Warszawa zdecydowanie przegrywa z Pragą i Budapesztem w wyścigu o miano stolicy Europy Środkowej i Wschodniej
Praga i Budapeszt mają sieci metra łączące niemal wszystkie dzielnice. Warszawskie metro to pół linii łączącej Ursynów (sypialnię stolicy) z centrum. Stolice Czech i Węgier mają zabytki porównywalne z francuskimi czy włoskimi, warszawskie Stare Miasto to rekonstrukcja, w dodatku otoczona blokami z czasów PRL. W polskiej metropolii rzuca się w oczy tandetny eklektyzm. Do Pragi i Budapesztu prowadzą autostrady (miasta te mają też obwodnice), dzięki czemu z Niemiec, Austrii, Włoch czy Francji można do nich dojechać w ciągu kilku godzin. Aby z tych krajów dotrzeć do Warszawy, traci się minimum kilkanaście godzin.
Drogi przez mękę
Do Warszawy przylatują dziennie trzy samoloty z Brukseli, tyle samo z Frankfurtu nad Menem i pięć z Paryża. Praga i Budapeszt mają z tymi miastami średnio o jedno połączenie mniej. Nie znaczy to jednak, że naszą stolicę odwiedza więcej turystów bądź biznesmenów z Zachodu. Szybko można się bowiem dostać do Warszawy tylko samolotem. W ostatnich latach zbudowano w Polsce niewiele ponad 100 km autostrad (właściwie zmodernizowano jeden odcinek), ale żadna z nich nawet nie zbliżyła się do stolicy. W Czechach i na Węgrzech w ostatnich dziesięciu latach wydano na infrastrukturę komunikacyjną (w przeliczeniu na mieszkańca) odpowiednio osiem i jedenaście razy więcej niż u nas.
Czesi zbudowali autostradę łączącą Pragę z granicą z Niemcami. Na rok 2007 zapowiadają ukończenie autostrady łączącej najważniejsze miasta - Pragę, Ostrawę i Ołomuniec - z granicą z Polską. - Szybkie dokończenie nowoczesnej sieci drogowej to priorytet rządu premiera Milosa Zemana - mówi Andrzej Krawczyk, ambasador RP w Pradze. Ci, którzy za kilka lat będą próbowali się dostać przez Pragę do Polski, srodze się rozczarują, bo po naszej stronie doprowadzenie autostrady do granicy z Czechami planuje się dopiero na rok 2015, co i tak wydaje się nierealne.
Komunikacja antymiejska
Gdy przybyszowi z zagranicy uda się już szczęśliwie dotrzeć do Warszawy, czekają go liczne niemiłe niespodzianki. Jeśli nie ma do dyspozycji samochodu, musi korzystać z zatłoczonych tramwajów i autobusów. Może wprawdzie pojechać taksówką, ale w najbardziej reprezentacyjnych punktach miasta na zagranicznych klientów czeka taksówkowa mafia, żądająca za przejazd pięć razy więcej niż kierowcy w Nowym Jorku. Może skorzystać z metra, ale pod warunkiem że ma się do załatwienia sprawę na Ursynowie. Trudno się jednak spodziewać, by przybysz z zagranicy miał tam cokolwiek do załatwienia lub chciał coś zwiedzić, ponieważ nie ma tam ani urzędów, ani muzeów, ani zabytków.
Praga i Budapeszt, rywalizujące z Warszawą o miano stolicy środkowo-wschodniej Europy, już w latach 80. rozwiązały problemy komunikacyjne. - Metro w Budapeszcie było pierwszym na kontynencie europejskim. Wcześniej posiadał je tylko Londyn. Dziś rozwiązuje ono większość problemów komunikacyjnych węgierskiej stolicy - mówi Rafał Wiśniewski, ambasador RP w Budapeszcie. - Praskie metro dorównuje paryskiemu. Podobnie jak w stolicy Francji, stało się ono idealnym środkiem lokomocji nie tylko w komunikacji między dzielnicami, ale również najwygodniejszym i najszybszym sposobem poruszania się między poszczególnymi punktami w centrum - twierdzi Andrzej Krawczyk.
Stolica prowincjonalizmu
Pod względem liczby miejsc i jakości obsługi w luksusowych hotelach Warszawa wygrywa z konkurentami z południa. Nie wytrzymuje jednak porównania z nimi, jeśli chodzi o hotele średniej klasy i gastronomię. W centrum Pragi czy Budapesztu aż roi się od lokali, gdzie za przystępną cenę można skosztować dań kuchni lokalnej lub międzynarodowej. Żeby zjeść obiad w którejkolwiek restauracji w śródmieściu Warszawy, trzeba być osobą co najmniej średnio zamożną. Turysta mniej zamożny skazany jest na setki budek z hot dogami, zapiekankami i daniami orientalnymi. Podobnie jest z bazą hotelową. Jeśli nie ma się kilkuset dolarów, by się zatrzymać w którymś z cztero- lub pięciogwiazdkowych hoteli, pozostają do dyspozycji pamiętające Gomułkę hoteliki z malowaną lamperią, oferujące pokoje z pryczami wyposażonymi w materace na zdezelowanych sprężynach. A pościel - opatrzona stosownymi pieczęciami - pamięta często czasy Gierka.
Nic dziwnego, że na skorzystanie z tego typu atrakcji decydują się przede wszystkim turyści z Żyrardowa, Sochaczewa lub Mińska Mazowieckiego. Nie gardzą nimi też przybysze z byłego ZSRR, handlujący na Stadionie Dziesięciolecia i na podwarszawskich giełdach spożywczych. A w Pradze i Budapeszcie? - Wielu turystów przyjeżdża z Włoch, gdzie Praga owiana jest już legendą. Oni zapewniają temu miastu niesamowitą atmosferę. Mają do dyspozycji ładne i niedrogie hotele, atrakcyjne restauracje - mówi Andrzej Krawczyk. Do Pragi ciągną też tysiące Francuzów, Amerykanów, Niemców, Skandynawów i Hiszpanów. Podobnie jest w stolicy Węgier. - O międzynarodowym charakterze miasta nie decyduje jednak tylko ruch turystyczny. Świetna promocja stolicy na całym świecie sprawiła, że w ostatnim czasie w Budapeszcie siedziby lokuje wiele instytucji międzynarodowych, niedawno na przykład Uniwersytet Środkowoeuropejski - mówi Rafał Wiśniewski.
Strategia marudera
W Warszawie nie tylko nie ma siedzib światowych instytucji, ale nie odbywają się też żadne prestiżowe miedzynarodowe imprezy. Jedyne kojarzone na świecie targi - Międzynarodowe Targi Książki - organizowane są w nie przystosowanym do tego Pałacu Kultury i Nauki. Wystawcy muszą wnosić pełne książek pudła po schodach, a na wąskich korytarzach panuje tłok niczym na Stadionie Dziesięciolecia. Na tym ostatnim tłoczno jest zresztą nie dlatego, że gra tam akurat Legia z Realem albo Polonia z Barceloną. Rozgrywki toczą najwyżej rywalizujące z sobą gangi z Armenii lub Gruzji. Mistrz Polski sprzed roku, Polonia Warszawa, mecze w europejskich pucharach rozgrywał w Płocku.
- W rywalizacji ze stolicami sąsiednich krajów przypadła nam w udziale rola goniącego, bo miejska infrastruktura, którą dysponuje Warszawa, nijak się ma do tego, czym mogą się pochwalić Praga i Budapeszt, nie wspominając o Berlinie - przyznaje Jacek Zdrojewski, wiceprezydent Warszawy. I nie jest to spowodowane zaniedbaniami z ostatnich lat.
- Budapeszt wykorzystał koniunkturę ekonomiczną przełomu XIX i XX wieku. Wiele budynków, dróg i przede wszystkim metro powstało właśnie wówczas. Ale na pieniądze mogły liczyć wtedy tylko miasta, które były ważnymi ośrodkami niepodległych państw. Warszawa takich szans nie miała - twierdzi Rafał Wiśniewski. - Należy też pamiętać, że Warszawa została w czasie II wojny światowej całkowicie zniszczona, a Praga ocalała - dodaje Andrzej Krawczyk.
Warszawska niemoc
Nie dbając o tańszą, przyzwoitej klasy bazę hotelową, infrastrukturę drogową czy urbanistykę, nie potrafimy wykorzystać naszych atutów. Przecież w Warszawie znajduje się największa w krajach postkomunistycznych giełda papierów wartościowych, niezły system bankowy, duży rynek zbytu. - Potrzeba więcej pieniędzy na rozwój infrastruktury. Sama Warszawa wydaje na to ogromne sumy - rocznie tyle, ile Kraków, Łódź i Poznań razem wzięte. W skali europejskiej to jednak wciąż o wiele za mało. Bez pomocy państwa nie mamy szans. A gdy o nią prosimy, zarzuca się nam arogancję - mówi Jacek Zdrojewski. Czy jednak samo miasto robi wszystko, by sprostać konkurencji? Przecież od lat nie można na przykład rozwiązać problemu zabudowy placu Defilad, nie sposób zlikwidować bazaru na Stadionie Dziesięciolecia, nie ma publicznych podziemnych parkingów. Czy jest też normalne, że gmina Centrum lokuje miliardy złotych na kontach bankowych, zamiast przeznaczyć te fundusze na niezbędne inwestycje?
Drogi przez mękę
Do Warszawy przylatują dziennie trzy samoloty z Brukseli, tyle samo z Frankfurtu nad Menem i pięć z Paryża. Praga i Budapeszt mają z tymi miastami średnio o jedno połączenie mniej. Nie znaczy to jednak, że naszą stolicę odwiedza więcej turystów bądź biznesmenów z Zachodu. Szybko można się bowiem dostać do Warszawy tylko samolotem. W ostatnich latach zbudowano w Polsce niewiele ponad 100 km autostrad (właściwie zmodernizowano jeden odcinek), ale żadna z nich nawet nie zbliżyła się do stolicy. W Czechach i na Węgrzech w ostatnich dziesięciu latach wydano na infrastrukturę komunikacyjną (w przeliczeniu na mieszkańca) odpowiednio osiem i jedenaście razy więcej niż u nas.
Czesi zbudowali autostradę łączącą Pragę z granicą z Niemcami. Na rok 2007 zapowiadają ukończenie autostrady łączącej najważniejsze miasta - Pragę, Ostrawę i Ołomuniec - z granicą z Polską. - Szybkie dokończenie nowoczesnej sieci drogowej to priorytet rządu premiera Milosa Zemana - mówi Andrzej Krawczyk, ambasador RP w Pradze. Ci, którzy za kilka lat będą próbowali się dostać przez Pragę do Polski, srodze się rozczarują, bo po naszej stronie doprowadzenie autostrady do granicy z Czechami planuje się dopiero na rok 2015, co i tak wydaje się nierealne.
Komunikacja antymiejska
Gdy przybyszowi z zagranicy uda się już szczęśliwie dotrzeć do Warszawy, czekają go liczne niemiłe niespodzianki. Jeśli nie ma do dyspozycji samochodu, musi korzystać z zatłoczonych tramwajów i autobusów. Może wprawdzie pojechać taksówką, ale w najbardziej reprezentacyjnych punktach miasta na zagranicznych klientów czeka taksówkowa mafia, żądająca za przejazd pięć razy więcej niż kierowcy w Nowym Jorku. Może skorzystać z metra, ale pod warunkiem że ma się do załatwienia sprawę na Ursynowie. Trudno się jednak spodziewać, by przybysz z zagranicy miał tam cokolwiek do załatwienia lub chciał coś zwiedzić, ponieważ nie ma tam ani urzędów, ani muzeów, ani zabytków.
Praga i Budapeszt, rywalizujące z Warszawą o miano stolicy środkowo-wschodniej Europy, już w latach 80. rozwiązały problemy komunikacyjne. - Metro w Budapeszcie było pierwszym na kontynencie europejskim. Wcześniej posiadał je tylko Londyn. Dziś rozwiązuje ono większość problemów komunikacyjnych węgierskiej stolicy - mówi Rafał Wiśniewski, ambasador RP w Budapeszcie. - Praskie metro dorównuje paryskiemu. Podobnie jak w stolicy Francji, stało się ono idealnym środkiem lokomocji nie tylko w komunikacji między dzielnicami, ale również najwygodniejszym i najszybszym sposobem poruszania się między poszczególnymi punktami w centrum - twierdzi Andrzej Krawczyk.
Stolica prowincjonalizmu
Pod względem liczby miejsc i jakości obsługi w luksusowych hotelach Warszawa wygrywa z konkurentami z południa. Nie wytrzymuje jednak porównania z nimi, jeśli chodzi o hotele średniej klasy i gastronomię. W centrum Pragi czy Budapesztu aż roi się od lokali, gdzie za przystępną cenę można skosztować dań kuchni lokalnej lub międzynarodowej. Żeby zjeść obiad w którejkolwiek restauracji w śródmieściu Warszawy, trzeba być osobą co najmniej średnio zamożną. Turysta mniej zamożny skazany jest na setki budek z hot dogami, zapiekankami i daniami orientalnymi. Podobnie jest z bazą hotelową. Jeśli nie ma się kilkuset dolarów, by się zatrzymać w którymś z cztero- lub pięciogwiazdkowych hoteli, pozostają do dyspozycji pamiętające Gomułkę hoteliki z malowaną lamperią, oferujące pokoje z pryczami wyposażonymi w materace na zdezelowanych sprężynach. A pościel - opatrzona stosownymi pieczęciami - pamięta często czasy Gierka.
Nic dziwnego, że na skorzystanie z tego typu atrakcji decydują się przede wszystkim turyści z Żyrardowa, Sochaczewa lub Mińska Mazowieckiego. Nie gardzą nimi też przybysze z byłego ZSRR, handlujący na Stadionie Dziesięciolecia i na podwarszawskich giełdach spożywczych. A w Pradze i Budapeszcie? - Wielu turystów przyjeżdża z Włoch, gdzie Praga owiana jest już legendą. Oni zapewniają temu miastu niesamowitą atmosferę. Mają do dyspozycji ładne i niedrogie hotele, atrakcyjne restauracje - mówi Andrzej Krawczyk. Do Pragi ciągną też tysiące Francuzów, Amerykanów, Niemców, Skandynawów i Hiszpanów. Podobnie jest w stolicy Węgier. - O międzynarodowym charakterze miasta nie decyduje jednak tylko ruch turystyczny. Świetna promocja stolicy na całym świecie sprawiła, że w ostatnim czasie w Budapeszcie siedziby lokuje wiele instytucji międzynarodowych, niedawno na przykład Uniwersytet Środkowoeuropejski - mówi Rafał Wiśniewski.
Strategia marudera
W Warszawie nie tylko nie ma siedzib światowych instytucji, ale nie odbywają się też żadne prestiżowe miedzynarodowe imprezy. Jedyne kojarzone na świecie targi - Międzynarodowe Targi Książki - organizowane są w nie przystosowanym do tego Pałacu Kultury i Nauki. Wystawcy muszą wnosić pełne książek pudła po schodach, a na wąskich korytarzach panuje tłok niczym na Stadionie Dziesięciolecia. Na tym ostatnim tłoczno jest zresztą nie dlatego, że gra tam akurat Legia z Realem albo Polonia z Barceloną. Rozgrywki toczą najwyżej rywalizujące z sobą gangi z Armenii lub Gruzji. Mistrz Polski sprzed roku, Polonia Warszawa, mecze w europejskich pucharach rozgrywał w Płocku.
- W rywalizacji ze stolicami sąsiednich krajów przypadła nam w udziale rola goniącego, bo miejska infrastruktura, którą dysponuje Warszawa, nijak się ma do tego, czym mogą się pochwalić Praga i Budapeszt, nie wspominając o Berlinie - przyznaje Jacek Zdrojewski, wiceprezydent Warszawy. I nie jest to spowodowane zaniedbaniami z ostatnich lat.
- Budapeszt wykorzystał koniunkturę ekonomiczną przełomu XIX i XX wieku. Wiele budynków, dróg i przede wszystkim metro powstało właśnie wówczas. Ale na pieniądze mogły liczyć wtedy tylko miasta, które były ważnymi ośrodkami niepodległych państw. Warszawa takich szans nie miała - twierdzi Rafał Wiśniewski. - Należy też pamiętać, że Warszawa została w czasie II wojny światowej całkowicie zniszczona, a Praga ocalała - dodaje Andrzej Krawczyk.
Warszawska niemoc
Nie dbając o tańszą, przyzwoitej klasy bazę hotelową, infrastrukturę drogową czy urbanistykę, nie potrafimy wykorzystać naszych atutów. Przecież w Warszawie znajduje się największa w krajach postkomunistycznych giełda papierów wartościowych, niezły system bankowy, duży rynek zbytu. - Potrzeba więcej pieniędzy na rozwój infrastruktury. Sama Warszawa wydaje na to ogromne sumy - rocznie tyle, ile Kraków, Łódź i Poznań razem wzięte. W skali europejskiej to jednak wciąż o wiele za mało. Bez pomocy państwa nie mamy szans. A gdy o nią prosimy, zarzuca się nam arogancję - mówi Jacek Zdrojewski. Czy jednak samo miasto robi wszystko, by sprostać konkurencji? Przecież od lat nie można na przykład rozwiązać problemu zabudowy placu Defilad, nie sposób zlikwidować bazaru na Stadionie Dziesięciolecia, nie ma publicznych podziemnych parkingów. Czy jest też normalne, że gmina Centrum lokuje miliardy złotych na kontach bankowych, zamiast przeznaczyć te fundusze na niezbędne inwestycje?
Więcej możesz przeczytać w 37/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.