Myślenie ma kolosalną przeszłość... I tyle
Początek jesieni jest najlepszym okresem do uprawiania medytacji nad życiem i światem. Wyłączywszy zgiełk telewizyjny, położyłem się więc na swej wersalce (co za królewska nazwa!), ale nie na plecach, lecz odwrotnie, by patrzeć przed siebie, a nie w sufit. Pod piersią poducha, wzrok wlepiony w wiszący na ścianie obraz Stanisława Rodzińskiego. Począłem sfinksować. Pyta mnie żona zaciekawiona śmiertelną ciszą w mym poetyckim gabinecie. - Marek, co ty tam znowu knujesz? - Sfinksuję - odpowiadam. Fiksujesz?! - zmartwiła się.
- Nie fiksuję, lecz sfinksuję.
- Czyli główkujesz - dociekała nadal. - Sfinksowanie to coś szlachetniejszego niż główkowanie - odparłem z patosem.
Nie dziwię się, że moja żona nie mogła zrozumieć, o co chodzi, bo sfinksowanie wymyśliłem dopiero rok temu, gdy zobaczyłem na własne oczy prawdziwego Sfinksa. Wtedy usiłując się wczuć w to, co ten starożytny sarkofag wyraża, doszedłem do wniosku, że jego licząca tysiące lat zaduma nie jest medytacją umysłu, lecz ducha właściwego wyłącznie sfinksom. Trzeba bowiem wiedzieć, że starożytność - i wschodnia, i grecka - zna wiele postaci sfinksów, czyli jak gdyby zwierzoludzi. Na przykład na licznych greckich kolumnach wpatrują się kontemplacyjnie w przestrzeń przed sobą sfinksy o twarzach zalotnych kobiet (sfinksice?). Myślę jednak, że nic nie może się równać z głębią i mocą sfinksowania najbardziej znanego człekolwa olbrzymich rozmiarów, odgrzebanego koło Kairu. Właśnie o nim mowa.
Zaiste, będąc tam na miejscu, trudno jest odgadnąć, co też wyraża ta jakby ludzka twarz kamiennego lwa (?) pustyni. Sfinks jest piękny i trwa tysiące lat w harmonijnym otoczeniu piramid, w zupełnym bezruchu, chociaż robi wrażenie stwora żywego. W przeciwnym razie nie mówilibyśmy o jego zamyśleniu, tajemnicy. Tajemnicą też jest jego autentyczna uroda. Różni despoci w ciągu wieków stawiali olbrzymie pomniki ku swej chwale, w czym celowali za życia mego pokolenia Hitler i Stalin. Wystarczy porównać Pałac Kultury i Nauki w Warszawie ze Sfinksem, by odkryć pustkę tego pierwszego i pełnię wewnętrzną tego drugiego. Jeżeli egipski Sfinks jest grobowcem, tak jak piramidy wokół, to jego ponadczasowa zaduma jest unieśmiertelnieniem człowieka. Sfinks z jednej strony ilustruje stare wileńskie powiedzenie "panta rei i nic się nie dzieji", z drugiej - uosabia łacińskie memento mori, a z trzeciej - jest po prostu sobą, dziełem ludzkiego geniuszu.
Tak oto w wypłowiały dzień budzącej się jesieni wysfinksowałem z ulgą, że nie zaprzątam sobie głowy ulotnym jak piasek myśleniem o polityce albo pustym rozważaniem o domowej kasie, nie zajmuję się piramidalnymi głupstwami kultury masowej, lecz patrzę przed siebie jako sfinks galicyjski, starając się przeniknąć polskie fatamorgany (takie jak niegdyś wymyślił Lech Wałęsa, że dogonimy w skarpetkach Japonię) albo wizje oaz porośniętych wierzbami, na których rosną gruszki (czym się zajmują teraz elity polityczne).
Felieton ten nie ma zakończenia, finału, czyli kropki nad "i" (to właściwość Sfinksa). Jest jedynie potwierdzeniem, że myślenie ma kolosalną przeszłość... I tyle.
- Nie fiksuję, lecz sfinksuję.
- Czyli główkujesz - dociekała nadal. - Sfinksowanie to coś szlachetniejszego niż główkowanie - odparłem z patosem.
Nie dziwię się, że moja żona nie mogła zrozumieć, o co chodzi, bo sfinksowanie wymyśliłem dopiero rok temu, gdy zobaczyłem na własne oczy prawdziwego Sfinksa. Wtedy usiłując się wczuć w to, co ten starożytny sarkofag wyraża, doszedłem do wniosku, że jego licząca tysiące lat zaduma nie jest medytacją umysłu, lecz ducha właściwego wyłącznie sfinksom. Trzeba bowiem wiedzieć, że starożytność - i wschodnia, i grecka - zna wiele postaci sfinksów, czyli jak gdyby zwierzoludzi. Na przykład na licznych greckich kolumnach wpatrują się kontemplacyjnie w przestrzeń przed sobą sfinksy o twarzach zalotnych kobiet (sfinksice?). Myślę jednak, że nic nie może się równać z głębią i mocą sfinksowania najbardziej znanego człekolwa olbrzymich rozmiarów, odgrzebanego koło Kairu. Właśnie o nim mowa.
Zaiste, będąc tam na miejscu, trudno jest odgadnąć, co też wyraża ta jakby ludzka twarz kamiennego lwa (?) pustyni. Sfinks jest piękny i trwa tysiące lat w harmonijnym otoczeniu piramid, w zupełnym bezruchu, chociaż robi wrażenie stwora żywego. W przeciwnym razie nie mówilibyśmy o jego zamyśleniu, tajemnicy. Tajemnicą też jest jego autentyczna uroda. Różni despoci w ciągu wieków stawiali olbrzymie pomniki ku swej chwale, w czym celowali za życia mego pokolenia Hitler i Stalin. Wystarczy porównać Pałac Kultury i Nauki w Warszawie ze Sfinksem, by odkryć pustkę tego pierwszego i pełnię wewnętrzną tego drugiego. Jeżeli egipski Sfinks jest grobowcem, tak jak piramidy wokół, to jego ponadczasowa zaduma jest unieśmiertelnieniem człowieka. Sfinks z jednej strony ilustruje stare wileńskie powiedzenie "panta rei i nic się nie dzieji", z drugiej - uosabia łacińskie memento mori, a z trzeciej - jest po prostu sobą, dziełem ludzkiego geniuszu.
Tak oto w wypłowiały dzień budzącej się jesieni wysfinksowałem z ulgą, że nie zaprzątam sobie głowy ulotnym jak piasek myśleniem o polityce albo pustym rozważaniem o domowej kasie, nie zajmuję się piramidalnymi głupstwami kultury masowej, lecz patrzę przed siebie jako sfinks galicyjski, starając się przeniknąć polskie fatamorgany (takie jak niegdyś wymyślił Lech Wałęsa, że dogonimy w skarpetkach Japonię) albo wizje oaz porośniętych wierzbami, na których rosną gruszki (czym się zajmują teraz elity polityczne).
Felieton ten nie ma zakończenia, finału, czyli kropki nad "i" (to właściwość Sfinksa). Jest jedynie potwierdzeniem, że myślenie ma kolosalną przeszłość... I tyle.
Więcej możesz przeczytać w 37/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.