W codziennych rozmowach wraca po dłuższej przerwie zaimek "oni". To znak, że przeciętny mieszkaniec stolicy przestaje się identyfikować ze swoją władzą, przede wszystkim samorządową
Rozmaite głupstwa obserwowane w mieście, powiększająca się liczba biurokratów, wzrastająca arogancja urzędników - wszystko to wywołuje ducha "onych". Ale i popisy legionu radnych (700?, 800?) oraz kilkunastu burmistrzów, podnoszących stale swoje dochody i chroniących rozmaite przywileje, coraz bardziej irytują.
Dynamiczny prezydent Piskorski podoba się, bo dzielnie, choć bez większych sukcesów, walczy w Sejmie o pieniądze dla miasta. Ale ludzie powiadają: "Niech oni obniżą swoje apanaże, a wystarczy na następną stację metra". Domaganie się od parlamentu dotacji na obwodnicę i metro byłoby z pewnością moralnie uzasadnione, gdyby samemu powściągnęło się pazerność. Wolne żarty! Oto komisja rewizyjna Warszawy podjęła decyzję o utajnieniu obrad, podczas których miała się zajmować łapówkarstwem i malwersacjami magistrackich urzędników. Kpina z demokracji? Ależ skąd - chodzi tylko o to, by dziennikarze nie żerowali na sensacjach.
Tymczasem inni oni - z parlamentu - bez utajniania obrad odmawiają Warszawie finansowego wsparcia, argumentując tak, że warto by to przemilczeć, a nawet utajnić. Posłowie traktują miasto, gdzie czasowo mieszkają i korzystają z wielu instytucji publicznych, jak tani pensjonat, do którego wpada się tylko na chwilę. Czy oni z Sejmu nie będą korzystać z obwodnicy i mostu Siekierkowskiego (metrem będzie zapewne jeździł tylko poseł Owoc, jeżeli koledzy w końcu wyperswadują mu jazdę w stanie "euforii")?
W domach rozmawia się jeszcze o gangach, kasach chorych (raczej o chorych kasach), o nowych dziełach artystów graffiti, wypisujących na murach jednym tchem "Legia pany", "Jude raus". O rzekomej likwidacji mafii taksówkowej na Okęciu (nadal funkcjonuje), o mnożeniu generałów policji i notorycznym niedoborze dzielnicowych. O karetkach pogotowia, które nie potrafią zdążyć przed śmiercią pacjenta, i patrolach policyjnych, które dojeżdżają na miejsce przestępstwa godzinę po popełnieniu zbrodni. O telefonach informacyjnych, które są wiecznie zajęte, a jeżeli już telefonistka się nieostrożnie odezwie, czuje się śmiertelnie obrażona.
Do urzędów i redakcji dzienników płynie (poza donosami "życzliwych") rzeka opinii "przeciw" wszystkim i wszystkiemu - od planowanej autostrady, dojazdów do mostu Siekierkowskiego, po budowany w sąsiedztwie naszych okien dom, który zasłoni słońce. Nie ustaje też zabudowa Warszawy systemem wyspiarskim: tu wieżowiec, tam supermarket, ówdzie biurowiec i bank. Gdy znajdzie się dziurę w zabudowie, jest szansa na coś nowego - po warunkiem, że "załatwi się" co należy i z kim należy. Tak wyłania się archipelag Warszawa - wypadkowa kontaktów ludzi z pieniędzmi, łapówkarskich przetargów i zakulisowych zabiegów.
Tymczasem miasto jest coraz bardziej zakorkowane, a brak metra i obwodnic uniemożliwia rozsądne ruchy. Amok z kupowaniem nowych samochodów sprawia, że Warszawa zaczyna przypominać Kalkutę w godzinach szczytu. Wtajemniczeni twierdzą, że jeszcze "drzemią rezerwy": stolicy mogłyby pomóc PKP, gdyby chciały. Ale nie chcą. Po co mają zawracać sobie głowę kłopotliwym włączeniem się do sieci komunikacyjnej miasta? Mają przecież w centrum Warszawy 900 ha ziemi, które już dzierżawią i sprzedają za grube miliony.
O korupcji w Warszawie ćwierkają wróble. W Ameryce obserwuje się pilnie, jaki urzędnik i za co wybudował sobie pałac, kupił drogi samochód, jacht, meble, pojechał dookoła świata, czy stać go na kształcenie dzieci w Oksfordzie lub Yale. Donosicielstwo? Nic podobnego - oczy amerykańskich urzędników podatkowych po prostu lepiej widzą, a łapówkarze urządzają sobie życie mniej ostentacyjnie.
Wandale ponownie uszkodzili Syrenkę na Starym Mieście. Można się cieszyć, że łobuzeria nie zawiesiła jeszcze przy okazji na pomniku hitlerowskiej flagi. Na szczęście Warszawa na razie nie przypomina Łodzi, gdzie jacyś durnie publicznie popisują się szczególną znajomością historii. Pozostaje mieć nadzieję, że nawet najgłupsi zmądrzeją. Bądźmy optymistami jak Stanisław Jerzy Lec: "I maczugi się jeszcze kiedyś zazielenią".
Dynamiczny prezydent Piskorski podoba się, bo dzielnie, choć bez większych sukcesów, walczy w Sejmie o pieniądze dla miasta. Ale ludzie powiadają: "Niech oni obniżą swoje apanaże, a wystarczy na następną stację metra". Domaganie się od parlamentu dotacji na obwodnicę i metro byłoby z pewnością moralnie uzasadnione, gdyby samemu powściągnęło się pazerność. Wolne żarty! Oto komisja rewizyjna Warszawy podjęła decyzję o utajnieniu obrad, podczas których miała się zajmować łapówkarstwem i malwersacjami magistrackich urzędników. Kpina z demokracji? Ależ skąd - chodzi tylko o to, by dziennikarze nie żerowali na sensacjach.
Tymczasem inni oni - z parlamentu - bez utajniania obrad odmawiają Warszawie finansowego wsparcia, argumentując tak, że warto by to przemilczeć, a nawet utajnić. Posłowie traktują miasto, gdzie czasowo mieszkają i korzystają z wielu instytucji publicznych, jak tani pensjonat, do którego wpada się tylko na chwilę. Czy oni z Sejmu nie będą korzystać z obwodnicy i mostu Siekierkowskiego (metrem będzie zapewne jeździł tylko poseł Owoc, jeżeli koledzy w końcu wyperswadują mu jazdę w stanie "euforii")?
W domach rozmawia się jeszcze o gangach, kasach chorych (raczej o chorych kasach), o nowych dziełach artystów graffiti, wypisujących na murach jednym tchem "Legia pany", "Jude raus". O rzekomej likwidacji mafii taksówkowej na Okęciu (nadal funkcjonuje), o mnożeniu generałów policji i notorycznym niedoborze dzielnicowych. O karetkach pogotowia, które nie potrafią zdążyć przed śmiercią pacjenta, i patrolach policyjnych, które dojeżdżają na miejsce przestępstwa godzinę po popełnieniu zbrodni. O telefonach informacyjnych, które są wiecznie zajęte, a jeżeli już telefonistka się nieostrożnie odezwie, czuje się śmiertelnie obrażona.
Do urzędów i redakcji dzienników płynie (poza donosami "życzliwych") rzeka opinii "przeciw" wszystkim i wszystkiemu - od planowanej autostrady, dojazdów do mostu Siekierkowskiego, po budowany w sąsiedztwie naszych okien dom, który zasłoni słońce. Nie ustaje też zabudowa Warszawy systemem wyspiarskim: tu wieżowiec, tam supermarket, ówdzie biurowiec i bank. Gdy znajdzie się dziurę w zabudowie, jest szansa na coś nowego - po warunkiem, że "załatwi się" co należy i z kim należy. Tak wyłania się archipelag Warszawa - wypadkowa kontaktów ludzi z pieniędzmi, łapówkarskich przetargów i zakulisowych zabiegów.
Tymczasem miasto jest coraz bardziej zakorkowane, a brak metra i obwodnic uniemożliwia rozsądne ruchy. Amok z kupowaniem nowych samochodów sprawia, że Warszawa zaczyna przypominać Kalkutę w godzinach szczytu. Wtajemniczeni twierdzą, że jeszcze "drzemią rezerwy": stolicy mogłyby pomóc PKP, gdyby chciały. Ale nie chcą. Po co mają zawracać sobie głowę kłopotliwym włączeniem się do sieci komunikacyjnej miasta? Mają przecież w centrum Warszawy 900 ha ziemi, które już dzierżawią i sprzedają za grube miliony.
O korupcji w Warszawie ćwierkają wróble. W Ameryce obserwuje się pilnie, jaki urzędnik i za co wybudował sobie pałac, kupił drogi samochód, jacht, meble, pojechał dookoła świata, czy stać go na kształcenie dzieci w Oksfordzie lub Yale. Donosicielstwo? Nic podobnego - oczy amerykańskich urzędników podatkowych po prostu lepiej widzą, a łapówkarze urządzają sobie życie mniej ostentacyjnie.
Wandale ponownie uszkodzili Syrenkę na Starym Mieście. Można się cieszyć, że łobuzeria nie zawiesiła jeszcze przy okazji na pomniku hitlerowskiej flagi. Na szczęście Warszawa na razie nie przypomina Łodzi, gdzie jacyś durnie publicznie popisują się szczególną znajomością historii. Pozostaje mieć nadzieję, że nawet najgłupsi zmądrzeją. Bądźmy optymistami jak Stanisław Jerzy Lec: "I maczugi się jeszcze kiedyś zazielenią".
Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.