje męskie wdzięki, stanowiła ironiczną puentę, ale i tak niektórzy odbierali film jako sentymentalną podróż w bezgrzeszne lata 70.
Wszystkie granice zostały więc przekroczone. Ale czy odarcie seksu z tajemnicy naprawdę przysłużyło się kinu? Najbardziej intrygujące historie miłosne ostatniej dekady - "Wiek niewinności" Martina Scorsese i "Spragnieni miłości" Wonga Kar-Waia - rozgrywają się wyłącznie w sferze niedomówień i pragnień, a mimo to - przy aplauzie publiczności - zgarniają najważniejsze nagrody w branży. Coraz wyraźniej widać, że filmy przełamujące obyczajowe tabu już się przejadły. Nadeszły czasy, w których zapięcie pod szyję okazuje się bardziej seksowne niż totalna golizna. I kto by się spodziewał?
Więcej możesz przeczytać w 33/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.