Nikt nie zauważył, że programy reality show nie zawierają żadnej prawdy o życiu. Są raportem z eksperymentu na ludziach
Programy z gatunku reality show wciąż wzbudzają emocje i zainteresowanie. Być może dlatego stacje telewizyjne uznały je w rozpoczynającym się właśnie sezonie za lokomotywy swoich ramówek. W TVN pierwszego "Wielkiego Brata" zastąpił drugi "Wielki Brat", a koncern medialny Polsat-TV4 na miejsce "Amazonek" podstawił "Gladiatorów". Sądzę, że konkurencja nie śpi i wkrótce dowiemy się o kolejnych tytułach. Prawdę mówiąc, spodziewam się, że do tego wyścigu w obserwowaniu zwykłych ludzi staną wkrótce także inne media. Choćby radio.
Nie jest to wcale niemożliwe. Mamy już dowód, że takie przedsięwzięcie da się zrealizować i że może się ono stać siłą napędową sukcesu komercyjnej stacji radiowej. Choćby takiej jak Radio DRMB w Birmingham (Wielka Brytania), które zrealizowało reality show "Two Strangers and a Marriage", czyli "Dwoje nieznajomych i małżeństwo". Założenie było proste: z grona młodych i ładnych kandydatów wolnego stanu dobrano parę i zaproponowano jej prawdziwe małżeństwo, miodowy miesiąc na Bahamach oraz mieszkanie urządzone na koszt organizatorów. Był tylko jeden warunek: ich życie będzie od tej pory obserwowane i na bieżąco relacjonowane słuchaczom. W mieszkaniu zamontowano także kamery, które miały dokumentować codzienne wydarzenia, aby można było stworzyć film opowiadający ich losy dzień po dniu. No i jeszcze jedno: musieli wyrazić zgodę na ślub, zanim się poznali! Zamiast randki w ciemno zaproponowano im więc ślub w ciemno.
Na pozór wydaje się to absurdalne, ale zaraz przypomniałem sobie, jak zawierano małżeństwa na dawnych dworach królewskich, i trochę się uspokoiłem: tam małżonkowie również nie znali się przed ślubem i czasem nawet niewiele mieli do gadania. Tyle że wcześniej pokazywano im upiększone konterfekty kandydatów czy kandydatek. Tutaj nie było konterfektów, ale też nie trzeba było nikogo upiększać. Oboje kandydaci okazali się piękni jak malowani.
Najpierw każde oddzielnie poinformowano, że wygrali plebiscyt i zostali wytypowani do głównej nagrody - małżeństwa. Pytano, czy wyrażają zgodę. Kamera uważnie obserwowała ich reakcje: radość, podniecenie, niedowierzanie, strach, niepewność, ciekawość, nadzieja. Trwało to jednak krótko. Carla i Greg nie zamierzali się wycofać z gry. Stanęli na ślubnym kobiercu i z zadowoleniem odkryli, że są ładni. W momencie konfrontacji na ich twarzach nie było rozczarowania: raczej ulga, że nie wpuszczono ich w kanał. Ale czy na pewno?
Kłopoty zaczęły się prawie natychmiast podczas miodowego miesiąca na Bahamach. Gdy Carla i Greg próbowali się poznać i zorientować, z kim związali się na całe życie (małżeństwo było jak najbardziej prawdziwe i legalne), znaleźli się pod obstrzałem paparazzi, przysłanych za nimi przez brytyjską prasę bulwarową, która postanowiła relacjonować dzień po dniu życie nowej pary, a szczególnie pokazać moment skonsumowania małżeństwa. Celowali w tym wysłannicy "News of the World", których raporty drukowano na pierwszych stronach gazety. Każdego dnia były one za pomocą faksu przekazywane nowożeńcom. Przestali mieć czas, żeby się poznawać, bo od tej pory czytali, co o nich pisze prasa. A dziennikarze donosili: Greg podrywa inne panienki, bo Carla nie wpuszcza go do łóżka. "Co takiego?!" - najpierw wybuchali śmiechem, potem patrzyli na siebie podejrzliwie.
Wielki tytuł na czołówce gazety donosił: Ten miesiąc miodowy to katastrofa i chociaż było pięknie, oni byli piękni i podobali się sobie, zaczęli być nieszczęśliwi. Wrócili do Anglii, robiąc dobrą minę, ale wystraszeni jak myszy. Nie rozumieli, dlaczego wszyscy dookoła chcą, żeby im się NIE POWIODŁO. Rzucili się w wir życia towarzyskiego: udzielali wywiadów, pozowali do zdjęć na okładki kolorowych czasopism (m.in. słodko-pompatycznie dla "OK Magazine"), wręczali nagrody podczas ważnych ceremonii. Stali się celebrities, czyli sławni i podziwiani. W podarowanym im domu nie było jednak harmonii: Carla próbowała gotować i sprzątać (choć tego nie lubi), Greg już niczego nie próbował - oglądał telewizję i leżał sam na kanapie. Ona histerycznie zasłaniała firankami okna, obawiając się podglądających ich kamer, on uciekał do pubu, gdzie spotykał się z kolegami. Ona płakała, on spał. Ona się miotała, on przeczekiwał. Wszyscy już mówili tylko o tym, że im się nie udało. Nie wytrzymali ciśnienia, pękli, zanim zdążyli się w sobie zakochać (jeśli to w ogóle było możliwe).
Jakoś nikt nie zauważył, że takie reality show nie zawierają w sobie żadnej prawdy o życiu. Są tylko raportem z eksperymentu na ludziach. Jestem ciekaw, czy polskie pary spopularyzowane w podobny sposób, Alicja i Mariusz, Gulczas i Paulina oraz Klaudiusz i jego angielska (nomen omen) żona, zdają sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazły. I czy ich związki okażą się bardziej udane niż Carli i Grega.
Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.