Ostatni atak

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przemysław Garczarczyk: Kiedy zobaczyłem, że coraz więcej czasu poświęca pan na grę w golfa i rośnie panu brzuch, byłem pewien, że nie myśli pan o powrocie do zawodowej koszykówki.
Michael Jordan: Brzucha już się pozbyłem. Gdy osiągnąłem wagę 105 kg, czyli taką, o jakiej wcześniej tylko czytałem w gazetach, wiszący brzuch przestał być dla mnie symbolem zrelaksowanej postawy życiowej. Teraz jestem o dziesięć kilogramów lżejszy i mogę znów ze spokojem patrzeć w lustro.
- Brzuch miał być symbolem końca kariery sportowej?
- To zabawne, ale kiedyś dorobienie się "piwnego brzucha" było jednym z moich celów. W czasach gdy największą moją troską było utrzymanie dobrej kondycji fizycznej, brzuch kojarzył mi się z używaniem życia. Niełatwo było go teraz się pozbyć - musiałem uważać, co piję, ile piję, starannie dobierać posiłki i więcej się ruszać. W sumie jednak byłem zaskoczony tym, że coś, czego bałem się najbardziej, czyli powrotu do ćwiczeń fizycznych, przyszło mi bez trudu.
- I zaczął pan myśleć o kolejnym powrocie do NBA?
- Myśleć o tym zacząłem wcześniej. Gdy hokeista Mario Lemieux wrócił w styczniu tego roku na lód i znów zagrał w Pittsburgh Penguins, zadałem sobie pytanie, co by było, gdybym ja postąpił podobnie. Zacząłem więc chodzić na salę, trochę biegać z piłką - tak z ciekawości, czy koszykówka jeszcze mnie bawi. Nie trzeba było długo czekać, bym znowu zapragnął walki na najwyższym poziomie. Równie szybko przyszło jednak otrzeźwienie; zdałem sobie sprawę, że co innego gra w lokalnym klubie, a co innego walka przeciwko najlepszym. Jedno wiem na pewno: potrzebuję tej rywalizacji, przecież ona zawsze pchała mnie przez życie. Nie chodzi o pieniądze i nie chodzi o pławienie się w blasku sławy, co niektórzy mi zarzucają. Wielu ludzi pewnie nie chce mnie już widzieć w NBA. Inni do znudzenia powtarzają, że tak wspaniale zakończyłem karierę... Nikt mnie jednak nie pytał, czy to było moje wymarzone zakończenie. A nie było. Dlatego znów chcę się zmierzyć z najlepszymi. Dla facetów, z którymi dotychczas ćwiczyłem, koszykówka to przecież zajęcia rekreacyjne, nic więcej. Prawdziwy test to gra w lidze. Wszystko inne jest stratą czasu, przynajmniej dla mnie.
- Co oznacza dla pana bycie na sportowej emeryturze?
- To możliwość robienia tego, na co mam ochotę. Wstaję rano i robię to, co przychodzi mi do głowy. Pewnego dnia się obudziłem i doszedłem do wniosku, że znów chcę grać w koszykówkę. To przecież moje życie i mogę z nim robić, co chcę.
- Odchodząc z NBA, mówił pan, że osiągnął już wszystko, że nic nikomu nie musi udowadniać...
- Bo tak jest. Ale równocześnie nikt nie wie, co może jeszcze zrobić w sporcie 38-letni facet, który przez trzy lata nie grał w koszykówkę, a teraz chce się sprawdzić na najwyższym poziomie. Ekscytujące jest już samo pytanie: na co mnie jeszcze stać? Nie zależy mi nawet na tym, by być ponownie najlepszym snajperem ligi (zresztą wszyscy mówią, że nie mam na to szans), chodzi raczej o wyprawę na niezbadane terytorium. Czy to nie jest wspaniała przygoda? Ostateczna decyzja jednak jeszcze nie zapadła. Gram teraz przeciwko zawodnikom z NBA, zaczynam powoli odzyskiwać formę. Na boisko wyjdę dopiero wówczas, gdy będę pewien, że mój organizm wytrzyma obciążenia sezonu. Gra w NBA to nie sprint, to siedmiomiesięczny maraton.
- O co będzie pan walczył po powrocie do gry?
- Najpierw chcę spokojnie się przyjrzeć, jak bardzo zmienił się przez ostatnie trzy lata sposób gry. Później opracuję plan działania.
- Co się stanie, gdy na początku rozgrywek okaże się, że nie jest pan w najlepszej formie?
- Przecież na początku rozgrywek nikt nie zdobywa mistrzostwa NBA. Będzie czas, by doszlifować formę. Na starcie nie muszę też niczego udowadniać, choć wielu będzie mnie obserwować i mówić: ten dzisiejszy Jordan to już nie to samo, co kiedyś...
- Wierzy pan, że można z Washington Wizards - drużyną, której jest pan współwłaścicielem - sięgnąć po tytuł mistrzowski?
- Gdyby się udało, byłby to cud. Nie twierdzę jednak, że jest to wykluczone. Wiadomo, że nie będziemy faworytami, nie wiem nawet, czy ktoś będzie nas poważnie traktował. Może nie będziemy nawet czarnym koniem rozgrywek, ale jedynie dostarczycielem punktów. Nie będzie jednak żadnej presji, co dla mnie jest nowością. Dotychczas zawsze grałem w drużynie, dla której każdy inny wynik niż mistrzostwo NBA był porażką.
- Co o pańskim powrocie do koszykówki sądzi rodzina?
- Gdyby nie jej poparcie, dałbym sobie z tym wszystkim spokój. Oni po prostu wiedzą, że gdybym teraz nie spróbował, bez przerwy dręczyłyby mnie pytania, czy potrafię, czy dam radę. Jestem uparty i dopóki nie będę pewien, że to już nie dla mnie, dopóty nie mają znaczenia opinie sceptyków. Gdybym już dziś był przekonany, że mój czas minął bezpowrotnie, nie ryzykowałbym tak wiele. Ale nie potrafię sobie tego wmówić. Jeśli jednak przez najbliższy tydzień dojdę do wniosku, że NBA nie jest już dla mnie, dam sobie spokój.
- Przed miesiącem był pan bardziej pewny siebie...
- Tak, ale później doznałem kontuzji żeber. Straciłem osiem tygodni treningu i to mnie trochę zastopowało. Teraz idę na całość - albo padnę na treningu, albo będę mógł wrócić do ligi. Muszę być przygotowany, bo nie chcę zrobić z siebie głupca. Byłem już jednak w bardziej kryzysowych sytuacjach. To kolejny test - tym razem mojej determinacji.
- Jak długo zamierza pan grać?
- Przynajmniej dwa lata. Co będzie później - zobaczymy.
- Będzie pan biegał po boisku, mając czterdziestkę na karku? A gdy trener posadzi pana na ławce rezerwowych?
- Jeśli wrócę, to tylko w roli zawodnika pierwszej piątki. Jeżeli więc trener dojdzie do wniosku, że najbardziej przydam się drużynie, grzejąc ławę, będzie to dla mnie znak, że trzeba znowu dać sobie kopniaka i wrócić do roli generalnego menedżera.
- Pierwszy mecz nowego sezonu Wizards rozgrywają w Madison Square Garden. Czy ma to jakieś znaczenie?
- Oczywiście, ten fakt dodatkowo mnie mobilizuje. Z pewnością będę kłębkiem nerwów, bo przecież kibice w Nowym Jorku wiedzą, jak powinna wyglądać dobra koszykówka.
- Wyciągnie pan z szafy stare buty?
- Ależ skąd, nogi bym sobie poobcierał...


Więcej możesz przeczytać w 37/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.