Zagazowani

Dodano:   /  Zmieniono: 
Za dziesięć lat grozi nam klęska gazowego urodzaju
Jest rok 2011. Spłacamy ogromne raty zadłużenia zagranicznego (około 5 mld dolarów rocznie), a ponadto płacimy za 8 mld m3 gazu, którego nie musielibyśmy kupować, gdybyśmy zwiększali krajowe wydobycie. W dodatku za część gazu płacimy, ale go nie odbieramy, bo polska gospodarka nie jest w stanie go zużyć, a podziemne zbiorniki są za małe, by go zmagazynować. Paliwo na giełdach światowych drożeje, rząd wprowadza znaczną podwyżkę akcyzy na gaz, co powoduje, że jego cena detaliczna wzrasta o 20 proc. Gaz staje się najdroższym paliwem.
Gdy w 1996 r. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zawarło z Gazpromem kontrakt na dostawy gazu, rządząca wówczas koalicja SLD-PSL ogłosiła to jako swój wielki sukces. Z raportu rządowego, do którego dotarli nasi dziennikarze, wynikało jednak, że "kontrakt z Gazpromem jest poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa energetycznego i surowcowego kraju, a nawet dla suwerenności RP". Dziś wiemy także, że z punktu widzenia gospodarki umowa była niepotrzebna. Polska zaangażowała się w projekt, na który musiała wyasygnować 350 mln USD, uzależniła się na 25 lat od rosyjskich dostaw i zgodziła na wielomilionowe ulgi celne i podatkowe na rzecz spółki EuRoPol Gaz. Należało zaś wynegocjować umowę pozwalającą w pełni wykorzystać istniejące połączenia z siecią gazową na wschodzie.
Koalicja SLD-PSL i ówczesne władze PGNiG postąpiły odwrotnie - zgodziły się wyłączyć z użytkowania istniejące połączenia i cały gaz odbierać z nowego rurociągu. Za 10 lat nawet dostawy 5-6 mld m3 (połowa tego, co będziemy musieli kupić w 2011 r. i czego nie możemy odsprzedać) mogą się okazać za duże. - W 2011 r. zapotrzebowanie na gaz będzie prawdopodobnie o kilka miliardów metrów sześciennych mniejsze niż przewidywane przez rząd 18 mld m3 - mówi dr Zdzisław Gebhardt z Instytutu Górnictwa Naftowego i Gazownictwa w Krakowie. Potwierdza to tezę, że "wielka rura", była niezbędna Gazpromowi i Rosji, a nie Polsce.
"W 1999 r. staliśmy się członkiem NATO, zaopatrzenie w gaz z innego niż wschodnie źródła jest drugim ważnym elementem, który kształtuje nasze bezpieczeństwo na dziesięciolecia" - mówił po podpisaniu kontraktu na dostawy gazu z Norwegii premier Jerzy Buzek. To prawda. Nie zwalnia to jednak od pytania o koszty i od rozstrzygnięcia, czy stać nas na ich poniesienie. Umowa przewiduje, że w ciągu 16 lat PGNiG kupi od norweskich dostawców 74 mld m3 gazu za 50 mld USD. Za surowiec trzeba będzie płacić niezależnie od tego, czy go wykorzystamy.
- Tam gdzie jest więcej niż jeden dostawca, pojawia się konkurencja, a to działa na korzyść klientów. Poprawia się bowiem jakość usług, a ceny spadają - przedstawia korzyści z podpisania kontraktu Janusz Steinhoff, minister gospodarki. - Jeśli ceny gazu spadną lub wzrosną na rynkach światowych, podobnie będzie u nas. Konkurencja ma tu mniejsze znaczenie i nie należy oczekiwać, że pojawienie się nowego dostawcy coś zmieni - twierdzi z kolei prof. Cezary Józefiak, prezydent Centrum im. Adama Smitha.
Europa Zachodnia intensywnie eksploatuje własne złoża. Import jest uzupełnieniem krajowych źródeł. W Polsce w wyniku podpisania umów importowych wydobycie będzie musiało systematycznie maleć. Tymczasem już dziś gaz z rodzimych kopalni kosztuje 75 USD za tysiąc metrów sześciennych, a rosyjski - 120 USD. Cena gazu z Norwegii nie jest jeszcze znana, ale - jak twierdzi Andrzej Lipko, prezes PGNiG - "w rejonie północno-zachodniej Polski cena gazu norweskiego będzie porównywalna z ceną dostarczanego w ten rejon kraju gazu rosyjskiego". W praktyce będzie on zapewne droższy.
Największe w kraju złoża gazu w okolicach Kościana szacuje się na 30 mld m3. Specjaliści obliczają, że mogłyby one przez 70 lat pokrywać zapotrzebowanie całej Wielkopolski. W 2000 r. tylko PGNiG odkryło kolejne złoża zawierające łącznie 12,6 mld m3 tego surowca. Niestety, wskutek nadmiaru będziemy musieli ograniczyć krajowe wydobycie z 4 mld m3 do 0,5 mld m3 gazu rocznie. Uzależnienie od dostaw z importu wzrośnie z 64 proc. do 97 proc. w roku 2011. Nie będzie też miało sensu kontynuowanie prac poszukiwawczych.
W 2011 r. będziemy musieli kupić (zgodnie z podpisanymi umowami) u zagranicznych dostawców 17,5 mld m3 gazu. Tymczasem z przyjętych w ubiegłym roku rządowych założeń wynika, że w 2010 r. popyt na gaz wyniesie zaledwie 18 mld m3. Specjaliści twierdzą, że zapotrzebowanie może być nawet o kilka miliardów metrów sześciennych mniejsze. Bo choć zużycie gazu wzrasta, nie jest to proces tak dynamiczny, jak prognozowano. Na przełomie lat 2000-2001 Gazprom podniósł cenę gazu sprzedawanego Polsce o 30 proc. W efekcie właściciele domów coraz częściej decydują się na ogrzewanie węglem. - Trzeba też pamiętać, że zamrożono rozwój energetyki gazowej. Program budowy elektrowni wykorzystujących to paliwo jest skutecznie blokowany przez lobby węglowe - twierdzi dr Zdzisław Gebhardt.
Nadmiaru gazu nie uda nam się zmagazynować. Kilka lat temu planowano, że w 2010 r. Polska będzie dysponowała podziemnymi zbiornikami gazu o pojemności 5 mld m3. Obecnie mamy cztery takie zbiorniki, a w budowie są kolejne dwa. Ich łączna pojemność będzie wynosić zaledwie 925 mln m3. Odsprzedać możemy tylko nadwyżki norweskiego gazu. Pytanie tylko, czy znajdą się kupcy.
- Zgodnie z podpisanymi umowami będziemy płacić za gaz i nie będziemy go odbierać - twierdzi dr Zdzisław Gebhardt. - Jeśli pomyliliśmy się w ocenie ilości potrzebnego Polsce gazu i zamówiliśmy go za granicą za dużo, konsekwencje poniesie gospodarka. Skoro zaś inwestuje państwo, to jedyną możliwością pokrycia ewentualnych strat będzie budżet, czyli podatnicy - dodaje prof. Cezary Józefiak.
Więcej możesz przeczytać w 37/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: