Terroryści nie mieszkają w Kabulu. Od dawna są wśród nas
Jacek Pałasiński: Czy atak terrorystów na Stany Zjednoczone to początek wojen toczonych w zupełnie nowy sposób?
Ferdinando Imposimato: Bez wątpienia to przełom. Ale nie nastąpił on 11 września 2001 r., lecz 30 lat wcześniej. U źródeł islamskiego terroryzmu leży konflikt bliskowschodni. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Struktury i instytucje amerykańskie są obiektem ataków terrorystów islamskich od roku 1972, kiedy przygotowany przez Kaddafiego oddział Palestyńczyków dokonał masakry turystów amerykańskich na lotnisku Fiumicino w Rzymie. Zabito wtedy 32 osoby.
- Czy można się było ustrzec przed atakiem?
- Dla mnie niezrozumiałe jest, dlaczego Waszyngton i Langley zostały zaskoczone tymi wydarzeniami. Kto tak jak ja zbierał informacje o działaniach terrorystów islamskich w ostatnich miesiącach, musiał zdać sobie sprawę, że przygotowuje się coś dużego właśnie w Stanach Zjednoczonych, i to przy użyciu samolotów. Już w zeszłym roku aresztowany został terrorysta egipski, przy którym znaleziono schemat świateł sygnalizacyjnych na World Trade Center w Nowym Jorku. W marcu tego roku w Rzymie skradziono uniformy pilotów American Airlines i ich przepustki służbowe. Wydarzenia te powtórzyły się w kilku innych miastach. Były oficer armii egipskiej uprzedził służby niemieckie o grożącym Stanom Zjednoczonym zamachu przy użyciu samolotów, a Niemcy uprzedzili o tym Langley. CIA uprzedziła o tym z kolei FBI. Każdy sędzia śledczy z prawdziwego zdarzenia powiązałby te i inne oczywiste elementy co najmniej w jedną z roboczych hipotez. A tymczasem atak z ubiegłego wtorku wydawał się dla Amerykanów całkowitym zaskoczeniem.
- Nie twierdzi pan chyba, że w amerykańskich służbach specjalnych doszło do spisku?
- Wykluczam to kategorycznie. Ale pamiętając nadzwyczajną wydajność tych służb w przeszłości, zadaję sobie pytanie, skąd w tym wypadku taka nieudolność. Tym bardziej że - jak wszystko wskazuje - zamach został przygotowany przez Osamę bin Ladena, a przynajmniej przez jego organizację, czyli przez wroga numer jeden USA. To prawda, że zamachowcy zachowywali się profesjonalnie. W Europie "czyścili" sobie nazwiska i pojechali do USA już jako ludzie sprawdzeni. Myślę, że u źródeł tragedii leżało albo pewne zadufanie w sobie amerykańskich służb, albo też są one infiltrowane do niepokojąco wysokiego szczebla.
- Jak się strzec przed terroryzmem?
- Terroryzm należy zwalczać metodami tradycyjnymi, ale na pewno nie rozwiąże się tych problemów dywanowymi bombardowaniami.
- Tradycyjne metody walki są nieskuteczne w wypadku ludzi, którzy świadomie idą na śmierć.
- Rozmawiałem z setkami terrorystów, połowa z nich to byli Arabowie. Wielu było gotowych na śmierć. Ba, dla sporej grupy perspektywa rychłej śmierci stanowiła element pocieszenia, dodawała odwagi i sił. O wiele bardziej obawiali się dożywocia i lat zamknięcia w samotnej celi w nieznanym kraju. W rękach sędziego dożywocie jest więc o wiele skuteczniejszą bronią przeciw terrorystom islamskim niż kara śmierci. Kara taka jest z politycznego punktu widzenia nieopłacalna. Potwierdza to fakt, że Amerykanie mają w swoich rękach terrorystę, prawdopodobnie Egipcjanina, przygotowanego na śmierć kamikadze, który współpracuje z władzami. Człowiek decydujący się na śmierć z najgłębszym przekonaniem zaczyna współpracować z organami znienawidzonego wroga. Oznacza to, że i z fanatykami można rozmawiać. Amerykanie na razie postępują słusznie, rozpracowując siatkę współpracowników bin Ladena, między innymi tych, którzy wkręcili się w siatkę wywiadowczą amerykańskich i europejskich służb specjalnych.
- Poplecznicy terrorystów otwarcie działają też w placówkach dyplomatycznych.
- Rzeczywiście, ambasady krajów muzułmańskich są dla nich silnym zapleczem. Będąc przedstawicielem Włoch w Parlamencie Europejskim, walczyłem o modyfikację statusu dyplomaty. Immunitet powinien przestawać obowiązywać w wypadku przestępstw o charakterze terrorystycznym. Nadal sędziowie muszą się zatrzymać przed drzwiami ambasad i prywatnych mieszkań dyplomatów, nie mogą kontrolować samochodów, tirów, wagonów kolejowych, zawartości waliz i kufrów. Opinia publiczna powinna wiedzieć, że w bagażu dyplomatycznym są przewożeni porwani ludzie.
- Jest pan uważany za ojca sukcesu w walce z Czerwonymi Brygadami. Czy tamte metody można teraz wykorzystać?
- Nieprzypadkowo w wielu językach w nazwie służb specjalnych pojawia się słowo intelligence - do walki z terroryzmem potrzebna jest inteligencja. Zebranie informacji, przetworzenie ich, zinterpretowanie i wyciągnięcie poprawnych wniosków jest kluczem do pokonania terroryzmu. Druga sprawa to polityka - pod tym pojęciem kryje się przede wszystkim zdolność do dialogu z terrorystami. Nigdy nie używaliśmy wobec nich zbędnej przemocy, nie stosowaliśmy tortur. Udało się ich przekonać, tak - przekonać, by z nami współpracowali. Po trzecie, liczy się odpowiednia polityka karna: ilekroć zabijano jakiegoś sędziego czy prokuratora, w tym i mojego brata, podnosiły się głosy, że należy przywrócić karę śmierci. Żądaliśmy kar surowych, ale nigdy kary śmierci. Ja sam wydałem setki wyroków dożywocia. Terroryści arabscy w swoich dokumentach pisali: "Imposimato nas rujnuje, bo w wyniku naszych akcji konflikt społeczny zamiast narastać - maleje".
- Jak udało się panu namówić do współpracy władze kilku krajów arabskich?
- Domenico Sica, sędzia występujący w procesach zabójców Aldo Moro i sprawców zamachu na papieża, osobiście rozmawiał z Muammarem Kaddafim i z Jaserem Arafatem. Ja byłem w stałym kontakcie z asystentem Arafata, przedstawicielem OWP we Włoszech.
- Co mogą teraz zrobić Amerykanie?
- Kiedy patrzę na to, co i jak robią, dochodzę do wniosku, że sporo im brakuje do poziomu MI6, Mosadu czy nawet KGB. Zdumiało mnie, gdy usłyszałem, że prawie wszyscy agenci CIA mówią po rosyjsku, a tylko mały odsetek po arabsku. Jeśli Stany Zjednoczone myślą, że rozwiążą problem terroryzmu bombardowaniami, popełniają najcięższy błąd polityczny i strategiczny. Terroryzm nie mieszka w Kabulu. Terroryści od dawna są wśród nas, w Europie i w Ameryce. Po co bombardować Afganistan, skoro kamikadze są w Stanach Zjednoczonych, mają tam magazyny broni, mają do dyspozycji ogromne kapitały. Mam nadzieję, że FBI będzie uważnie obserwować ruchy na nowojorskiej giełdzie, bo jestem pewien, że organizacje terrorystyczne, które przygotowały zamachy, przewidziały również ich konsekwencje gospodarcze i będą chciały na tej tragedii zarobić, spekulując.
- Wyobraża pan sobie, że Amerykanie nie podejmą akcji militarnej?
- Osama bin Laden chce maksymalnego rozszerzenia konfliktu, wciągnięcia weń całych narodów, kontynentów i kultur. Bombardowania oznaczałyby więc, paradoksalnie, jego zwycięstwo. Gościna, jakiej Afganistan udzielił bin Ladenowi, choć godna potępienia, nie stanowi sama w sobie aktu agresji. Efektem ewentualnych bombardowań nie będzie więc osłabienie, ale wzmocnienie terroryzmu.
- Ameryka nie może nie zareagować.
- Powinna zareagować, ale z zimną krwią i rozwagą. Począwszy od wykrycia tych, których mają na swoim terytorium. Tych, którzy popierają nowe Czerwone Brygady, ETA i Prawdziwą IRA. Wykrycia, kto złamał tajne kody Pentagonu i Białego Domu. Z pewnością nie Osama i nie talibowie z Afganistanu, lecz wróg o wiele groźniejszy, bo zagnieżdżony w centrum systemu obrony USA. Ameryka powinna pamiętać też, że dla terrorystów dotarcie do opinii publicznej jest równie ważne jak zamachy. Przegrać batalię propagandową z bin Ladenem to byłoby dla Ameryki prawdziwe nieszczęście.
- Czy Stanom Zjednoczonym uda się zmontować międzynarodową koalicję do walki z terroryzmem?
- Są w lepszej sytuacji niż przed laty: Rosja i Chiny stanęły po ich stronie, terroryzm nie ma już zaplecza w bloku wschodnim. Niestety, na razie istnieje duża nieufność między służbami europejskimi. Zdarzają się wypadki wzajemnego podsuwania sobie fałszywych tropów, czego przykładem może być śledztwo w sprawie zamachu na papieża.
Ferdinando Imposimato: Bez wątpienia to przełom. Ale nie nastąpił on 11 września 2001 r., lecz 30 lat wcześniej. U źródeł islamskiego terroryzmu leży konflikt bliskowschodni. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Struktury i instytucje amerykańskie są obiektem ataków terrorystów islamskich od roku 1972, kiedy przygotowany przez Kaddafiego oddział Palestyńczyków dokonał masakry turystów amerykańskich na lotnisku Fiumicino w Rzymie. Zabito wtedy 32 osoby.
- Czy można się było ustrzec przed atakiem?
- Dla mnie niezrozumiałe jest, dlaczego Waszyngton i Langley zostały zaskoczone tymi wydarzeniami. Kto tak jak ja zbierał informacje o działaniach terrorystów islamskich w ostatnich miesiącach, musiał zdać sobie sprawę, że przygotowuje się coś dużego właśnie w Stanach Zjednoczonych, i to przy użyciu samolotów. Już w zeszłym roku aresztowany został terrorysta egipski, przy którym znaleziono schemat świateł sygnalizacyjnych na World Trade Center w Nowym Jorku. W marcu tego roku w Rzymie skradziono uniformy pilotów American Airlines i ich przepustki służbowe. Wydarzenia te powtórzyły się w kilku innych miastach. Były oficer armii egipskiej uprzedził służby niemieckie o grożącym Stanom Zjednoczonym zamachu przy użyciu samolotów, a Niemcy uprzedzili o tym Langley. CIA uprzedziła o tym z kolei FBI. Każdy sędzia śledczy z prawdziwego zdarzenia powiązałby te i inne oczywiste elementy co najmniej w jedną z roboczych hipotez. A tymczasem atak z ubiegłego wtorku wydawał się dla Amerykanów całkowitym zaskoczeniem.
- Nie twierdzi pan chyba, że w amerykańskich służbach specjalnych doszło do spisku?
- Wykluczam to kategorycznie. Ale pamiętając nadzwyczajną wydajność tych służb w przeszłości, zadaję sobie pytanie, skąd w tym wypadku taka nieudolność. Tym bardziej że - jak wszystko wskazuje - zamach został przygotowany przez Osamę bin Ladena, a przynajmniej przez jego organizację, czyli przez wroga numer jeden USA. To prawda, że zamachowcy zachowywali się profesjonalnie. W Europie "czyścili" sobie nazwiska i pojechali do USA już jako ludzie sprawdzeni. Myślę, że u źródeł tragedii leżało albo pewne zadufanie w sobie amerykańskich służb, albo też są one infiltrowane do niepokojąco wysokiego szczebla.
- Jak się strzec przed terroryzmem?
- Terroryzm należy zwalczać metodami tradycyjnymi, ale na pewno nie rozwiąże się tych problemów dywanowymi bombardowaniami.
- Tradycyjne metody walki są nieskuteczne w wypadku ludzi, którzy świadomie idą na śmierć.
- Rozmawiałem z setkami terrorystów, połowa z nich to byli Arabowie. Wielu było gotowych na śmierć. Ba, dla sporej grupy perspektywa rychłej śmierci stanowiła element pocieszenia, dodawała odwagi i sił. O wiele bardziej obawiali się dożywocia i lat zamknięcia w samotnej celi w nieznanym kraju. W rękach sędziego dożywocie jest więc o wiele skuteczniejszą bronią przeciw terrorystom islamskim niż kara śmierci. Kara taka jest z politycznego punktu widzenia nieopłacalna. Potwierdza to fakt, że Amerykanie mają w swoich rękach terrorystę, prawdopodobnie Egipcjanina, przygotowanego na śmierć kamikadze, który współpracuje z władzami. Człowiek decydujący się na śmierć z najgłębszym przekonaniem zaczyna współpracować z organami znienawidzonego wroga. Oznacza to, że i z fanatykami można rozmawiać. Amerykanie na razie postępują słusznie, rozpracowując siatkę współpracowników bin Ladena, między innymi tych, którzy wkręcili się w siatkę wywiadowczą amerykańskich i europejskich służb specjalnych.
- Poplecznicy terrorystów otwarcie działają też w placówkach dyplomatycznych.
- Rzeczywiście, ambasady krajów muzułmańskich są dla nich silnym zapleczem. Będąc przedstawicielem Włoch w Parlamencie Europejskim, walczyłem o modyfikację statusu dyplomaty. Immunitet powinien przestawać obowiązywać w wypadku przestępstw o charakterze terrorystycznym. Nadal sędziowie muszą się zatrzymać przed drzwiami ambasad i prywatnych mieszkań dyplomatów, nie mogą kontrolować samochodów, tirów, wagonów kolejowych, zawartości waliz i kufrów. Opinia publiczna powinna wiedzieć, że w bagażu dyplomatycznym są przewożeni porwani ludzie.
- Jest pan uważany za ojca sukcesu w walce z Czerwonymi Brygadami. Czy tamte metody można teraz wykorzystać?
- Nieprzypadkowo w wielu językach w nazwie służb specjalnych pojawia się słowo intelligence - do walki z terroryzmem potrzebna jest inteligencja. Zebranie informacji, przetworzenie ich, zinterpretowanie i wyciągnięcie poprawnych wniosków jest kluczem do pokonania terroryzmu. Druga sprawa to polityka - pod tym pojęciem kryje się przede wszystkim zdolność do dialogu z terrorystami. Nigdy nie używaliśmy wobec nich zbędnej przemocy, nie stosowaliśmy tortur. Udało się ich przekonać, tak - przekonać, by z nami współpracowali. Po trzecie, liczy się odpowiednia polityka karna: ilekroć zabijano jakiegoś sędziego czy prokuratora, w tym i mojego brata, podnosiły się głosy, że należy przywrócić karę śmierci. Żądaliśmy kar surowych, ale nigdy kary śmierci. Ja sam wydałem setki wyroków dożywocia. Terroryści arabscy w swoich dokumentach pisali: "Imposimato nas rujnuje, bo w wyniku naszych akcji konflikt społeczny zamiast narastać - maleje".
- Jak udało się panu namówić do współpracy władze kilku krajów arabskich?
- Domenico Sica, sędzia występujący w procesach zabójców Aldo Moro i sprawców zamachu na papieża, osobiście rozmawiał z Muammarem Kaddafim i z Jaserem Arafatem. Ja byłem w stałym kontakcie z asystentem Arafata, przedstawicielem OWP we Włoszech.
- Co mogą teraz zrobić Amerykanie?
- Kiedy patrzę na to, co i jak robią, dochodzę do wniosku, że sporo im brakuje do poziomu MI6, Mosadu czy nawet KGB. Zdumiało mnie, gdy usłyszałem, że prawie wszyscy agenci CIA mówią po rosyjsku, a tylko mały odsetek po arabsku. Jeśli Stany Zjednoczone myślą, że rozwiążą problem terroryzmu bombardowaniami, popełniają najcięższy błąd polityczny i strategiczny. Terroryzm nie mieszka w Kabulu. Terroryści od dawna są wśród nas, w Europie i w Ameryce. Po co bombardować Afganistan, skoro kamikadze są w Stanach Zjednoczonych, mają tam magazyny broni, mają do dyspozycji ogromne kapitały. Mam nadzieję, że FBI będzie uważnie obserwować ruchy na nowojorskiej giełdzie, bo jestem pewien, że organizacje terrorystyczne, które przygotowały zamachy, przewidziały również ich konsekwencje gospodarcze i będą chciały na tej tragedii zarobić, spekulując.
- Wyobraża pan sobie, że Amerykanie nie podejmą akcji militarnej?
- Osama bin Laden chce maksymalnego rozszerzenia konfliktu, wciągnięcia weń całych narodów, kontynentów i kultur. Bombardowania oznaczałyby więc, paradoksalnie, jego zwycięstwo. Gościna, jakiej Afganistan udzielił bin Ladenowi, choć godna potępienia, nie stanowi sama w sobie aktu agresji. Efektem ewentualnych bombardowań nie będzie więc osłabienie, ale wzmocnienie terroryzmu.
- Ameryka nie może nie zareagować.
- Powinna zareagować, ale z zimną krwią i rozwagą. Począwszy od wykrycia tych, których mają na swoim terytorium. Tych, którzy popierają nowe Czerwone Brygady, ETA i Prawdziwą IRA. Wykrycia, kto złamał tajne kody Pentagonu i Białego Domu. Z pewnością nie Osama i nie talibowie z Afganistanu, lecz wróg o wiele groźniejszy, bo zagnieżdżony w centrum systemu obrony USA. Ameryka powinna pamiętać też, że dla terrorystów dotarcie do opinii publicznej jest równie ważne jak zamachy. Przegrać batalię propagandową z bin Ladenem to byłoby dla Ameryki prawdziwe nieszczęście.
- Czy Stanom Zjednoczonym uda się zmontować międzynarodową koalicję do walki z terroryzmem?
- Są w lepszej sytuacji niż przed laty: Rosja i Chiny stanęły po ich stronie, terroryzm nie ma już zaplecza w bloku wschodnim. Niestety, na razie istnieje duża nieufność między służbami europejskimi. Zdarzają się wypadki wzajemnego podsuwania sobie fałszywych tropów, czego przykładem może być śledztwo w sprawie zamachu na papieża.
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.