Mówi jedno, myśli drugie, a robi trzecie. To homo sovietius bez zasad" - powiada o Władimirze Putinie Grigorij Jawlinski, lider bloku Jabłoko. "Zrobił na mnie świetne wrażenie, jest bardzo inteligentnym człowiekiem" - mówi o Putinie Tony Blair. Jeśli Władimir Władimirowicz Putin będzie takim samym dyktatorem, jakim był szpiegiem, to może się okazać, że Rosją będzie rządził "prezydent Stirlitz" - dodają z przekąsem zwolennicy rządów twardej ręki. Pozory mogą jednak mylić - Putin poświęcił przecież, "w imię wyższych celów", życie tysięcy ludzi. Stali się oni ofiarami prowadzonej bezwzględnymi metodami wojny czeczeńskiej. Władimir Putin był skazany na wyborczy sukces między innymi dlatego, że w Rosji wciąż jeszcze łatwo jest wykreować władcę, jeśli jego "stwórcą" jest poprzedni władca, a w każdym razie siła realnie rządząca krajem. "Ostatnie wybory parlamentarne i prezydenckie pokazują, że polityczna kultura w Rosji niewiele się zmieniła w ostatnich latach.
W Rosji wciąż funkcjonuje zasada - cała władza pochodzi od Boga. Kiedy więc władza stwierdza, że trzeba głosować tak, a nie inaczej i mówi to tak pewnie i zdecydowanie jak Putin, to ludzie głosują właśnie tak. Ludzie u nas jak dawniej uważają, że demokracja to wybór cara wyzwoliciela, i są przekonani, że kiedy wrzucają kartkę do urny, jest to właśnie cały ich wkład w demokrację" - mówi rosyjski menedżer i intelektualista Igor Malaszenko. Po grudniowych wyborach do Dumy stworzony przez Kreml i identyfikowany z Putinem ruch Jedność wszedł w niepisaną koalicję z komunistami. Dwaj giganci podzielili między siebie łupy w postaci nomenklaturowych stanowisk, nie licząc się przy tym z mniejszością - drobniejszymi frakcjami dysponującymi wszakże trzecią częścią mandatów. W Moskwie mówiono wtedy, że demokratyczne zasady Putina i jego stronników podejrzanie przypominają centralizm demokratyczny typu bolszewickiego. Ale przejmuje się tym niewielu "malkontentów", jak Siergiej Kowaliow czy przedstawiciele zmarginalizowanych demokratów. Jak wskazywały wyniki sondaży, ci ostatni mogliby odnieść sukces tylko wtedy, gdyby wybory odbywały się... w Internecie. Na Zachodzie z zadowoleniem przyjęto pokojową cesję władzy w Moskwie. Premierowi Blairowi, który przeprowadził przedwyborczy polityczny rekonesans w Rosji, wystarczyło stwierdzenie, iż ma do czynienia z trzeźwym i trzeźwo myślącym człowiekiem, by uznać, że w Moskwie będzie rządzić właściwa osoba. Polityczna Ameryka nie interesowała się nawet specjalnie rosyjskimi wyborami, uznając, że zostały rozstrzygnięte jeszcze przed otwarciem pierwszej urny, a ich wynik zapewni spokój i kontynuację. A te dwa słowa okazywały się zawsze najważniejsze, gdy oceniano sytuację w Rosji w czasie dekady jelcynowskiej. Jeśli nie można dziś obiecać Rosjanom dobrobytu, to można przynajmniej obiecać spokój, ukrócenie bezprawia i korupcji - a tego samego oczekują od nowego prezydenta zagraniczni partnerzy Rosji.
Wowa był późnym dzieckiem. Kiedy się urodził, rodzice byli już po czterdziestce. Ojciec całe życie przepracował jako robotnik w zakładach naprawczych taboru kolejowego. Matka nie miała żadnego wykształcenia. Imała się najprostszych zajęć, była dozorczynią, myła probówki w laboratorium. Najsłynniejszą postacią w rodzinie stał się dziadek Putina. W czasie I wojny światowej był kucharzem Lenina, potem przez jakiś czas gotował Stalinowi. Matka Władimira Władimirowicza zmarła w 1998 r. W sierpniu 1999 r. na zawsze odszedł ojciec ówczesnego szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Niedługo przed śmiercią zobaczył syna z wielką świtą i - jak głosi legenda - wtedy Putin senior miał wypowiedzieć prorocze słowa: "Mój syn - jak car". Nie miał problemów z wyborem zawodu. Od wczesnych lat chłopięcych nosił w sobie jedno skryte marzenie - chciał zostać czekistą. Prawdopodobnie poddał się urokowi radzieckich mitów.
Sam o sobie mówi: „Można mnie uznać za udany wytwór patriotycznego wychowania człowieka sowieckiego. (...) W szkole wielkie wrażenie zrobiły na mnie książki z serii 'Tarcza i miecz'.
Najbardziej uderzyło mnie to, że siłami jednego człowieka można osiągnąć rezultaty nie do pomyślenia dla całych armii. Jeden szpieg decydował o losach tysięcy ludzi. W każdym razie tak to wtedy rozumiałem". Putin zapewnia, że nie myślał o stalinowskich represjach, kiedy przyjmował ofertę pracy w KGB. I można mu wierzyć, bo w świadomości obywateli radzieckich lat 70. nie było pojęcia represji, mówiono jedynie o kulcie jednostki. Jeden z byłych szefów Putina opowiadał: "Wołodia pojawił się u nas zaraz po skończeniu dziesiątej klasy z pytaniem, co zrobić, żeby dostać pracę w KGB. Powiedziano mu - najpierw trzeba skończyć studia. Najlepiej prawnicze. Poszedł więc na prawo. Już z dyplomem w ręku znów zjawił się w komitecie i zaproponował swoje usługi". Powitano go z otwartymi ramionami. Jego osiągnięcia w roli agenta wywiadu budzą bodaj najwięcej kontrowersji.
Nazwiska Putin próżno szukać w archiwach działu kadr Pierwszego Głównego Zarządu KGB, czyli ówczesnego radzieckiego wywiadu. Nasz bohater nigdy nie trafił do centrali. Pozostał w leningradzkim oddziale komitetu. Czym się tam zajmowano? Generał Oleg Kaługin w tym czasie również pracował w Leningradzie: "Przede wszystkim inwigilowano cudzoziemców przybywających do północnej stolicy. Obserwowano, dokąd chodzą, podsłuchiwano hotelowe telefony, sprawdzano wszystkie ich miejscowe kontakty i sporządzano potem góry nikomu niepotrzebnych raportów. Prawdopodobnie taką właśnie pracę wykonywał i Władimir Władimirowicz". Inny były wysoki oficer radzieckiego wywiadu jest bardziej kategoryczny: "Putin nie mógł wykonywać w Leningradzie żadnej roboty choćby przypominającej pracę agenta wywiadu. Do czasu wyjazdu do NRD nie zajmował się nawet działalnością kontrwywiadowczą. To oznacza, że był zwykłym urzędnikiem tajnej policji politycznej i w krąg jego zainteresowań wchodzili głównie nasi obywatele". Przełom nastąpił, gdy Putin został oddelegowany do szkoły wywiadu. Dziwnym zbiegiem okoliczności po dwóch latach wrócił do Leningradu. Z jakiegoś powodu nie skorzystał z szansy przejścia do bardziej prestiżowej służby. Zachodnia prasa utrzymuje, że nie wpisał się w obowiązujące w wywiadzie standardy. Jak jednak twierdzi Kaługin, Bonda można zrobić z każdego: "Możesz być czarnym, blondynem albo łysym, w czasie szkolenia i tak wszystkich sprowadzą do wspólnego mianownika". W 1985 r.
Władimir Putin został oddelegowany do pracy w enerdowskim Dreźnie. Ale też nie do wywiadu, tylko do rozdmuchanego przedstawicielstwa KGB ZSRR przy Stasi. Werbował agentów, wykonywał mniej lub bardziej rutynowe zadania i... pił piwo: "Regularnie jeździliśmy do Radebergu, a tam był jeden z najlepszych browarów we wschodniej części Niemiec. Brałem taki zbiorniczek z kranikiem na ponad trzy litry piwa". Niskiego wzrostu i drobnej postury agent KGB przytył aż dziesięć kilo i ważył 85 kilogramów. Przybywało też dobytku w rodzinie. W NRD delegowanym z Rosji agentom płacono ogromne na ówczesne stosunki pieniądze - 150-200 USD. Putinowie sprowadzili do rodzinnego Leningradu m.in. nową wołgę. Władimir za każdym razem przywoził dla rodziny i przyjaciół niemieckie smakołyki.
Jego żona Ludmiła przekonywała się już wtedy, że ślub z Wołodią nie był życiową pomyłką, tylko szczęśliwym zrządzeniem losu. Przyszła pani Putin poznała męża na początku lat 80. w teatrze w Leningradzie. Była wtedy stewardesą w kaliningradzkiej eskadrze lotnictwa cywilnego. Dla Ludmiły Władimir złamał obowiązujące instrukcje i już po trzech dniach znajomości dał jej numer swojego domowego telefonu. Ale ślub wzięli dopiero trzy lata później. W 1984 r. Putinowie mieli dwie córki. Obie urodziły się w NRD - ich rodzice przebywali tam aż do upadku berlińskiego muru. Starsza, Katia, w kwietniu skończy 15 lat, młodsza, Marija, ma już prawie 14. Do niedawna uczyły się w niemieckiej szkole przy ambasadzie RFN w Moskwie. Nauka w tej prestiżowej placówce kosztuje 7200 DM rocznie. Do sierpnia ubiegłego roku, kiedy ojciec był szefem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, dziewczynki przywoził do szkoły czarny mercedes z "kogutem". Potem Władimir Putin został premierem i samochód wożący córki przemieszczał się po Moskwie w towarzystwie czterech jeepów ochrony. Od jesieni ubiegłego roku dziewczynki przestały chodzić do szkoły. Nauczyciele przyjeżdżają do nich, do prezydenckiej daczy w Barwisze pod Moskwą. Tak jest bezpieczniej. Leningrad przechodził do historii. Z Drezna
Władimir Putin wrócił już do Petersburga. Zaczął pracować na uniwersytecie. W rektoracie odpowiadał za kontakty międzynarodowe. Tam zetknął się ponownie ze swoim wykładowcą z czasów studenckich, Aleksandrem Sobczakiem, który miał zostać wkrótce burmistrzem północnej stolicy. Putin zajął stanowisko jego zastępcy do spraw kontaktów międzynarodowych. I wtedy pojawiły się jego pierwsze poważniejsze kłopoty. W 1991 r. Petersburgowi groził poważny deficyt żywności. Miasto sprzedało za granicę produkty naftowe i rzadkie metale o wartości 12 mln USD. Potem okazało się, że ceny na rosyjskie surowce były zaniżone, a poza tym tylko niewielka część wpływów z ich sprzedaży wróciła do miasta w postaci dostaw importowanych artykułów żywnościowych. Z ramienia władz miasta za całą operację odpowiadał Putin. Z wszelkich zarzutów został szybko oczyszczony, ale prasa do dzisiaj grzebie w ówczesnych kontraktach. Pierwszą wielką porażkę polityczną przyszły szef rosyjskiego państwa poniósł w 1996 r. Jego mistrz i przyjaciel, Aleksander Sobczak, niespodziewanie przegrał wybory. Wraz z nim za burtę wypadł Putin. Ale na krótko. Ziomek, wpływowy Anatolij Czubajs, załatwił mu posadę w intendenturze Kremla.
W 1997 r. Putinowie byli już w stolicy, a Władimir Władimirowicz odpowiadał za wszystkie zagraniczne nieruchomości należące do rosyjskiego państwa. W 1998 r. przejął fotel szefa Rosyjskiej Służby Bezpieczeństwa - jak mówi, bez szczególnego entuzjazmu. Prezydent Jelcyn w dowód uznania i zaufania podpisał dekret awansujący podpułkownika KGB na stopień dwugwiazdkowego generała lejtnanta. Putin kategorycznie oponował: "Jeśli chce pan, panie prezydencie, mianować mnie na nowe stanowisko, bardzo proszę, ale nie trzeba mi dawać nowych stopni oficerskich, bo na nie jeszcze nie zasługuję". Putin wiedział, co robi, przemawiała przez niego nie tyle skromność, ile chęć zyskania sympatii nowych podwładnych - wszystkich funkcjonariuszy FSB. Jako oficer z długoletnim stażem dokładnie wiedział, jaki stosunek ma środowisko oficerskie do "parkietowych" generałów, którzy kolejne gwiazdki na pagonach zawdzięczają nie własnej pracy, a bliskości "naczalstwa". Badacze biografii Putina nie doszukują się w niej żadnych elementów, które mogłyby się złożyć na obraz przyszłego despoty dyktatora. Ich zdaniem, szef rosyjskiego państwa to absolutnie typowy przedstawiciel epoki breżniewowskiej: "Nie należy się bać Putina. Lata 70. nie kreowały fanatyków i potworów" - uważa politolog Siergiej Iwanow. "W tym sensie to była epoka wegeteriańska. I jeśli nie doszło u nas do wojny domowej na wielką skalę, to wyłącznie dzięki breżniewowskim czasom, które złagodziły obyczaje i zaczęły w ludziach kształtować instynkty konsumpcyjne". Wtajemniczeni zapewniają, że nie należy się też bać KGB-owskiej przeszłości szefa państwa. Putin sam wspomina, że wywiad zagraniczny był najbardziej "kontestatorskim" środowiskiem w radzieckiej nomenklaturze. Agenci spędzający wiele lat za granicą często z trudem przystosowywali się po powrocie do kraju do sowieckiej rzeczywistości.
Sam Władimir Władimirowicz uczył się, jak należy korzystać z życia podczas pięcioletniego pobytu w dostatniej - jak na warunki socjalistyczne - NRD. W książce "Z własnych ust, czyli rozmowy z Władimirem Putinem", która ukazała się w tych dniach w Moskwie, jest zadziwiający epizod z najwcześniejszych KGB-owskich czasów prezydenta: "Kiedyś w czasie świąt Wielkiej Nocy - wspomina jeden z jego ówczesnych przyjaciół - Wołodia powiedział, żebym przyszedł na procesję. 'Chcesz podejść bliżej do ołtarza i popatrzeć?' - spytał. Ja się oczywiście zgodziłem, a on dodał: 'Nikt nie może, a my możemy'". W legendach o dzieciństwie Putina pojawia się też babka, która ochrzciła go, gdy był jeszcze niemowlęciem, a także krzyżyk, który przyszły prezydent poświęcił na Grobie Pańskim w Jerozolimie. "Putin podejmuje próbę odbudowy silnego państwa rosyjskiego i może mu się to udać" - przewiduje znany amerykański finansista George Soros na łamach "Moscow News". "Pod wieloma względami taki rozwój wydarzeń będzie korzystny. Bo - jak nas uczy doświadczenie Rosji - słabe państwo stanowi zagrożenie dla podstawowych swobód. Jest mało efektywne w popieraniu gospodarki rynkowej. Tej bowiem potrzebna jest siła dla ustanawiania reguł gry. Jeśli uda mu się doprowadzić do przejścia od grabieżczego do legalnego kapitalizmu, to Putin może się stać twórcą ekonomicznego odrodzenia Rosji i zainwestowane przez nas tutaj pieniądze nareszcie zaczną przynosić dywidendy. Ale też państwo, które zbuduje Putin, nie zostanie wzniesione na fundamentach społeczeństwa otwartego. (...) Ono będzie dążyło do ustanowienia władzy państwa nad życiem prywatnym i podejmie próbę odrodzenia rosyjskiej mocarstwowości. To będzie państwo autorytarne i nacjonalistyczne".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.