Wiemy, że nie będzie lepiej. Chcemy, żeby było normalnie, czyli inaczej
Co właściwie mówią nam wyborcze preferencje obywateli? Na co i na kogo tak naprawdę głosujemy? Czy wybór konkretnej partii oznacza ideologiczną identyfikację z nią? Wybory to lustro, w którym przegląda się elektorat. Mniej mówią o tym, jakie są partie i politycy, na których głosujemy, więcej o tym, jacy sami jesteśmy. Wyborcy nie są głupi, co często imputują im politycy. Nie wybierają władzy, która zachwycałaby tylko socjologów i politologów, lecz najmniej uciążliwą z możliwych. Zachowują się racjonalnie i rynkowo: kupują standardowy, bezpieczny produkt.
Przeciętny polski wyborca - nie tylko polski zresztą - głosuje na własne wyobrażenia o władzy najbardziej dla niego użytecznej: nie lubi władzy nachalnej, wszystkowiedzącej, drobiazgowej, wymagającej, męczącej. A najbardziej nie lubi władzy zdezorganizowanej, która zmusza nas do interesowania się jej problemami, podczas gdy powinno być odwrotnie - mówi Timothy Garton Ash, brytyjski historyk i publicysta. - Wyborca nie cierpi, gdy nie wie, jak się władza zachowa: może być więc ona nawet uciążliwa, byleby była przewidywalna. To zresztą odróżnia Zachód od Wschodu: przewidywalność; wręcz kupiecka solidność to zachodni standard, podczas gdy na Wschodzie władza to hazard, ryzyko, zamieszanie i niestabilność - tłumaczy prof. Richard Pipes, amerykański historyk i politolog.
Potwierdzają to badania CBOS przeprowadzone w 1999 r.: oczekujemy od władzy, żeby była zdecydowana (67 proc.), stabilna (62 proc.), przewidywalna (59 proc.), efektywna (53 proc.), dobrze zorganizowana (52 proc.). Najbardziej nie lubimy natomiast bałaganu (74 proc.), nieprzewidywalności (67 proc.) i kłótliwości rządzących (58 proc.).
Przyjazne państwo
Zarówno AWSP, jak i ugrupowania liberalne - Platforma Obywatelska i Unia Wolności - mają wyborcom do zaoferowania to, co jest może konieczne dla rozwoju kraju, lecz męczące dla jego mieszkańców: dokończenie reform, przebudowę struktury polskiej wsi, konieczność częstych zmiany zawodu (77 proc. badanych przez Pentor nie chce zmieniać zawodu). Sojusz proponuje tymczasem odpoczynek od spirali reform. - Badania opinii publicznej pokazują, że dla ludzi najważniejsze jest rozwiązanie problemów dnia dzisiejszego. Oczekują też pomocy w znalezieniu perspektyw na przyszłość. I to SLD starał się w programach i praktyce rządzenia im zaproponować - przyznaje poseł Lech Nikolski, zastępca sekretarza generalnego SLD. Badania potwierdzają, że istotnie ludzie tego chcą: wedle sondażu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, tylko 3-4 proc. dorosłych Polaków to ludzie przedsiębiorczy, ekspansywni, radzący sobie bez pomocy państwa, a wręcz jej przeciwni. 78 proc. liczy natomiast na wsparcie, uważając, że w trudnej sytuacji samodzielnie sobie nie poradzi.
"Nasz cel to Polska sprawiedliwa, państwo trwałego i zrównoważonego rozwoju. To kraj, gdzie dzieci i młodzież mają równe szansę edukacyjne i życiowe, a wszyscy obywatele mają zapewniony dostęp do opieki zdrowotnej" - przekonuje Leszek Miller. Kto nie chce trwałości wzrostu, równego dostępu, zrównoważonego rozwoju, równych szans, dostępu? "Chcemy państwa, w którym praca nie jest przywilejem, gdzie nie ma ludzi odrzuconych i niepotrzebnych, a ci, których skrzywdził los, mogą liczyć na skuteczną pomoc" - napisano w programie SLD. Kto nie chce państwa bez odrzuconych, bezrobotnych, niepotrzebnych i otrzymujących pomoc wedle potrzeb, a nie możliwości?
Tęsknota za spokojem
W tym, co głosi sojusz, kryje się obietnica, że będzie normalnie, czyli spokojnie. Jedno z haseł SLD mówi o tym wprost: "Z nami będzie normalnie". Co oznacza, że my, wyborcy, będziemy wreszcie mieli spokój: odpoczniemy od ryzyka utraty pracy, od wymagań wolnego rynku, rywalizacji, konkurencji. - SLD stosuje retorykę łagodzenia wymagań wobec społeczeństwa i ona trafia do ludzi zmęczonych wymaganiami. Chcą więc głosować na SLD, bo opowiadają się za spokojem. Polacy dobrze sobie radzą z transformacją, ale nawet jej beneficjanci są zmęczeni nieustannym mówieniem o wilczych prawach rynku - zauważa prof. Andrzej Rychard, socjolog. "Jeżeli w społeczeństwie są rozmaite, sprzeczne interesy, to SLD powinien je harmonizować. I zapewniać rozwój kraju bez wielkich konfliktów ideologicznych, bez wstrząsów" - stwierdził Miller w wywiadzie dla "Przeglądu".
Aby nie niepokoić wyborców, liderzy sojuszu unikają mówienia o tym, co najistotniejsze, ale i najbardziej kłopotliwe, czyli o pieniądzach. Co lider SLD sądzi o budżecie, zamrożeniu waloryzacji rent i emerytur, podatku importowym, indeksacji płac, podatkach? Jeszcze nic nie sądzi, bo - jak wyjaśnia - nie czytał rządowych dokumentów. Powie, gdy wygra wybory. Gdyby zachodni polityk, pytany o podatki, odpowiedział, że nie ma na ich temat zdania, lecz za to proponuje "normalność", wyborcy doznaliby szoku. Polacy są jednak spragnieni właśnie "normalności", czyli spokojnego, ustabilizowanego życia. Takiego, jakie cechowało do niedawna społeczeństwa mieszczańskie. Wielu polskich wyborców chce się po prostu stać mieszczanami, jak stali się nimi na przykład Czesi. Ale czy to może kogokolwiek dziwić?
Zmęczenie władzą
W Polsce mamy więc wyraźny syndrom zmęczenia rządzącą prawicą. Definicja z zakresu fizyki technicznej mówi: "zmęczenie materiału to zjawisko polegające na zmniejszeniu się wytrzymałości materiału konstrukcyjnego pod wpływem długotrwałych obciążeń". Zgodnie z tą definicją przeciętny polski wyborca ma powód, by czuć zmęczenie.
Czy SLD uniknie syndromu społecznego zmęczenia władzą? Być może uda mu się rządzić przez więcej niż jedną kadencję, ale każda władza męczy społeczeństwo - nawet wtedy, gdy odnosi sukcesy. - W 1997 r. lewica przegrała, choć wskaźniki gospodarcze były dobre, a realne wynagrodzenie wzrosło za jej rządów o 23 proc. - mówi dr Antoni Dudek, historyk i politolog. W ustabilizowanych demokracjach obywatele zmieniają preferencje wyborcze tylko dlatego, że są zmęczeni tymi samymi twarzami premiera, ministrów i urzędników, ich stylem mówienia, stylem rządzenia, nawet stylem życia i bycia. Chadecy Helmuta Kohla utracili władzę, mimo stabilnej sytuacji w Niemczech i wielu przywilejów socjalnych, których formalnie prawicowy rząd bronił gorliwiej niż socjaldemokraci. Konserwatyści Margaret Thatcher i Johna Majora, mimo wielkich sukcesów gospodarczych, a nawet militarnych (wojna o Falklandy), musieli odejść po prawie 20 latach rządzenia. Socjaliści Felipe Gonzáleza byli ojcami hiszpańskiego cudu gospodarczego, lecz swoich rodaków zmęczyli czternastoletnim pozostawaniem u władzy.
Przywróćmy normalność
- Przeciętny obywatel oczekuje wyraźnej stabilizacji i po latach wyrzeczeń chciałby konsumować owoce zmian - mówi prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog. Społeczeństwo chce odpocząć, dlatego 23 września wygra SLD, czyli Lewicowa Partia Zdroworozsądkowego Konserwatyzmu - Przywróćmy Normalność. Czy oznacza to, że wyborcy stali się przez ostatnie cztery lata bardziej lewicowi? Nic podobnego. - Sądzę, że dla trzech czwartych chcących głosować na SLD lewicowość tej partii nie ma większego znaczenia (nie jest ona zresztą taka lewicowa, jak się wydaje). Leszek Miller i ludzie sojuszu odpowiadają po prostu powszechnemu wyobrażeniu polityka, który nie traktuje władzy jak misji, lecz jest pragmatykiem. Jak większość wójtów i burmistrzów, z którymi się stykają na co dzień - wyjaśnia Garton Ash.
- To, co głosi SLD, ma drugorzędne znaczenie, bo ludzie chcą przede wszystkim zmiany ekipy. Oczekują większej stabilizacji, obliczalności i mniejszej kłótliwości - dodaje prof. Marek Ziółkowski, socjolog. - Opowiadając się za SLD, nie wybierają lepszego programu, lecz odrzucają sytuację, w której wydaje się, że państwo utraciło sterowność - zauważa prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog.
- Prawica dała żenujące widowisko wzajemnych swarów. Ludzie chcą odmiany i odmiana nastąpi - zapowiada prof. Jan Winiecki, ekonomista. I tylko związany z lewicą socjolog prof. Janusz Reykowski zdobywa się na mniej kategoryczny osąd: - Nie wiemy, w jakiej mierze poparcie dla SLD jest poparciem dla jego zapowiedzi, a w jakiej wynika z chęci ukarania rządzących.
Na szczytach władzy
Wyborcy zauważyli, że rządząca prawica sama jest potwornie zmęczona sprawowaniem władzy. Przy tym im bardziej ten proces postępował, tym częściej rządzący tłumaczyli społeczeństwu, jak wiele dla niego zrobili. Nierzadko słychać było nawet wyrzuty, że ludzie są niewdzięczni. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że społeczeństwo jest niedojrzałe. To tak, jakby przeczołgać kogoś po torze przeszkód, a potem wymyślać mu z powodu zadyszki czy obtartych stóp.
Jakby tego było mało, władza nieustannie absorbowała obywateli własnymi problemami: raz tłumaczyła się, dlaczego nie podejmuje decyzji, innym razem, dlaczego podejmuje je tak szybko. Oto posunięcia z ostatnich tygodni: premier dymisjonuje ministra finansów po tym, gdy niezależna komisja ekspertów potwierdziła rzetelność jego wyliczeń dotyczących dziury budżetowej. Minister środowiska dymisjonuje dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego i atakuje broniących go ekologów, że nie byli przy nim, gdy został obrzucony jajkami przez przeciwników rozszerzenia granic Białowieskiego Parku Narodowego. Co może z tego zrozumieć obywatel? - Sprzecznych decyzji i pokrętnych tłumaczeń było tak dużo, że przeciętny człowiek przestał rozumieć, co się na szczytach władzy dzieje. Co więcej, polityczne życie w trójkącie Sejm-Senat-rząd zaczęło po prostu ludzi irytować - tłumaczy prof. Ireneusz Białecki, socjolog. Z badań Pentora wynika, że o ile na początku obecnej kadencji bieżące wydarzenia polityczne z uwagą śledziło 55 proc. badanych, o tyle wiosną tego roku już tylko 12 proc.
Premia za jedność
Jaki z tego wniosek? Najwięcej dla wyborczego zwycięstwa SLD zrobił rząd Jerzego Buzka i jego zaplecze z AWS. Leszka Millera i sojusz do Sejmu i gmachów rządowych przy Alejach Ujazdowskich wnoszą więc na swoich barkach Jerzy Buzek i Marian Krzaklewski. W porównaniu z rządzącą jeszcze prawicą SLD wydaje się oazą spokoju, rozsądku i politycznego taktu. Sojusz obiecuje poza tym jedność tej formacji przez całą kadencję - to sygnał, że władza nie będzie tracić czasu na wyniszczające wewnętrzne spory. Leszek Miller otwarcie zachęcał wyborców, by za tę jedność sojusz dodatkowo nagrodzili, bo w ostatecznym rachunku im się to opłaci. Miller ogłosił, że jeżeli SLD nie uzyska większości mandatów w nowym Sejmie, to zastanowi się, czy nie pozostać jednak w opozycji, gdyż "każda koalicja to konieczność pójścia na kompromisy", a to zagraża spójności i skuteczności rządzenia. Nie chcecie bałaganu i swarów, pozwólcie nam stworzyć większościowy rząd - mówi tym samym przewodniczący sojuszu. I ogromna grupa wyborców przyznaje mu rację.
Wielu ludzi będzie głosować na SLD nie dlatego, że mają lewicowe poglądy, ale dlatego, że są przekonani, iż tylko sojusz może stworzyć stabilny rząd, co ma olbrzymie znaczenie w obliczu czekających nas kłopotów z budżetem, wzrostem gospodarczym czy bezrobociem. - Wybory 23 września nie będą plebiscytem za lewicą, a przeciwko prawicy, lecz wyborem między skutecznością rządzenia a atrofią władzy - przewiduje prof. Marek Ziółkowski.
Wasz wybór - nasze zwycięstwo
W 1989 r. społeczeństwo opowiedziało się za "Solidarnością". Wkrótce jednak ze zdumieniem spostrzegło, że było to opowiedzenie się nie tylko za bolesnym, lecz koniecznym do uzdrowienia kraju planem Balcerowicza, ale również za sporami o aborcję, rolę Kościoła w życiu politycznym, konkordat, przywrócenie religii w szkołach, dekomunizację i pornografię. Badania CBOS pokazują, że jedynie co piętnasty obywatel uznał, iż są to problemy dla niego istotne. Czy "Solidarność" albo AWS wyciągnęły z tego jakieś wnioski? Nic podobnego.
Nadal społeczeństwo absorbowane jest problemami wydumanymi przez władzę, które obchodzą już nawet nie 7 proc. obywateli, lecz niespełna 2 proc. (badania OBOP z końca 2000 r.). Ogromnej większości obojętne są spory o zaostrzenie warunków dokonywania aborcji, zamknięcie hipermarketów w niedzielę, ściganie pornografii w kioskach, zwalczanie przydrożnych prostytutek, usunięcie kamienia z wystawianej w Zachęcie rzeźby Cattelana przedstawiającej papieża, o zakaz reklamy piwa czy kolejne wersje polityki prorodzinnej. Wielu wyborców nawet sobie nie uświadamiało, że mogą liczyć na dodatkowe 50-60 zł z tytułu realizowania takiej polityki. Więcej, tak długo o tym debatowano, że w końcu rozbudzone apetyty nie zostały zaspokojone - premia była zbyt odległa w czasie od obietnicy, więc rodziny nie odczuły tego jako nagrody, lecz jako wymuszoną jałmużnę. Przez lata wytykano też społeczeństwu konsumpcjonizm, jakby w czasach PRL było rozpieszczane nadmiarem dóbr, zagranicznymi wczasami czy przyzwoitymi mieszkaniami. Tymczasem prof. Marek Ziółkowski w książce "Przemiany interesów i wartości społeczeństwa polskiego" napisał, że "kupowanie dóbr stało się nie tylko oznaką przynależności do określonej klasy konsumpcyjnej, ale i narzędziem indywidualizacji i samookreślania jednostek". Rycerze walki z konsumpcjonizmem chcą więc zabrać ludziom to, z czym obcują od bardzo niedawna i w bardzo ograniczonym stopniu, i co po prostu lubią.
I gdy prawica trudzi się wykopywaniem ideologicznych rowów i wyszukiwaniem bzdurnych problemów, SLD daje do zrozumienia, że pozwoli ludziom od tych zastępczych problemów odpocząć. "Nie będziemy wam mówić, jak się ubierać, jakiej muzyki słuchać, z kim i jak się kochać, bo to są wasze wybory" - mówił na spotkaniu z młodzieżą Leszek Miller. I wie, co mówi, bo "wasze" wybory oznaczają "nasze" zwycięstwo. "W naszych szeregach jest bardzo wiele osób wierzących, istnieje nawet wewnątrz SLD platforma dialogu światopoglądowego skupiająca ludzi, którym bliski jest światopogląd chrześcijański" - mówił niedawno Michał Tober, rzecznik partii. Oba te głosy świadczą o tym, że ideologia i światopoglądowe batalie nie mają dla sojuszu wielkiego znaczenia. Doskonale wpisuje się to w społeczne oczekiwania: aż 83 proc. badanych przez CBOS opowiada się za państwem światopoglądowo neutralnym.
Skazani na sukces
Czy lewica będzie w stanie zapewnić wyborcom normalność? - Przywódcy sojuszu mają do wyboru dwie strategie: przeczekania lub zdecydowania się na ostre reformy. Węgierscy postkomuniści zwlekali, dwa lata się wahali, zanim zdecydowali się na konkretne działania uzdrowieńcze. I przegrali kolejne wybory - zauważa prof. Jan Winiecki, ekonomista.
- SLD ma wizerunek ugrupowania opiekuńczego, ale nie będzie mógł realizować opiekuńczej polityki. I tu może nastąpić dotkliwe rozczarowanie - mówi Mirosława Grabowska, socjolog. - Protesty pojawią się wśród tej części elektoratu SLD, która będzie oczekiwała szybkiego rozwiązania problemu bezrobocia i wprowadzenia "socjalizmu rynkowego i demokratycznego" - przewiduje prof. Edmund Wnuk-Lipiński. - Polacy są społeczeństwem niecierpliwym i liczą na znacznie więcej, niż którykolwiek z gabinetów może zrealizować. Czy następcy prawicy będą w stanie zaspokoić oczekiwania społeczeństwa? Nie będą. Nikt nie będzie - konkluduje prof. Winiecki. I może właś-nie dlatego w najbliższą niedzielę około połowy głosujących prawdopodobnie opowie się za SLD, czyli za co najmniej czteroletnim okresem normalności.
Przeciętny polski wyborca - nie tylko polski zresztą - głosuje na własne wyobrażenia o władzy najbardziej dla niego użytecznej: nie lubi władzy nachalnej, wszystkowiedzącej, drobiazgowej, wymagającej, męczącej. A najbardziej nie lubi władzy zdezorganizowanej, która zmusza nas do interesowania się jej problemami, podczas gdy powinno być odwrotnie - mówi Timothy Garton Ash, brytyjski historyk i publicysta. - Wyborca nie cierpi, gdy nie wie, jak się władza zachowa: może być więc ona nawet uciążliwa, byleby była przewidywalna. To zresztą odróżnia Zachód od Wschodu: przewidywalność; wręcz kupiecka solidność to zachodni standard, podczas gdy na Wschodzie władza to hazard, ryzyko, zamieszanie i niestabilność - tłumaczy prof. Richard Pipes, amerykański historyk i politolog.
Potwierdzają to badania CBOS przeprowadzone w 1999 r.: oczekujemy od władzy, żeby była zdecydowana (67 proc.), stabilna (62 proc.), przewidywalna (59 proc.), efektywna (53 proc.), dobrze zorganizowana (52 proc.). Najbardziej nie lubimy natomiast bałaganu (74 proc.), nieprzewidywalności (67 proc.) i kłótliwości rządzących (58 proc.).
Przyjazne państwo
Zarówno AWSP, jak i ugrupowania liberalne - Platforma Obywatelska i Unia Wolności - mają wyborcom do zaoferowania to, co jest może konieczne dla rozwoju kraju, lecz męczące dla jego mieszkańców: dokończenie reform, przebudowę struktury polskiej wsi, konieczność częstych zmiany zawodu (77 proc. badanych przez Pentor nie chce zmieniać zawodu). Sojusz proponuje tymczasem odpoczynek od spirali reform. - Badania opinii publicznej pokazują, że dla ludzi najważniejsze jest rozwiązanie problemów dnia dzisiejszego. Oczekują też pomocy w znalezieniu perspektyw na przyszłość. I to SLD starał się w programach i praktyce rządzenia im zaproponować - przyznaje poseł Lech Nikolski, zastępca sekretarza generalnego SLD. Badania potwierdzają, że istotnie ludzie tego chcą: wedle sondażu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, tylko 3-4 proc. dorosłych Polaków to ludzie przedsiębiorczy, ekspansywni, radzący sobie bez pomocy państwa, a wręcz jej przeciwni. 78 proc. liczy natomiast na wsparcie, uważając, że w trudnej sytuacji samodzielnie sobie nie poradzi.
"Nasz cel to Polska sprawiedliwa, państwo trwałego i zrównoważonego rozwoju. To kraj, gdzie dzieci i młodzież mają równe szansę edukacyjne i życiowe, a wszyscy obywatele mają zapewniony dostęp do opieki zdrowotnej" - przekonuje Leszek Miller. Kto nie chce trwałości wzrostu, równego dostępu, zrównoważonego rozwoju, równych szans, dostępu? "Chcemy państwa, w którym praca nie jest przywilejem, gdzie nie ma ludzi odrzuconych i niepotrzebnych, a ci, których skrzywdził los, mogą liczyć na skuteczną pomoc" - napisano w programie SLD. Kto nie chce państwa bez odrzuconych, bezrobotnych, niepotrzebnych i otrzymujących pomoc wedle potrzeb, a nie możliwości?
Tęsknota za spokojem
W tym, co głosi sojusz, kryje się obietnica, że będzie normalnie, czyli spokojnie. Jedno z haseł SLD mówi o tym wprost: "Z nami będzie normalnie". Co oznacza, że my, wyborcy, będziemy wreszcie mieli spokój: odpoczniemy od ryzyka utraty pracy, od wymagań wolnego rynku, rywalizacji, konkurencji. - SLD stosuje retorykę łagodzenia wymagań wobec społeczeństwa i ona trafia do ludzi zmęczonych wymaganiami. Chcą więc głosować na SLD, bo opowiadają się za spokojem. Polacy dobrze sobie radzą z transformacją, ale nawet jej beneficjanci są zmęczeni nieustannym mówieniem o wilczych prawach rynku - zauważa prof. Andrzej Rychard, socjolog. "Jeżeli w społeczeństwie są rozmaite, sprzeczne interesy, to SLD powinien je harmonizować. I zapewniać rozwój kraju bez wielkich konfliktów ideologicznych, bez wstrząsów" - stwierdził Miller w wywiadzie dla "Przeglądu".
Aby nie niepokoić wyborców, liderzy sojuszu unikają mówienia o tym, co najistotniejsze, ale i najbardziej kłopotliwe, czyli o pieniądzach. Co lider SLD sądzi o budżecie, zamrożeniu waloryzacji rent i emerytur, podatku importowym, indeksacji płac, podatkach? Jeszcze nic nie sądzi, bo - jak wyjaśnia - nie czytał rządowych dokumentów. Powie, gdy wygra wybory. Gdyby zachodni polityk, pytany o podatki, odpowiedział, że nie ma na ich temat zdania, lecz za to proponuje "normalność", wyborcy doznaliby szoku. Polacy są jednak spragnieni właśnie "normalności", czyli spokojnego, ustabilizowanego życia. Takiego, jakie cechowało do niedawna społeczeństwa mieszczańskie. Wielu polskich wyborców chce się po prostu stać mieszczanami, jak stali się nimi na przykład Czesi. Ale czy to może kogokolwiek dziwić?
Zmęczenie władzą
W Polsce mamy więc wyraźny syndrom zmęczenia rządzącą prawicą. Definicja z zakresu fizyki technicznej mówi: "zmęczenie materiału to zjawisko polegające na zmniejszeniu się wytrzymałości materiału konstrukcyjnego pod wpływem długotrwałych obciążeń". Zgodnie z tą definicją przeciętny polski wyborca ma powód, by czuć zmęczenie.
Czy SLD uniknie syndromu społecznego zmęczenia władzą? Być może uda mu się rządzić przez więcej niż jedną kadencję, ale każda władza męczy społeczeństwo - nawet wtedy, gdy odnosi sukcesy. - W 1997 r. lewica przegrała, choć wskaźniki gospodarcze były dobre, a realne wynagrodzenie wzrosło za jej rządów o 23 proc. - mówi dr Antoni Dudek, historyk i politolog. W ustabilizowanych demokracjach obywatele zmieniają preferencje wyborcze tylko dlatego, że są zmęczeni tymi samymi twarzami premiera, ministrów i urzędników, ich stylem mówienia, stylem rządzenia, nawet stylem życia i bycia. Chadecy Helmuta Kohla utracili władzę, mimo stabilnej sytuacji w Niemczech i wielu przywilejów socjalnych, których formalnie prawicowy rząd bronił gorliwiej niż socjaldemokraci. Konserwatyści Margaret Thatcher i Johna Majora, mimo wielkich sukcesów gospodarczych, a nawet militarnych (wojna o Falklandy), musieli odejść po prawie 20 latach rządzenia. Socjaliści Felipe Gonzáleza byli ojcami hiszpańskiego cudu gospodarczego, lecz swoich rodaków zmęczyli czternastoletnim pozostawaniem u władzy.
Przywróćmy normalność
- Przeciętny obywatel oczekuje wyraźnej stabilizacji i po latach wyrzeczeń chciałby konsumować owoce zmian - mówi prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog. Społeczeństwo chce odpocząć, dlatego 23 września wygra SLD, czyli Lewicowa Partia Zdroworozsądkowego Konserwatyzmu - Przywróćmy Normalność. Czy oznacza to, że wyborcy stali się przez ostatnie cztery lata bardziej lewicowi? Nic podobnego. - Sądzę, że dla trzech czwartych chcących głosować na SLD lewicowość tej partii nie ma większego znaczenia (nie jest ona zresztą taka lewicowa, jak się wydaje). Leszek Miller i ludzie sojuszu odpowiadają po prostu powszechnemu wyobrażeniu polityka, który nie traktuje władzy jak misji, lecz jest pragmatykiem. Jak większość wójtów i burmistrzów, z którymi się stykają na co dzień - wyjaśnia Garton Ash.
- To, co głosi SLD, ma drugorzędne znaczenie, bo ludzie chcą przede wszystkim zmiany ekipy. Oczekują większej stabilizacji, obliczalności i mniejszej kłótliwości - dodaje prof. Marek Ziółkowski, socjolog. - Opowiadając się za SLD, nie wybierają lepszego programu, lecz odrzucają sytuację, w której wydaje się, że państwo utraciło sterowność - zauważa prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog.
- Prawica dała żenujące widowisko wzajemnych swarów. Ludzie chcą odmiany i odmiana nastąpi - zapowiada prof. Jan Winiecki, ekonomista. I tylko związany z lewicą socjolog prof. Janusz Reykowski zdobywa się na mniej kategoryczny osąd: - Nie wiemy, w jakiej mierze poparcie dla SLD jest poparciem dla jego zapowiedzi, a w jakiej wynika z chęci ukarania rządzących.
Na szczytach władzy
Wyborcy zauważyli, że rządząca prawica sama jest potwornie zmęczona sprawowaniem władzy. Przy tym im bardziej ten proces postępował, tym częściej rządzący tłumaczyli społeczeństwu, jak wiele dla niego zrobili. Nierzadko słychać było nawet wyrzuty, że ludzie są niewdzięczni. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że społeczeństwo jest niedojrzałe. To tak, jakby przeczołgać kogoś po torze przeszkód, a potem wymyślać mu z powodu zadyszki czy obtartych stóp.
Jakby tego było mało, władza nieustannie absorbowała obywateli własnymi problemami: raz tłumaczyła się, dlaczego nie podejmuje decyzji, innym razem, dlaczego podejmuje je tak szybko. Oto posunięcia z ostatnich tygodni: premier dymisjonuje ministra finansów po tym, gdy niezależna komisja ekspertów potwierdziła rzetelność jego wyliczeń dotyczących dziury budżetowej. Minister środowiska dymisjonuje dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego i atakuje broniących go ekologów, że nie byli przy nim, gdy został obrzucony jajkami przez przeciwników rozszerzenia granic Białowieskiego Parku Narodowego. Co może z tego zrozumieć obywatel? - Sprzecznych decyzji i pokrętnych tłumaczeń było tak dużo, że przeciętny człowiek przestał rozumieć, co się na szczytach władzy dzieje. Co więcej, polityczne życie w trójkącie Sejm-Senat-rząd zaczęło po prostu ludzi irytować - tłumaczy prof. Ireneusz Białecki, socjolog. Z badań Pentora wynika, że o ile na początku obecnej kadencji bieżące wydarzenia polityczne z uwagą śledziło 55 proc. badanych, o tyle wiosną tego roku już tylko 12 proc.
Premia za jedność
Jaki z tego wniosek? Najwięcej dla wyborczego zwycięstwa SLD zrobił rząd Jerzego Buzka i jego zaplecze z AWS. Leszka Millera i sojusz do Sejmu i gmachów rządowych przy Alejach Ujazdowskich wnoszą więc na swoich barkach Jerzy Buzek i Marian Krzaklewski. W porównaniu z rządzącą jeszcze prawicą SLD wydaje się oazą spokoju, rozsądku i politycznego taktu. Sojusz obiecuje poza tym jedność tej formacji przez całą kadencję - to sygnał, że władza nie będzie tracić czasu na wyniszczające wewnętrzne spory. Leszek Miller otwarcie zachęcał wyborców, by za tę jedność sojusz dodatkowo nagrodzili, bo w ostatecznym rachunku im się to opłaci. Miller ogłosił, że jeżeli SLD nie uzyska większości mandatów w nowym Sejmie, to zastanowi się, czy nie pozostać jednak w opozycji, gdyż "każda koalicja to konieczność pójścia na kompromisy", a to zagraża spójności i skuteczności rządzenia. Nie chcecie bałaganu i swarów, pozwólcie nam stworzyć większościowy rząd - mówi tym samym przewodniczący sojuszu. I ogromna grupa wyborców przyznaje mu rację.
Wielu ludzi będzie głosować na SLD nie dlatego, że mają lewicowe poglądy, ale dlatego, że są przekonani, iż tylko sojusz może stworzyć stabilny rząd, co ma olbrzymie znaczenie w obliczu czekających nas kłopotów z budżetem, wzrostem gospodarczym czy bezrobociem. - Wybory 23 września nie będą plebiscytem za lewicą, a przeciwko prawicy, lecz wyborem między skutecznością rządzenia a atrofią władzy - przewiduje prof. Marek Ziółkowski.
Wasz wybór - nasze zwycięstwo
W 1989 r. społeczeństwo opowiedziało się za "Solidarnością". Wkrótce jednak ze zdumieniem spostrzegło, że było to opowiedzenie się nie tylko za bolesnym, lecz koniecznym do uzdrowienia kraju planem Balcerowicza, ale również za sporami o aborcję, rolę Kościoła w życiu politycznym, konkordat, przywrócenie religii w szkołach, dekomunizację i pornografię. Badania CBOS pokazują, że jedynie co piętnasty obywatel uznał, iż są to problemy dla niego istotne. Czy "Solidarność" albo AWS wyciągnęły z tego jakieś wnioski? Nic podobnego.
Nadal społeczeństwo absorbowane jest problemami wydumanymi przez władzę, które obchodzą już nawet nie 7 proc. obywateli, lecz niespełna 2 proc. (badania OBOP z końca 2000 r.). Ogromnej większości obojętne są spory o zaostrzenie warunków dokonywania aborcji, zamknięcie hipermarketów w niedzielę, ściganie pornografii w kioskach, zwalczanie przydrożnych prostytutek, usunięcie kamienia z wystawianej w Zachęcie rzeźby Cattelana przedstawiającej papieża, o zakaz reklamy piwa czy kolejne wersje polityki prorodzinnej. Wielu wyborców nawet sobie nie uświadamiało, że mogą liczyć na dodatkowe 50-60 zł z tytułu realizowania takiej polityki. Więcej, tak długo o tym debatowano, że w końcu rozbudzone apetyty nie zostały zaspokojone - premia była zbyt odległa w czasie od obietnicy, więc rodziny nie odczuły tego jako nagrody, lecz jako wymuszoną jałmużnę. Przez lata wytykano też społeczeństwu konsumpcjonizm, jakby w czasach PRL było rozpieszczane nadmiarem dóbr, zagranicznymi wczasami czy przyzwoitymi mieszkaniami. Tymczasem prof. Marek Ziółkowski w książce "Przemiany interesów i wartości społeczeństwa polskiego" napisał, że "kupowanie dóbr stało się nie tylko oznaką przynależności do określonej klasy konsumpcyjnej, ale i narzędziem indywidualizacji i samookreślania jednostek". Rycerze walki z konsumpcjonizmem chcą więc zabrać ludziom to, z czym obcują od bardzo niedawna i w bardzo ograniczonym stopniu, i co po prostu lubią.
I gdy prawica trudzi się wykopywaniem ideologicznych rowów i wyszukiwaniem bzdurnych problemów, SLD daje do zrozumienia, że pozwoli ludziom od tych zastępczych problemów odpocząć. "Nie będziemy wam mówić, jak się ubierać, jakiej muzyki słuchać, z kim i jak się kochać, bo to są wasze wybory" - mówił na spotkaniu z młodzieżą Leszek Miller. I wie, co mówi, bo "wasze" wybory oznaczają "nasze" zwycięstwo. "W naszych szeregach jest bardzo wiele osób wierzących, istnieje nawet wewnątrz SLD platforma dialogu światopoglądowego skupiająca ludzi, którym bliski jest światopogląd chrześcijański" - mówił niedawno Michał Tober, rzecznik partii. Oba te głosy świadczą o tym, że ideologia i światopoglądowe batalie nie mają dla sojuszu wielkiego znaczenia. Doskonale wpisuje się to w społeczne oczekiwania: aż 83 proc. badanych przez CBOS opowiada się za państwem światopoglądowo neutralnym.
Skazani na sukces
Czy lewica będzie w stanie zapewnić wyborcom normalność? - Przywódcy sojuszu mają do wyboru dwie strategie: przeczekania lub zdecydowania się na ostre reformy. Węgierscy postkomuniści zwlekali, dwa lata się wahali, zanim zdecydowali się na konkretne działania uzdrowieńcze. I przegrali kolejne wybory - zauważa prof. Jan Winiecki, ekonomista.
- SLD ma wizerunek ugrupowania opiekuńczego, ale nie będzie mógł realizować opiekuńczej polityki. I tu może nastąpić dotkliwe rozczarowanie - mówi Mirosława Grabowska, socjolog. - Protesty pojawią się wśród tej części elektoratu SLD, która będzie oczekiwała szybkiego rozwiązania problemu bezrobocia i wprowadzenia "socjalizmu rynkowego i demokratycznego" - przewiduje prof. Edmund Wnuk-Lipiński. - Polacy są społeczeństwem niecierpliwym i liczą na znacznie więcej, niż którykolwiek z gabinetów może zrealizować. Czy następcy prawicy będą w stanie zaspokoić oczekiwania społeczeństwa? Nie będą. Nikt nie będzie - konkluduje prof. Winiecki. I może właś-nie dlatego w najbliższą niedzielę około połowy głosujących prawdopodobnie opowie się za SLD, czyli za co najmniej czteroletnim okresem normalności.
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.