Quo vadis" to najbardziej niepolskie z polskich dzieł - zamiast zanudzać czytelników czysto polskimi dylematami, traktuje o rzeczach dobrze znanych przeciętnie wyedukowanemu globalnemu odbiorcy, ponadto zostało napisane w jasny, zrozumiały sposób i wreszcie odniosło sukces w wielu krajach, przynosząc autorowi sławę, pieniądze i Nagrodę Nobla. "Quo vadis" Henryka Sienkiewicza to zatem gotowa recepta na globalny sukces w coraz bardziej globalnej rzeczywistości (vide: "Quo vadis!?"). Mimo to dla wielu Polaków Sienkiewicz wciąż pozostaje "pierwszorzędnym drugorzędnym pisarzem", jak go w "Dziennikach" określił Witold Gombrowicz, a "filozofia Sienkiewiczowskich powieści" to dla nich "symptom upadku umysłowego Polaków" - jak chciał Stanisław Brzozowski.
Tymczasem w ciągu zaledwie kilku lat od ukazania się w Polsce, "Quo vadis" zostało przetłumaczone na ponad 50 języków, w tym japoński, koreański i gruziński. W 1898 r. powieść uznano w USA za najciekawszą książkę roku, podobny sukces odniosła też we Włoszech. A wiele lat później Francis Ford Coppola, sięgnąwszy po "Trylogię", wyjawił: "Pan Bóg wyciął nam niezły numer, każąc jej autorowi chodzić po świecie o sto lat za wcześnie. Dzisiaj MGM i Fox biłyby się o każdą stroniczkę jego tekstu. Kupowałyby w ciemno prawa do każdej jego powieści". Było też "Quo vadis" filmowane siedem razy, ale ani razu specjalnie udanie.
Czy Jerzy Kawalerowicz, o którym sam Martin Scorsese mówi, że ma kamerę w głowie, że myśli gotowymi obrazami, odniesie sukces i okaże się równie globalnym reżyserem, jak Sienkiewicz pisarzem, dowiemy się w ciągu kilku, kilkunastu tygodni. Kawalerowicz zdołał już zresztą odnieść spory sukces poza granicami Polski - jego "Faraon" oraz "Austeria" trafiły do zasobów amerykańskiej filmoteki narodowej, a w 1967 r. "Faraon" został nominowany do Oscara w kategorii najlepszego filmu zagranicznego; przegrał konfrontację z "Kobietą i mężczyzną" Claude’a Leloucha. Czy tym razem Kawalerowiczowi uda się zasłużyć na miano "pierwszorzędnego drugorzędnego twórcy" - miano jak najbardziej zaszczytne, jeśli ma oznaczać jak w wypadku Sienkiewicza globalny sukces?
Byłaby to dla nas wszystkich znakomita wiadomość, w sytuacji gdy żaden polski twórca od dawna nie zainteresował światowej publiczności swoją książką, filmem, musicalem czy choćby piosenką. Podobnie zresztą jak niemal żaden polski producent nie potrafi zainteresować globalnej klienteli wytwarzanym przez siebie komputerem, telewizorem czy garniturem. A podbicie gustów globalnych odbiorców to jedyny skuteczny sposób na "ochronę tożsamości kultury polskiej w warunkach globalizacji" - nad czym niedawno zawzięcie debatowaliśmy na Niptelu, gdańskich spotkaniach ludzi mediów. Żeby ochronić tożsamość polskiej kultury w wiecznie globalizującym się świecie, trzeba po prostu wziąć udział w globalnym wyścigu twórców kultury - i wygrać w nim, jak to sto lat temu uczynił Henryk Sienkiewicz. A zatem wystarczy na przykład tak przenieść na ekran "Quo vadis", aby zechciały go obejrzeć nie tylko miliony Polaków, ale też miliony Amerykanów, Francuzów, Anglików, Japończyków, Brazylijczyków, Koreańczyków itp., itd. "Chodzi o to, ilu zagranicznych dystrybutorów wprowadzi ten film do masowego rozpowszechniania jak Gladiatora Ridleya Scotta" - napisała Justyna Kobus, autorka cover story tego wydania "Wprost". Dopiero gdy się tak stanie, będziemy mogli uznać, że watykańska premiera "Quo vadis", która odbywa się w tym tygodniu, jest pierwszą prawdziwą światową premierą polskiego filmu.
Tymczasem w ciągu zaledwie kilku lat od ukazania się w Polsce, "Quo vadis" zostało przetłumaczone na ponad 50 języków, w tym japoński, koreański i gruziński. W 1898 r. powieść uznano w USA za najciekawszą książkę roku, podobny sukces odniosła też we Włoszech. A wiele lat później Francis Ford Coppola, sięgnąwszy po "Trylogię", wyjawił: "Pan Bóg wyciął nam niezły numer, każąc jej autorowi chodzić po świecie o sto lat za wcześnie. Dzisiaj MGM i Fox biłyby się o każdą stroniczkę jego tekstu. Kupowałyby w ciemno prawa do każdej jego powieści". Było też "Quo vadis" filmowane siedem razy, ale ani razu specjalnie udanie.
Czy Jerzy Kawalerowicz, o którym sam Martin Scorsese mówi, że ma kamerę w głowie, że myśli gotowymi obrazami, odniesie sukces i okaże się równie globalnym reżyserem, jak Sienkiewicz pisarzem, dowiemy się w ciągu kilku, kilkunastu tygodni. Kawalerowicz zdołał już zresztą odnieść spory sukces poza granicami Polski - jego "Faraon" oraz "Austeria" trafiły do zasobów amerykańskiej filmoteki narodowej, a w 1967 r. "Faraon" został nominowany do Oscara w kategorii najlepszego filmu zagranicznego; przegrał konfrontację z "Kobietą i mężczyzną" Claude’a Leloucha. Czy tym razem Kawalerowiczowi uda się zasłużyć na miano "pierwszorzędnego drugorzędnego twórcy" - miano jak najbardziej zaszczytne, jeśli ma oznaczać jak w wypadku Sienkiewicza globalny sukces?
Byłaby to dla nas wszystkich znakomita wiadomość, w sytuacji gdy żaden polski twórca od dawna nie zainteresował światowej publiczności swoją książką, filmem, musicalem czy choćby piosenką. Podobnie zresztą jak niemal żaden polski producent nie potrafi zainteresować globalnej klienteli wytwarzanym przez siebie komputerem, telewizorem czy garniturem. A podbicie gustów globalnych odbiorców to jedyny skuteczny sposób na "ochronę tożsamości kultury polskiej w warunkach globalizacji" - nad czym niedawno zawzięcie debatowaliśmy na Niptelu, gdańskich spotkaniach ludzi mediów. Żeby ochronić tożsamość polskiej kultury w wiecznie globalizującym się świecie, trzeba po prostu wziąć udział w globalnym wyścigu twórców kultury - i wygrać w nim, jak to sto lat temu uczynił Henryk Sienkiewicz. A zatem wystarczy na przykład tak przenieść na ekran "Quo vadis", aby zechciały go obejrzeć nie tylko miliony Polaków, ale też miliony Amerykanów, Francuzów, Anglików, Japończyków, Brazylijczyków, Koreańczyków itp., itd. "Chodzi o to, ilu zagranicznych dystrybutorów wprowadzi ten film do masowego rozpowszechniania jak Gladiatora Ridleya Scotta" - napisała Justyna Kobus, autorka cover story tego wydania "Wprost". Dopiero gdy się tak stanie, będziemy mogli uznać, że watykańska premiera "Quo vadis", która odbywa się w tym tygodniu, jest pierwszą prawdziwą światową premierą polskiego filmu.
Więcej możesz przeczytać w 35/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.