Dyktatura rentierów

Dyktatura rentierów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie stać nas na dalsze automatyczne waloryzowanie emerytur i rent oraz płac w budżetówce
W 2001 r. po raz pierwszy w ciągu ostatnich dziesięciu lat pracownicy sfery budżetowej w wyniku stworzonego w latach prosperity mechanizmu waloryzacyjnego zaczęli zarabiać (średnio) więcej niż zatrudnieni w przedsiębiorstwach, a więc tam, gdzie tworzy się większość dochodów państwa. A polscy emeryci otrzymują jedne z najwyższych (w porównaniu z przeciętną płacą) świadczeń w Europie. Budżet państwa (czyli my, podatnicy) nie jest w stanie nadal dźwigać automatycznej waloryzacji tych wydatków.
W 2001 r. państwo wypłaci emerytom, rencistom i pracownikom sfery budżetowej niemal 90 mld zł, czyli dwa razy tyle, ile zapewne wyniesie przyszłoroczny deficyt finansów. W marcu 2001 r. budżetowcy zaczęli zarabiać średnio o 181 zł miesięcznie więcej niż ci, którzy tworzą dochód. - Budżet (czyli politycy, którzy nim zarządzają) jest coraz bardziej szczodry dla swoich - mówi wprost Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Teraz bardziej się opłaca być na garnuszku państwa, niż wytwarzać dochód - ocenia Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych.
Niemal wszędzie, choćby w Danii, odstąpiono od automatycznej waloryzacji i indeksacji płac. Podobnie jest w Austrii, gdzie ponadto w ostatnich latach kilkakrotnie zamrażano wzrost emerytur i pensji pracowników budżetówki. Wszędzie podwyżki te zależne są tak jak w przedsiębiorstwach od możliwości finansowych - w tym wypadku państwa.
Przeprowadzona w czerwcu 2000 r. waloryzacja świadczeń emerytalnych i rentowych kosztuje budżet (czyli nas, podatników) każdego miesiąca około 260 mln zł. Tegoroczna waloryzacja (o 12,7 proc.) podniosła te wydatki niemal o 800 mln zł miesięcznie, czyli o 7,6 mld zł rocznie (do 82,2 mld zł)! Jeśli nadal będziemy stosowali obowiązujący mechanizm waloryzacji, w przyszłym roku świadczenia te wzrosną o 7,5 proc.! To nie wszystkie paradoksy polskiego systemu socjalnego. Bezrobotny dostaje u nas zasiłek tylko o 10 proc. mniejszy niż pracownik otrzymujący tzw. płacę minimalną. Gdy zaś pracę traci osoba w wieku przedemerytalnym, jej świadczenie jest o 20 proc. wyższe niż płaca minimalna!
Państwo wypłaca rocznie urzędnikom i innym pracownikom sfery budżetowej, a więc nauczycielom, pielęgniarkom itd., ponad 13 mld zł. Pensje w tej sferze podlegają indeksacji według zależnego od przewidywanej inflacji wskaźnika wynegocjowanego przez rząd ze stroną związkową w ramach Komisji Trójstronnej. W tym roku płace te wzrosną aż o 10 proc.! Tymczasem wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw będą wyższe (według GUS) tylko o 5,7 proc. A w wielu firmach prywatnych realna wartość płac spadła i to niekiedy o kilkanaście procent.
"Wszystkie wskaźniki waloryzacyjne powinny zniknąć z ustaw branżowych i trzeba je zapisywać w kolejnych ustawach budżetowych" - powiedział niedawno wiceminister pracy Piotr Kołodziejczyk. Lub trzeba znaleźć inny system. Taki jak choćby w Danii, gdzie kwestię ewentualnego wzrostu płac rząd negocjuje ze związkami zawodowymi raz na kilka lat. We Francji negocjowane przez związki zawodowe podwyżki nie są regularne i nie mają związku z inflacją, lecz możliwościami państwa. Tymczasem w Polsce ani obecnie rządzący politycy, ani ci, którzy za kilka tygodni przejmą władzę, nie mają odwagi, aby wyraźnie powiedzieć to tym, którzy są rentierami budżetu.

Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.