Polityka ma się znacznie gorzej niż politycy
W kampanii wyborczej dwa ugrupowania chcą powrotu do normalności: Sojusz Lewicy Demokratycznej i Platforma Obywatelska. W psychiatrii uporczywe powtarzanie przez pacjenta, że jest normalny i nie czuje się chory, jest jednym z syndromów choroby. Granice normalności w naszym życiu określamy wszyscy: rządzący i rządzeni, urzędnicy i petenci, władze ustawodawcze i władze wykonawcze. I zachowania przeciętne, i postawy skrajne określiły dzisiejsze normy życia publicznego. Nie sądzę, by wielu z nas było tu bez winy. Jak zwykle najłatwiej się bić w cudze piersi.
Każdy, kto czyta na plakatach SLD o powrocie do normalności, musi sobie zadać pytanie - jakiej normalności? Odrzucam tu banalne skojarzenia dotyczące rekomunizacji. Żaden były komunista nie ma ochoty znów umierać z nudów na zebraniach POP (przypis dla młodzieży: POP to skrót od podstawowej organizacji partyjnej). Przyjmuję zatem, że SLD chodzi o nowszą normalność. Wypada więc przypomnieć, że koniunktura w gospodarce lat 1993-1997 zaczęła się jeszcze za rządów Jana Olszewskiego, a dekoniunktura dla reform ustrojowych była tylko na krótką metę korzystna dla koalicji SLD-PSL.
Platforma Obywatelska zapowiada normalność. I tu mam wahania. Czy będzie uczciwym państwo, w którym na każdym kroku politycy będą w konfliktach interesów - jako adwokaci lub egzekutorzy różnych lobby? Czy jest normalne, by imigranci z różnych ugrupowań, przed ostatecznym ukonstytuowaniem się Platformy Obywatelskiej jako partii, atakowali swoich konkurentów jako zwolenników upartyjnienia polityki? Przecież demokracja to szansa na wybór rozwiązania, za którym opowiada się większość obywateli. Nikt nie wymyślił lepszego systemu niż skupianie się wyborców wokół stronnictw. Tak, jest prawdą, że skuteczność w polityce wymaga pewnej bezwzględności i zdecydowanego przywództwa. Ale też wiadomo, że bez minimum lojalności, solidarności i po prostu przyzwoitości (nie wymagającej sądów ani lustracji) polityka ma się znacznie gorzej niż politycy. I nie tylko. Także Polacy czują się gorzej niż ci, którzy krzyczą z billboardów: Polska, Polska!
Każdy, kto czyta na plakatach SLD o powrocie do normalności, musi sobie zadać pytanie - jakiej normalności? Odrzucam tu banalne skojarzenia dotyczące rekomunizacji. Żaden były komunista nie ma ochoty znów umierać z nudów na zebraniach POP (przypis dla młodzieży: POP to skrót od podstawowej organizacji partyjnej). Przyjmuję zatem, że SLD chodzi o nowszą normalność. Wypada więc przypomnieć, że koniunktura w gospodarce lat 1993-1997 zaczęła się jeszcze za rządów Jana Olszewskiego, a dekoniunktura dla reform ustrojowych była tylko na krótką metę korzystna dla koalicji SLD-PSL.
Platforma Obywatelska zapowiada normalność. I tu mam wahania. Czy będzie uczciwym państwo, w którym na każdym kroku politycy będą w konfliktach interesów - jako adwokaci lub egzekutorzy różnych lobby? Czy jest normalne, by imigranci z różnych ugrupowań, przed ostatecznym ukonstytuowaniem się Platformy Obywatelskiej jako partii, atakowali swoich konkurentów jako zwolenników upartyjnienia polityki? Przecież demokracja to szansa na wybór rozwiązania, za którym opowiada się większość obywateli. Nikt nie wymyślił lepszego systemu niż skupianie się wyborców wokół stronnictw. Tak, jest prawdą, że skuteczność w polityce wymaga pewnej bezwzględności i zdecydowanego przywództwa. Ale też wiadomo, że bez minimum lojalności, solidarności i po prostu przyzwoitości (nie wymagającej sądów ani lustracji) polityka ma się znacznie gorzej niż politycy. I nie tylko. Także Polacy czują się gorzej niż ci, którzy krzyczą z billboardów: Polska, Polska!
Więcej możesz przeczytać w 37/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.