Rozmowa z ANDRZEJEM OLECHOWSKIM, kandydatem na prezydenta
"Wprost": - Jakie szanse na wygranie wyborów ma kandydat, którego dotychczas nie popiera żadna partia?
Andrzej Olechowski: - To się okaże. Do uczestnictwa w tych wyborach skłoniła mnie mieszanina strachu i marzeń. Strachu - bo dziś wszystko wskazuje na to, że prezydent Kwaśniewski wygra w pierwszej turze. To spowoduje niebezpieczny monopol polityczny jednej formacji. Marzeń - gdyż wierzę, że można tak zdefiniować niejasną wciąż rolę polskiego prezydenta, by był on wybierany przez obywateli, a nie przez elity partyjne.
- Ale to elity partyjne zbierają pieniądze, bez których nie można wygrać wyborów. Kto sfinansuje pana kampanię?
- Zakładam, że partyjny kandydat będzie zbierał pieniądze zgodnie z ustawą, czyli w zbiórce publicznej. Jeśli przyjdzie mi walczyć z niejawną kasą, czyli kontrybucjami, o jakich słyszymy w raportach dotyczących korupcji w Polsce, będzie trudno.
- Będzie pan musiał dysponować porównywalnymi lub większymi pieniędzmi niż w poprzednich wyborach.
- Znajdą się ludzie, którzy na tym poziomie sfinansują moją kampanię.
- Kto konkretnie?
- Mam już deklaracje drobnych i średnich przedsiębiorców. Sądzę, że moje kampanie regionalne same się sfinansują. Zadaniem moim i sztabu centralnego będzie zebranie funduszy na kampanię medialną. To będzie duża sztuka.
- Jeszcze większą sztuką może być przekonanie elektoratu do kandydata spoza "układu". Na czyje głosy pan liczy, jeśli nie na elektorat AWS, UW ani SLD?
- W pierwszej turze najwięcej głosów chcę odebrać prezydentowi Kwaśniewskiemu. Trzeba pamiętać, że do momentu mojego pokazania się w kampanii Aleksander Kwaśniewski był najsilniejszym kandydatem elektoratu centroprawicowego i drugim kandydatem wyborców prawicowych. Sygnały przeze mnie wysłane już spowodowały zmiany w tym elektoracie. Największe szanse poparcia mam, jak sądzę, u wyborców z centrum, czyli grup, w których trzeba zbudować przeciwstawny program i przeciwstawną Aleksandrowi Kwaśniewskiemu sylwetkę kandydata.
- Dotychczas znany był pan jako mistrz mediacji i gabinetowego dogadywania się. Teraz nagle, nie czekając choćby na wyborczą decyzję UW, zgłosił pan swoją kandydaturę. Skąd ten pośpiech?
- I tak wszystko jest już spóźnione. Obiecałem, że opowiem się przed końcem marca - nic zaś nie wskazywało, by partie miały w tym terminie podjąć jakieś decyzje. Nie mogę uzależniać moich działań od decyzji, których nie ma.
- Uzależnił ją pan natomiast od poparcia 25 osób z rozmaitych - ale nie politycznych - elit. Na razie jest pan więc przywódcą "kanapowym". Wierzy pan, że ta grupa ludzi będzie kołem zamachowym, które umożliwi pana zwycięstwo?
- Nie sądzę, by tych ludzi ucieszyło określenie "elita kanapowa". To są postaci o wielkim dorobku, a poparcie tego rodzaju elit nie jest wystarczające, ale konieczne. Oni mówią: to jest poważny człowiek.
- Wystartował pan więc jako pierwszy poważny kandydat. Świetny początek, ale pan jest znany jako "mistrz od psucia końcówek", "człowiek, który niczego nie kończy"...
- Czas pokazać, że jestem dobry i tym razem skończę.
- Ze stanowiska ministra finansów zrezygnował pan po trzech miesiącach, ze stanowiska ministra spraw zagranicznych rezygnował pan dwukrotnie. Zakładał pan dwie partie i w żadnej z nich pan nie wytrwał.
- To są zachowania źle oceniane przez klasę polityczną. Uważam jednak, że niedobrze być człowiekiem starającym się przetrwać za wszelką cenę - byle rządzić. Zwykli ludzie oceniali te moje wahania jako normalne. Świadczy o tym fakt, że przez pięć lat nieobecności w pierwszej linii polityki, zachowałem jednak dużo sympatii.
- Niekonsekwencji ciąg dalszy: pan, zdeklarowany liberał gospodarczy i europejski salonowiec, był ministrem w dwóch najmniej liberalnych rządach - Olszewskiego i Pawlaka...
- W obu tych rządach byłem "utrwalaczem podstawowej linii politycznej III RP"...
- Niedługo...
- A jednak w rządzie Olszewskiego odmroziłem stosunki z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i pomogłem, by w Polsce rozwinęła się kultura dyscypliny w finansach publicznych. W rządzie Pawlaka byłem tym ministrem, który uchylił drzwi do NATO. Proszę pamiętać,że było to w sytuacji, kiedy żadna z partii koalicyjnych nie chciała wprowadzać Polski do NATO.
- Co innego niż Aleksander Kwaśniewski zaproponuje pan Polakom?
- Jestem jednym z tych - rzadkich - polskich polityków, którzy o polityce i gospodarce napisali sporo artykułów i esejów. Do nich właśnie odsyłam, by zbytnio nie upraszczać. Poza tym przez swoje aktywne uczestnictwo w polityce i gospodarce bardzo wyraźnie określiłem moją wizję państwa...
- A konkretnie: polityka wschodnia?
- Tutaj muszę skrytykować urzędującego prezydenta, zachowującego się przypadkowo i nieprzewidywalnie. Na przykład w potencjalnie niebezpiecznym momencie zakomunikował światu i Rosji, że w Polsce nie ma zgody w sprawach wschodnich. W chwili, kiedy w Rosji dochodzą do władzy młodzi politycy o wielkorosyjskich aspiracjach, trzeba nam, Polakom, więcej konsekwencji i zdecydowania w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.
- W polityce zachodniej trudno panu będzie krytykować Kwaśniewskiego.
- Tyle że moje przekonanie o konieczności wejścia do Unii Europejskiej wynika z zasad i światopoglądu, nie zaś z czysto pragmatycznego myślenia. Mnie nie jest obojętne, czy blondynka, czy brunetka. Mówię blondynka i koniec.
- W kwestiach polityki wewnętrznej ostatnio bliżej panu do Aleksandra Kwaśniewskiego niż choćby Leszka Balcerowicza. W sprawie panu najbliższej, czyli przyszłości polskiej bankowości, doszło do konfliktu między panem a ministrem finansów i ministrem skarbu.
- Spór sprowadza się do sposobu zagospodarowania kapitału zagranicznego w Polsce. Byłbym niespełna rozumu, gdybym sprzeciwiał się - jak niektórzy sugerują - obecności obcego kapitału w Polsce. Uważam jedynie, że należy w mniejszym stopniu przyciągać dziś do Polski inwestorów strategicznych, a dać większe szanse ambicjom i talentom polskich menedżerów.
- Mówi to przewodniczący rady nadzorczej Banku Handlowego. Jest pan adwokatem we własnej sprawie?
- W konstytucji nie zapisano, że w debacie publicznej mogą brać udział tylko osoby bezstronne. Stronniczy jest też minister Wąsacz, który ma zobowiązania wobec programu partii i elektoratu. Są to więc zarzuty niepoważne.
- Minister Wąsacz nie został jednak zatrudniony przez zainteresowany prywatyzacją zagraniczny kapitał.
- Ja też nie. Nie jestem wynajęty przez konkretną grupę udziałowców. W Banku Handlowym reprezentuję drobnych akcjonariuszy - zarówno polskich, jak i zagranicznych. Znam problem i nie wypowiadam się w interesie konkretnego inwestora, lecz konkretnego rozwiązania.
- I konkretnego banku. Zrezygnuje pan na czas kampanii z funkcji pełnionych w biznesie?
- W momencie rozpoczęcia oficjalnej kampanii będę człowiekiem wolnym od wszystkich zobowiązań. Kontraktów nie da się wypowiedzieć z poniedziałku na wtorek, ale w najbliższym czasie to zrobię. Nie wyobrażam sobie, bym ubiegając się o najwyższy państwowy urząd, pobierał wynagrodzenie z jakiegokolwiek źródła państwowego czy prywatnego - polskiego czy zagranicznego.
- Pana przeciwnicy mówią, że kandyduje pan nie po to, by wygrać, tylko po to, by podnieść wartość swoich akcji. Pańska koncepcja prywatyzacji Banku Handlowego i BIG BG przegrała. Może więc chce pan znowu z lepszej strony pokazać się potencjalnym partnerom w interesach?
- Cóż, wybory to projekt obarczony ogromnym ryzykiem. Mogę się w nich tak skompromitować, że pozostanie mi tylko praca badawcza. Wcale nie muszę więc podnieść wartości moich akcji. I niczego tu nie kombinuję. Nie chcę też zakładać partii - nic z tych rzeczy! Chcę wygrać wybory prezydenckie!
- Kolejnym problemem jest pańska współpraca ze służbami specjalnymi PRL. Ostatnio w "Nie" stwierdzono, powołując się na byłych funkcjonariuszy bezpieki, że nie był pan zarejestrowany w wydziale zajmującym się wywiadem gospodarczym, tylko w wydziale zajmującym się zwalczaniem dywersji ideologicznej, a konkretnie RWE i paryskiej "Kultury".
- Nie mam pojęcia, jak można się rozprawić z tego rodzaju zarzutami. Pomijając to, co wiem, bo przeżyłem, przeczytałem tylko to, co dostarczył wszystkim podejrzanym Macierewicz. Tam był wywiad gospodarczy. Natomiast nie mam pojęcia, gdzie mnie zarejestrowano.
- A może wystarczy, by wystąpił pan podczas kampanii o ujawnienie materiałów na swój temat.
- Jeśli istnieje taka możliwość, na pewno ją wykorzystam i ujawnię te dokumenty.
- Wszystkie te zarzuty nie spowodują więc pańskiej rezygnacji ze startu w wyborach?
- Te na pewno nie. Dziesięć lat obecności w polskiej polityce spowodowało, że nauczyłem się dużo wytrzymywać. Gdyby natomiast pojawił się wspólny kandydat UW i AWS, musiałbym bardzo poważnie rozważyć sens mojego ubiegania się o fotel prezydencki.
Andrzej Olechowski: - To się okaże. Do uczestnictwa w tych wyborach skłoniła mnie mieszanina strachu i marzeń. Strachu - bo dziś wszystko wskazuje na to, że prezydent Kwaśniewski wygra w pierwszej turze. To spowoduje niebezpieczny monopol polityczny jednej formacji. Marzeń - gdyż wierzę, że można tak zdefiniować niejasną wciąż rolę polskiego prezydenta, by był on wybierany przez obywateli, a nie przez elity partyjne.
- Ale to elity partyjne zbierają pieniądze, bez których nie można wygrać wyborów. Kto sfinansuje pana kampanię?
- Zakładam, że partyjny kandydat będzie zbierał pieniądze zgodnie z ustawą, czyli w zbiórce publicznej. Jeśli przyjdzie mi walczyć z niejawną kasą, czyli kontrybucjami, o jakich słyszymy w raportach dotyczących korupcji w Polsce, będzie trudno.
- Będzie pan musiał dysponować porównywalnymi lub większymi pieniędzmi niż w poprzednich wyborach.
- Znajdą się ludzie, którzy na tym poziomie sfinansują moją kampanię.
- Kto konkretnie?
- Mam już deklaracje drobnych i średnich przedsiębiorców. Sądzę, że moje kampanie regionalne same się sfinansują. Zadaniem moim i sztabu centralnego będzie zebranie funduszy na kampanię medialną. To będzie duża sztuka.
- Jeszcze większą sztuką może być przekonanie elektoratu do kandydata spoza "układu". Na czyje głosy pan liczy, jeśli nie na elektorat AWS, UW ani SLD?
- W pierwszej turze najwięcej głosów chcę odebrać prezydentowi Kwaśniewskiemu. Trzeba pamiętać, że do momentu mojego pokazania się w kampanii Aleksander Kwaśniewski był najsilniejszym kandydatem elektoratu centroprawicowego i drugim kandydatem wyborców prawicowych. Sygnały przeze mnie wysłane już spowodowały zmiany w tym elektoracie. Największe szanse poparcia mam, jak sądzę, u wyborców z centrum, czyli grup, w których trzeba zbudować przeciwstawny program i przeciwstawną Aleksandrowi Kwaśniewskiemu sylwetkę kandydata.
- Dotychczas znany był pan jako mistrz mediacji i gabinetowego dogadywania się. Teraz nagle, nie czekając choćby na wyborczą decyzję UW, zgłosił pan swoją kandydaturę. Skąd ten pośpiech?
- I tak wszystko jest już spóźnione. Obiecałem, że opowiem się przed końcem marca - nic zaś nie wskazywało, by partie miały w tym terminie podjąć jakieś decyzje. Nie mogę uzależniać moich działań od decyzji, których nie ma.
- Uzależnił ją pan natomiast od poparcia 25 osób z rozmaitych - ale nie politycznych - elit. Na razie jest pan więc przywódcą "kanapowym". Wierzy pan, że ta grupa ludzi będzie kołem zamachowym, które umożliwi pana zwycięstwo?
- Nie sądzę, by tych ludzi ucieszyło określenie "elita kanapowa". To są postaci o wielkim dorobku, a poparcie tego rodzaju elit nie jest wystarczające, ale konieczne. Oni mówią: to jest poważny człowiek.
- Wystartował pan więc jako pierwszy poważny kandydat. Świetny początek, ale pan jest znany jako "mistrz od psucia końcówek", "człowiek, który niczego nie kończy"...
- Czas pokazać, że jestem dobry i tym razem skończę.
- Ze stanowiska ministra finansów zrezygnował pan po trzech miesiącach, ze stanowiska ministra spraw zagranicznych rezygnował pan dwukrotnie. Zakładał pan dwie partie i w żadnej z nich pan nie wytrwał.
- To są zachowania źle oceniane przez klasę polityczną. Uważam jednak, że niedobrze być człowiekiem starającym się przetrwać za wszelką cenę - byle rządzić. Zwykli ludzie oceniali te moje wahania jako normalne. Świadczy o tym fakt, że przez pięć lat nieobecności w pierwszej linii polityki, zachowałem jednak dużo sympatii.
- Niekonsekwencji ciąg dalszy: pan, zdeklarowany liberał gospodarczy i europejski salonowiec, był ministrem w dwóch najmniej liberalnych rządach - Olszewskiego i Pawlaka...
- W obu tych rządach byłem "utrwalaczem podstawowej linii politycznej III RP"...
- Niedługo...
- A jednak w rządzie Olszewskiego odmroziłem stosunki z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i pomogłem, by w Polsce rozwinęła się kultura dyscypliny w finansach publicznych. W rządzie Pawlaka byłem tym ministrem, który uchylił drzwi do NATO. Proszę pamiętać,że było to w sytuacji, kiedy żadna z partii koalicyjnych nie chciała wprowadzać Polski do NATO.
- Co innego niż Aleksander Kwaśniewski zaproponuje pan Polakom?
- Jestem jednym z tych - rzadkich - polskich polityków, którzy o polityce i gospodarce napisali sporo artykułów i esejów. Do nich właśnie odsyłam, by zbytnio nie upraszczać. Poza tym przez swoje aktywne uczestnictwo w polityce i gospodarce bardzo wyraźnie określiłem moją wizję państwa...
- A konkretnie: polityka wschodnia?
- Tutaj muszę skrytykować urzędującego prezydenta, zachowującego się przypadkowo i nieprzewidywalnie. Na przykład w potencjalnie niebezpiecznym momencie zakomunikował światu i Rosji, że w Polsce nie ma zgody w sprawach wschodnich. W chwili, kiedy w Rosji dochodzą do władzy młodzi politycy o wielkorosyjskich aspiracjach, trzeba nam, Polakom, więcej konsekwencji i zdecydowania w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.
- W polityce zachodniej trudno panu będzie krytykować Kwaśniewskiego.
- Tyle że moje przekonanie o konieczności wejścia do Unii Europejskiej wynika z zasad i światopoglądu, nie zaś z czysto pragmatycznego myślenia. Mnie nie jest obojętne, czy blondynka, czy brunetka. Mówię blondynka i koniec.
- W kwestiach polityki wewnętrznej ostatnio bliżej panu do Aleksandra Kwaśniewskiego niż choćby Leszka Balcerowicza. W sprawie panu najbliższej, czyli przyszłości polskiej bankowości, doszło do konfliktu między panem a ministrem finansów i ministrem skarbu.
- Spór sprowadza się do sposobu zagospodarowania kapitału zagranicznego w Polsce. Byłbym niespełna rozumu, gdybym sprzeciwiał się - jak niektórzy sugerują - obecności obcego kapitału w Polsce. Uważam jedynie, że należy w mniejszym stopniu przyciągać dziś do Polski inwestorów strategicznych, a dać większe szanse ambicjom i talentom polskich menedżerów.
- Mówi to przewodniczący rady nadzorczej Banku Handlowego. Jest pan adwokatem we własnej sprawie?
- W konstytucji nie zapisano, że w debacie publicznej mogą brać udział tylko osoby bezstronne. Stronniczy jest też minister Wąsacz, który ma zobowiązania wobec programu partii i elektoratu. Są to więc zarzuty niepoważne.
- Minister Wąsacz nie został jednak zatrudniony przez zainteresowany prywatyzacją zagraniczny kapitał.
- Ja też nie. Nie jestem wynajęty przez konkretną grupę udziałowców. W Banku Handlowym reprezentuję drobnych akcjonariuszy - zarówno polskich, jak i zagranicznych. Znam problem i nie wypowiadam się w interesie konkretnego inwestora, lecz konkretnego rozwiązania.
- I konkretnego banku. Zrezygnuje pan na czas kampanii z funkcji pełnionych w biznesie?
- W momencie rozpoczęcia oficjalnej kampanii będę człowiekiem wolnym od wszystkich zobowiązań. Kontraktów nie da się wypowiedzieć z poniedziałku na wtorek, ale w najbliższym czasie to zrobię. Nie wyobrażam sobie, bym ubiegając się o najwyższy państwowy urząd, pobierał wynagrodzenie z jakiegokolwiek źródła państwowego czy prywatnego - polskiego czy zagranicznego.
- Pana przeciwnicy mówią, że kandyduje pan nie po to, by wygrać, tylko po to, by podnieść wartość swoich akcji. Pańska koncepcja prywatyzacji Banku Handlowego i BIG BG przegrała. Może więc chce pan znowu z lepszej strony pokazać się potencjalnym partnerom w interesach?
- Cóż, wybory to projekt obarczony ogromnym ryzykiem. Mogę się w nich tak skompromitować, że pozostanie mi tylko praca badawcza. Wcale nie muszę więc podnieść wartości moich akcji. I niczego tu nie kombinuję. Nie chcę też zakładać partii - nic z tych rzeczy! Chcę wygrać wybory prezydenckie!
- Kolejnym problemem jest pańska współpraca ze służbami specjalnymi PRL. Ostatnio w "Nie" stwierdzono, powołując się na byłych funkcjonariuszy bezpieki, że nie był pan zarejestrowany w wydziale zajmującym się wywiadem gospodarczym, tylko w wydziale zajmującym się zwalczaniem dywersji ideologicznej, a konkretnie RWE i paryskiej "Kultury".
- Nie mam pojęcia, jak można się rozprawić z tego rodzaju zarzutami. Pomijając to, co wiem, bo przeżyłem, przeczytałem tylko to, co dostarczył wszystkim podejrzanym Macierewicz. Tam był wywiad gospodarczy. Natomiast nie mam pojęcia, gdzie mnie zarejestrowano.
- A może wystarczy, by wystąpił pan podczas kampanii o ujawnienie materiałów na swój temat.
- Jeśli istnieje taka możliwość, na pewno ją wykorzystam i ujawnię te dokumenty.
- Wszystkie te zarzuty nie spowodują więc pańskiej rezygnacji ze startu w wyborach?
- Te na pewno nie. Dziesięć lat obecności w polskiej polityce spowodowało, że nauczyłem się dużo wytrzymywać. Gdyby natomiast pojawił się wspólny kandydat UW i AWS, musiałbym bardzo poważnie rozważyć sens mojego ubiegania się o fotel prezydencki.
Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.