Telewizja nie ogłupia, nie ściemnia. Telewizja rozjaśnia nasze wnętrza. Gapiąc się na nią w leniwy niedzielny wieczór, można doznać oświecenia objawiającego, kim się jest i gdzie się żyje. Najpierw w "Wiadomościach" prymas Glemp głoszący z Jasnej Góry posłom i pielgrzymom, że aborcja, eutanazja i partnerstwo płciowe prowadzą do obozów zagłady. Nie pierwszy raz prymas w kwiecistej nowomowie rzuca przed naród perły paradoksów. Dlatego trudno się domyślić, czy partnerstwo seksualne to współżycie pozamałżeńskie, czy związki homoseksualne. W każdym razie fakt, Hitler żył z Ewą Braun tak długo jak się dało na kocią łapę. Był więc złym człowiekiem, w efekcie czego zginęły miliony ludzi. Jeśli natomiast partnerzy seksualni to geje, być może Glemp sugerował, że znalezienie się z różową łatką w obozie koncentracyjnym było ich winą. Zboczenie prowadzące do zasłużonej zagłady?
Prymas, cokolwiek by mówić interrex, marzy chyba o rządzeniu Polską jednowyznaniową, jednonarodową i co rozwiązałoby większość jego problemów - jednopłciową. Taka dość pierwotna czy tradycyjna forma biologiczno-patriotyczna (rozmnażanie przez podział) wykluczyłaby kłopot z partnerstwem seksualnym, jakkolwiek je rozumieć. A jeżeli już wkroczyliśmy na drogę ku początkom, to znaczy degeneracji? Przecież coraz częściej wyrafinowana, niemal europejska polskość obsuwa się w pokraczną polskatość. Kiedy w budżetówce niedługo bez sponsora nie będzie można nawet oddychać, kiedy na dziecko leczone chemioterapią przyznaje się dziennie o złotówkę więcej niż na psa w schronisku, wtedy zostaje tylko jedno wyjaśnienie-usprawiedliwienie: Czego chcesz? Nie wiesz, gdzie żyjesz?!
Polska jako kalectwo, choroba dziedziczna. Coś między porażeniem mózgowym a wrodzoną wadą genetyczną.
Polska niepodległa podlega zbiorowej terapii. Na moim podwarszawskim osiedlu, gdzie jaguary ścigają się z małymi fiatami, ulica Sybiraków krzyżuje się z Królewny Śnieżki, a Kombatantów ze Słodkich Snów. Zmienia się też krajobraz w telewizorze. Ludzie pchający się do kamery z palcami wyciągniętymi na znak wiktorii są na pewno z Trzeciego Świata. W naszym świecie rozczapierzone paluszki chętniej pocierają o siebie w geście "liczę szmal". Dla niektórych perwersów poczciwe sztywne V stało się symbolem jednoczesnych uciech vaginalno-analnych. Oczywiście w związkach partnerskich, a nie katolickich małżeństwach, jak na pewno chciałby prymas. Pół godziny po jego kazaniu stacje komercyjne nadały ambitne programy popularnonaukowe. Najpierw na Polsacie człowiekowaci (Polacy) - przezywani tak przez komentatora - mogli obejrzeć niechrześcijańskich przodków wyrzynających w imię ewolucji przygłupich neandertalczyków. Potem, przeskakując niby z gałęzi na gałąź z kanału na kanał, znalazłam równie fascynujący dokument antropologiczny w TVN. Tam młody człowiekowaty dostał się do "Big Brothera", licząc na "bycie oglądalnym". (Może powinnam się zastanowić, czy pisząc kolejną książkę, będę poczytna, czy poczytalna). W przedwakacyjnym "Big Brotherze", bardzo rzetelnym studium zachowań homonidów, dało się zaobserwować idealny przykład naszego pokrewieństwa z człekokształtnymi. Wśród goryli panuje obyczaj podgryzania dominującego posturą i wiekiem samca (Janusza) przez młode samce (prężyki-didżeje), zbierające się w grupę i czekające na decydujące starcie. Bywa, że Alef (przywódca stada) nie da się nastraszyć, pogryźć czy przepędzić gałęzią. Upokorzone nominowane młodzianki muszą odejść albo się podporządkować. Janusz Alef utrzymał swą pozycję przy pomocy człowiekowatych patrzących na eksperyment zza szyby i przyciskających odpowiednie guziki komórkowców. Znakomite ćwiczenie w wyborach do demokracji bezpośredniej. Czy ktoś docenił tę obywatelską zaletę antropologicznego show, jakim jest "Big Brother"?
Po tym niedzielno-naukowym wieczorze chyba mnie lekko oświeciło: gatunek homo sapiens, do którego należy prymas, człowiekowaty z "Big Brother" i niepoczytalni, ale oglądalni, jest stanowczo za szeroki. Homo sapiens to człowiek myślący. Zgoda, ale myśleć potrafi każdy głupi. W czasach konkurencji i specjalizacji definicję człowieka myślącego powinno się uszczegóławiać, dodając: myślący o czym? i jak? W przeciwnym razie do gatunku załapie się każdy dostojnik Kościoła, polityk czy perwers.
Prymas, cokolwiek by mówić interrex, marzy chyba o rządzeniu Polską jednowyznaniową, jednonarodową i co rozwiązałoby większość jego problemów - jednopłciową. Taka dość pierwotna czy tradycyjna forma biologiczno-patriotyczna (rozmnażanie przez podział) wykluczyłaby kłopot z partnerstwem seksualnym, jakkolwiek je rozumieć. A jeżeli już wkroczyliśmy na drogę ku początkom, to znaczy degeneracji? Przecież coraz częściej wyrafinowana, niemal europejska polskość obsuwa się w pokraczną polskatość. Kiedy w budżetówce niedługo bez sponsora nie będzie można nawet oddychać, kiedy na dziecko leczone chemioterapią przyznaje się dziennie o złotówkę więcej niż na psa w schronisku, wtedy zostaje tylko jedno wyjaśnienie-usprawiedliwienie: Czego chcesz? Nie wiesz, gdzie żyjesz?!
Polska jako kalectwo, choroba dziedziczna. Coś między porażeniem mózgowym a wrodzoną wadą genetyczną.
Polska niepodległa podlega zbiorowej terapii. Na moim podwarszawskim osiedlu, gdzie jaguary ścigają się z małymi fiatami, ulica Sybiraków krzyżuje się z Królewny Śnieżki, a Kombatantów ze Słodkich Snów. Zmienia się też krajobraz w telewizorze. Ludzie pchający się do kamery z palcami wyciągniętymi na znak wiktorii są na pewno z Trzeciego Świata. W naszym świecie rozczapierzone paluszki chętniej pocierają o siebie w geście "liczę szmal". Dla niektórych perwersów poczciwe sztywne V stało się symbolem jednoczesnych uciech vaginalno-analnych. Oczywiście w związkach partnerskich, a nie katolickich małżeństwach, jak na pewno chciałby prymas. Pół godziny po jego kazaniu stacje komercyjne nadały ambitne programy popularnonaukowe. Najpierw na Polsacie człowiekowaci (Polacy) - przezywani tak przez komentatora - mogli obejrzeć niechrześcijańskich przodków wyrzynających w imię ewolucji przygłupich neandertalczyków. Potem, przeskakując niby z gałęzi na gałąź z kanału na kanał, znalazłam równie fascynujący dokument antropologiczny w TVN. Tam młody człowiekowaty dostał się do "Big Brothera", licząc na "bycie oglądalnym". (Może powinnam się zastanowić, czy pisząc kolejną książkę, będę poczytna, czy poczytalna). W przedwakacyjnym "Big Brotherze", bardzo rzetelnym studium zachowań homonidów, dało się zaobserwować idealny przykład naszego pokrewieństwa z człekokształtnymi. Wśród goryli panuje obyczaj podgryzania dominującego posturą i wiekiem samca (Janusza) przez młode samce (prężyki-didżeje), zbierające się w grupę i czekające na decydujące starcie. Bywa, że Alef (przywódca stada) nie da się nastraszyć, pogryźć czy przepędzić gałęzią. Upokorzone nominowane młodzianki muszą odejść albo się podporządkować. Janusz Alef utrzymał swą pozycję przy pomocy człowiekowatych patrzących na eksperyment zza szyby i przyciskających odpowiednie guziki komórkowców. Znakomite ćwiczenie w wyborach do demokracji bezpośredniej. Czy ktoś docenił tę obywatelską zaletę antropologicznego show, jakim jest "Big Brother"?
Po tym niedzielno-naukowym wieczorze chyba mnie lekko oświeciło: gatunek homo sapiens, do którego należy prymas, człowiekowaty z "Big Brother" i niepoczytalni, ale oglądalni, jest stanowczo za szeroki. Homo sapiens to człowiek myślący. Zgoda, ale myśleć potrafi każdy głupi. W czasach konkurencji i specjalizacji definicję człowieka myślącego powinno się uszczegóławiać, dodając: myślący o czym? i jak? W przeciwnym razie do gatunku załapie się każdy dostojnik Kościoła, polityk czy perwers.
Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.