Katarzyna Pinkosz, „Wprost”: Niedawno dziennikarskie śledztwo Onetu pokazało, że Adam Pabiś, który podawał się za audiologa, sprzedawał aparaty słuchowe i leczył szumy uszne, w rzeczywistości nie ma żadnego wykształcenia medycznego. Mimo to miał swoją klinikę, przychodzili do niego pacjenci przekonani, że jest certyfikowanym audiologiem. Dziś można po prostu powiedzieć, że jest się audiologiem, dietetykiem, logopedą i przyjmować pacjentów? Czy procedowana właśnie ustawa o niektórych zawodach medycznych to zmieni?
Wiceminister Piotr Bromber: Po to właśnie tę ustawę wprowadzamy. Z jednej strony chcemy wzmocnić pozycję osób wykonujących zawód medyczny. Z drugiej – zapewnić pacjentom poczucie bezpieczeństwa. Ustawa o niektórych zawodach medycznych ureguluje działanie 17 zawodów medycznych. Każdy z nich znajduje się – można powiedzieć – na różnym etapie rozwoju, wiele z nich ma poczucie samodzielności, swoje standardy i zalecenia. Jeśli jednak nie wprowadzimy tej ustawy, to trudno myśleć o dalszym ich rozwoju.
Ważne jest to, żeby pacjent idąc do dietetyka, logopedy, protetyka słuchu wiedział, że jest to osoba, która ma określone wykształcenie i kompetencje. Ten sam cel mamy, gdy wprowadzamy nowe dziedziny specjalizacji – psychoterapię, psychoterapię dzieci i młodzieży, czy psychoterapię uzależnień. Nie chcemy nic robić wbrew środowisku. Uważamy jednak, że każdy z tych zawodów powinien być określony prawnie. Ma to dać pacjentowi pewność, że korzysta z pomocy specjalisty w danej dziedzinie.
Aż dziwne, że do tej pory tak nie było. Rzecznik Praw Pacjenta wszczął postepowanie w sprawie Adama Pabisia, jednak zdumiewające jest to, że w Polsce można nazwać się specjalistą, stworzyć klinikę, nie mając żadnych uprawnień.
Dlatego jesteśmy zdeterminowani, by wprowadzić wspomniane przepisy.
W ustawie zostanie określone, że np. dietetyk to osoba, która jest po określonych studiach i ma określone uprawnienia?
Tak, ale chcemy również określić odpowiedzialność zawodową i zasady doskonalenia zawodowego. Trudność polega na tym, że to jest 17 zawodów, z których część ma swoje wewnętrzne zalecenia, standardy wypracowane przez stowarzyszenia czy związki. My jednak nie ingerujemy w nie, stwarzamy tylko przestrzeń prawną, która ma gwarantować rozwój tych zawodów, a z drugiej strony zapewnić pacjentom bezpieczeństwo.
Co na tym zyska pacjent?
Przekonanie, że ktoś, kto nie będzie miał odpowiedniego wykształcenia i kwalifikacji, nie będzie się podawał za np.: protetyka słuchu lub dietetyka. Dziś łatwo jest zrobić stronę w Internecie i „mianować się” choćby dietetykiem. A z drugiej strony zapotrzebowanie na te usługi jest bardzo duże.
Podobnie jak w psychoterapii. Nie ma studiów z psychoterapii, dlatego wprowadzamy nową specjalizację. Jednocześnie chcemy zrównoważyć certyfikaty osób, które wykonywały ten zawód do tej pory z tytułem specjalisty. Proponujemy okres przejściowy uwzgledniający rozpoczęte szkolenia.
Każde z proponowanych przez nas rozwiązań ma wzmacniać zawody medyczne. Mam też świadomość, że każdy z tych zwodów chciałby odrębnej regulacji.
Takie oczekiwanie często pojawia się w dyskusji. My nie zmykamy żadnej drogi do rozwoju. Proszę mi też wierzyć, że ilość spotkań i rozmów jest bardzo duża. Chęć zrozumienia również.
Skoro rozmawiamy o edukacji i zawodach medycznych, to wciąż są wątpliwości co do nauczania medycyny na uczelniach zawodowych. Naczelna Rada Lekarska obawia się, że pojawianie się kolejnych uczelni medycznych spowoduje obniżenie poziomu kształcenia lekarzy. Wystosowała pismo do Komisji Europejskiej z zapytaniem, czy dyplomy lekarzy, którzy ukończą uczelnie niebędące uniwersytetami i akademiami, będą w ogóle uznawane w krajach UE. Na ten temat dyskutowała też niedawno Rada Pacjentów przy MZ. Czy pacjenci mogą czuć się bezpieczni? Czy ci lekarze będą tak samo wykształceni jak lekarze, którzy uczyli się na WUM, ŚUM czy Gdańskim Uniwersytecie Medycznym?
Przyjmuję, że są obawy. Odwrócę jednak pytanie: skąd takie wątpliwości? Dlaczego miałoby być tak źle?
Skoro pojawia się tyle wątpliwości ze strony NRL, to czy w ogóle toczy się na ten temat dialog z lekarzami?
Jestem w częstym kontakcie z przedstawicielami NRL. Rozmawialiśmy o tym temacie choćby podczas ostatniej Rady Organizacji Pacjentów przy Ministrze Zdrowia. Byliśmy z ministrem Adamem Niedzielskim w Płocku, na uczelni, która otrzymała zgodę i planuje w najbliższym roku akademickim uruchomić wydział lekarski. To uczelnia, która od 11 lat kształci na takich kierunkach jak pielęgniarstwo i położnictwo, dysponuje bazą do zajęć symulacyjnych, pokazała projekty inwestycyjne w kierunku utworzenia Collegium Medicum. Uczelnia ma już status akademii. Poza tym każdy absolwent tej akademii, jak również uniwersytetu w Częstochowie czy dziewięciu uniwersytetów medycznych, które nadzoruje Ministerstwo Zdrowia, będzie zdawał ten sam Lekarski Egzamin Końcowy, podlegał te samej procedurze naboru na specjalizację, a po jej zakończeniu zdawał Państwowy Egzamin Specjalizacyjny. To są elementy, które będą weryfikowały jego poziom wiedzy. Rozumiem, że ktoś może mieć obawy, jednak nie zapominajmy, dlaczego powstają wydziały lekarskie na kolejnych uczelniach, dlaczego zwiększamy liczbę studentów.
Czytaj też:
Zmiany w kształceniu medyków. Środowisko protestuje, wiceminister odpowiada
Dlaczego?
Mamy za mało lekarzy. Często odpowiadamy na publikacje prasowe, interpelacje poselskie w temacie zamykanych lub zawieszanych oddziałów szpitalnych. Jakież zdziwienie ostatnio wywołała informacja o liczbie powiatów, w których brakuje lekarzy rodzinnych.
To, że pacjenci mają utrudniony dostęp do lekarzy rodzinnych, do specjalistów, nie wynika z tego, że NFZ nie chce zakontraktować usług.
Dlatego zwiększono liczbę uczelni kształcących na kierunku lekarskim z 15 do 24. Zwiększyliśmy liczbę miejsc na kierunku lekarskim z 6 188 do 9 481. Wprowadziliśmy kredyty na studia medyczne, z którego już skorzystało 1657 studentów. Wprowadziliśmy system zachęt, w ramach którego stypendia oraz dofinansowanie do studiów otrzyma 10 400 studentów kierunków medycznych, natomiast 15 tys. absolwentów kierunków pielęgniarstwa, położnictwa oraz ratownictwa medycznego objętych zostanie opieką mentora w pierwszej pracy w zawodzie. Na koniec tej „wyliczanki”: w bieżącej sesji zwiększyliśmy liczbę miejsc rezydenckich o ponad 2000 w stosunku do sesji wiosennej rok temu.
Czy jednak na tych nowych uczelniach jest kadra, zaplecze dydaktyczne, zaplecze szpitalne, by studenci mogli zdobyć nie tylko wiedzę, ale też umiejętności praktyczne – takie same jak studiujący na uniwersytetach medycznych?
Każda uczelnia, która chciałaby prowadzić kształcenie na kierunku lekarskim musi złożyć obszerny, liczący nawet kilka tysięcy stron wniosek. Musi wykazać się stosownym przygotowaniem, przede wszystkim wskazuje posiadane zaplecze kadrowe – czyli nauczycieli akademickich do wszystkich przedmiotów wskazanych w programie studiów. Drugi aspekt to niezbędna infrastruktura, w tym laboratoria, prosektoria, pracownie symulacyjne.
Jakość na kierunkach studiów medycznych wynika ze standardów kształcenia, które obowiązują na wszystkich uczelniach kształcących m.in. lekarzy.
Aktualnie pracujemy nad ich nowelizacją, wprowadzamy obowiązkowy egzamin praktyczny z umiejętności. Niezależnie, czy jest to Częstochowa, Płock, Kielce, Warszawa czy Poznań – to standardy i wymagania są takie same.
Czytaj też:
Kredyty na studia medyczne po dwóch miesiącach. Chętnych nie brakuje
Czemu środowisko lekarskie aż tak temu nie wierzy, że Naczelna Rada Lekarska wysłała pismo do Komisji Europejskiej?
Naczelna Rada Lekarska ma wątpliwości co do kształcenia na nowych kierunkach medycznych. Ale wszystkie możemy wyjaśnić i wyjaśniamy, więc do końca nie rozumiem tego działania. Trzeba jasno powiedzieć, że dyrektywa unijna nie precyzuje pojęcia „uniwersytet”. Dodatkowo w szczegółowym załączniku do Dyrektywy wymienione są przy poszczególnych państwach członkowskich dokumenty potwierdzające posiadanie kwalifikacji do wykonywania zawodu lekarza. W przypadku Polski to dyplom szkoły wyższej. W przypadku innych państw członkowskich to również nie zawsze szkoła wyższa w randze uniwersytetu. W Niemczech można studiować medycynę na uniwersytetach, w wyższych szkołach medycznych, a nawet wyższych szkołach technicznych.
Komisja Europejska potwierdziła nasz tok rozumowania, wyraźnie podkreślając, że organizacja systemu szkolnictwa wyższego należy do kompetencji poszczególnych państw członkowskich UE.
Młodzi ludzie rozpoczynający studia chcą mieć pewność, że za 6 lat, gdy skończą studia, będą mieli szansę zdać LEK…
Zasady weryfikacji wiedzy są takie same. Oczywiście, między uczelniami moglibyśmy wykazać różnice – mamy 9 uniwersytetów medycznych, które od lat kształcą lekarzy, mają ogromny dorobek, to są liderzy kształcenia, jeśli chodzi o zawody medyczne. Jednak nie oznacza to, że ci, którzy zaczynają uczyć, mają coś robić gorzej. Nie muszą być liderami, muszą jednak prowadzić kształcenie według standardów. Patrzymy nie tylko na jakość kształcenia na kierunku lekarskim, zmieniamy też standardy kształcenia na pielęgniarstwie i położnictwie, fizjoterapii, medycynie laboratoryjnej, farmacji. Obecnie wprowadzamy możliwość kształcenia ratowników medycznych na poziomie studiów magisterskich. Zmieniliśmy postrzeganie tych zawodów, pilnujemy jakości, a z drugiej strony osobom wykonującym zawody medyczne, pracującym w szpitalach wojewódzkich – które najczęściej stanowią bazę dla nowo powstałych kierunków – dajemy szansę na rozwój naukowy: na doktoraty, habilitacje. To też inwestycja w nową kadrę dydaktyczną.
Jeszcze jedna obawa lekarzy: gdy dużo łatwiej dostać się będzie na medycynę, to mniej osób będzie chciało iść na pielęgniarstwo: może zabraknąć pielęgniarek, których brakuje jeszcze bardziej niż lekarzy.
Liczba chętnych na studia pielęgniarskie dwukrotnie wzrosła. Atrakcyjność tych studiów rośnie m.in. dzięki temu, że zainwestowaliśmy w wynagrodzenia. Z drugiej strony zwiększamy prestiż zawodów medycznych: dotyczy to zarówno pielęgniarstwa, jak położnictwa, ratownictwa medycznego, fizjoterapii, analityki medycznej, farmacji. Duża część przedstawicieli innych zawodów patrzy z zazdrością na rozwiązania, jakie proponujemy.
Czytaj też:
Łukasz Szumowski dla „Wprost": Wykasowałem wszystkie konta, jestem szczęśliwy
Z punktu widzenia pacjenta: nie trzeba mieć obaw, że o ile dziś trudno się dostać się do lekarza, to za kilka lat będzie jeszcze trudniej, a lekarze będą gorzej wykształceni?
Ważne, żeby pacjenci odczuli, że jest im łatwiej uzyskać pomoc. To jest kluczowe, a naszym zadaniem jest pilnowanie poziomu kształcenia.
Kierunki medyczne powstają najczęściej na uczelniach, które już kształcą w zawodach medycznych. Najczęściej jest to pielęgniarstwo, położnictwo, fizjoterapia, ratownictwo medyczne. To naturalny rozwój tych uczelni.
I jeszcze jedna kwestia, ważna dla lekarzy robiących specjalizację. Naczelna Rada Lekarska właśnie zaapelowała o wstrzymanie się z wprowadzaniem w życie zmienionych treści programów specjalizacyjnych i o merytoryczne konsultacje nowych programów. Kontrowersje wzbudził zwłaszcza program szkolenia w dziadzienie anestezjologii i intensywnej terapii. Programy nie były konsultowane przez ekspertów?
Każdy program przygotowywany jest przez Zespół ekspertów, w skład którego wchodzą konsultant krajowy w danej dziedzinie medycyny, przedstawiciel lub przedstawiciele towarzystw naukowych lub instytutów badawczych właściwych dla danej dziedziny medycyny, przedstawiciel Naczelnej Rady Lekarskiej, przedstawiciel Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego. Tak szeroki i zróżnicowany skład osobowy powinien gwarantować uwzględnienie wielu różnych punktów widzenia. W każdej z kilkudziesięciu dziedzin medycyny od ponad dwóch lat pracowano nad nowymi programami.
Oczywiście zwróciliśmy uwagę, analizując Dyrektywę, o której już rozmawialiśmy, że należałoby rozważyć skrócenie czasu trwania szkolenia w tych dziedzinach, gdzie jest to możliwie bez utraty jakości kształcenia i narażenia na niezgodność z prawem UE. Naszą rolą jest pilnować kwestii formalnych i zatwierdzenie programu.
Niemniej jednak, wsłuchując się w głos środowiska, odnoszę wrażenie, że jest potrzeba lepszego zrozumienia intencji. Osobiście nie mam w zwyczaju prowadzić dyskusji poprzez nakazy lub zakazy.
Wiceminister zdrowia Piotr Bromber, z wykształcenia politolog, jest także absolwentem studiów doktoranckich z zakresu nauk ekonomicznych Uniwersytetu Szczecińskiego oraz studiów podyplomowych zarządzanie finansami na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Był m.in. dyrektorem lubuskiego oddziału NFZ. Od września 2021 r. jest podsekretarzem stanu w Ministerstwie Zdrowia.
Czytaj też:
Kolejne uczelnie chcą otwierać kierunki lekarskie. Słychać obawy o jakość kształceniaCzytaj też:
Polacy zostaną bez psychoterapii? „Mamy 9 tysięcy psychoterapeutów. Potrzebowalibyśmy setek tysięcy”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.