"Przedsiębiorstwo Holocaust" to połączenie nazistowskiej i komunistycznej propagandy
Gdyby Norman Finkelstein nie istniał, brunatna międzynarodówka musiałaby go stworzyć. Nikt nie oddał jej większej przysługi niż ten 48-letni nowojorczyk, syn polskich Żydów, którym udało się przeżyć piekło warszawskiego getta, Majdanka i Auschwitz. Oto "prawdziwy Żyd", którego rodzice byli ofiarami Holocaustu, wyszydza Zagładę, drwi z jej ofiar, a upamiętnianie tej największej tragedii XX wieku nazywa spektaklem i geszeftem. Żydzi "zbijają kapitał na Holocauście" - twierdzi Finkelstein w tytule jednego z rozdziałów książki "Przedsiębiorstwo Holocaust".
Jej droga na półki księgarskie w naszym kraju została dobrze przygotowana. Polska wersja nie ma krytycznego wstępu, za to została uzupełniona odautorskim posłowiem i rozdziałem odnoszącym się do niedawnej dysputy na temat "Sąsiadów" Jana Tomasza Grossa. "Przedsiębiorstwo Holocaust", dostępne od miesięcy w Internecie, jest bardzo często cytowane w brunatnych wydawnictwach i w Radiu Maryja. Z upodobaniem powołują się na tę książkę m.in. Dariusz Ratajczak, Ryszard Bender, Tadeusz Rydzyk i Jerzy Robert Nowak. Przepisane z niej - mniej lub bardziej wiernie - zdania stały się najważniejszym instrumentem w kociej orkiestrze urządzonej nad grobem ofiar Jedwabnego. "Nawet Norman Finkelstein, który sam jest Żydem, twierdzi, że..." - to był najczęstszy argument tych, którzy przeczyli mordowi lub udziałowi w nim Polaków.
Cui prodest?
Wnioski Finkelsteina tylko krok dzieli od konkluzji, że Żydzi mieli interes w tym, aby Holocaust się zdarzył, a więc to ich dziełem był Hitler i II wojna światowa. Dlaczego to robi? Nie z nienawiści do rodziców i ich "religii" Holocaustu. Finkel-stein podkreśla szacunek do nich, książkę zadedykował nawet ich pamięci. Freudyzm nie jest zatem dobrym kluczem.
Może więc chodzi o pieniądze? Wprawdzie Finkelstein zżyma się, że jego matka dostała tylko trzy i pół tysiąca dolarów odszkodowania za pracę niewolniczą w częstochowskim obozie Hasagu, ale byłoby to zbyt proste wyjaśnienie. Uzasadniałoby ono oburzenie miliardami dolarów wypłacanych żydowskim ofiarom nazizmu, z czego tylko okruch trafił na jego rodzinny stół. Ale czy to jest powód złości na to, że w Waszyngtonie istnieje Muzeum Holocaustu, że obchodzi się Dzień Holocaustu i w ogóle upamiętnia się Zagładę w jakiejkolwiek formie? Finkelstein pyta w tonie komunistycznej propagandy: a gdzie muzeum, które upamiętniałoby zbrodnie amerykańskie, gdzie pamięć o prześladowanych i mordowanych Murzynach, Wietnamczykach, Palestyńczykach?
Klucz do "The Holocaust Industry" tkwi w pytaniu, jakie Finkelstein stawia w posłowiu do polskiego wydania: "Dlaczego z grona ofiar Holocaustu wykluczono innych prześladowanych ze względów politycznych (na przykład komunistów lub socjalistów) - łżąc, że są to liczbowo o wiele większe grupy ofiar". Najbardziej pokrzywdzonymi ofiarami Hitlera nie są więc, jego zdaniem, Żydzi i Romowie, lecz lewica, zwłaszcza komuniści. I to im należą się pieniądze za rozpętaną przezeń wojnę. Spod garnituru nowojorskiego politologa wyszła czerwona podszewka.
Finkelstein napisał "The Holocaust Industry" - biblię neonazistów - nie dlatego, że im sprzyja. Żyd nazista - tego byłoby za wiele. Napisał tę książkę z miłości do komunizmu, czego dowody daje co kilka stron. Dziesiątki zdań brzmią tak, jakby autor uczył się na partyjnym uniwersytecie marksizmu-leninizmu. Według niego, NATO powstało w celu prowadzenia "antykomunistycznej krucjaty", USA zawarły "zimnowojenne przymierze z Niemcami przeciwko Związkowi Radzieckiemu", w 1956 r. zaś "Izrael w zmowie z Wielką Brytanią i Francją napadł na Egipt". Sankcje wobec Iraku nazywa - jak Slobodan Milosević - morderczymi. Oburza się, że amerykańskie organizacje żydowskie potępiły sowiecką inwazję na Węgry, nazywając ją "pierwszym przystankiem na drodze do rosyjskiego Auschwitz". O Fidelu Castro pisze z wielkim szacunkiem, cytując z całą powagą jego kuriozalne oskarżenia kapitalizmu o "systematyczne powodowanie śmierci na skalę II wojny światowej". Raoula Wallenberga kwituje zaś wzmianką, że "dokonał żywota w radzieckim więzieniu". Kto nie zna tego nazwiska, mógłby pomyśleć: pewno skazany za morderstwo lub przemyt narkotyków.
Żydzi i parchy
Ciekawy jest życiorys Finkelsteina. Urodził się on w 1953 r. w dzielnicy Brooklynu zamieszkanej przez ortodoksyjnych Żydów, którymi pogardzał. W college’u i na uniwersytecie obracał się wśród lewicujących hippisów, protestował z nimi przeciwko wojnie w Wietnamie, był miłośnikiem Che Guevary. Jego praca doktorska z teorii syjonizmu zawiera tezy znane z propagandy marca ’68: syjonizm to forma rasizmu. Późniejsze prace o konflikcie bliskowschodnim pisane są z punktu widzenia Moskwy i Palestyńczyków: Izrael to narzędzie światowego imperializmu. Nie wiadomo, czy wstąpił do partii komunistycznej. Latem tego roku został zwolniony z pracy w publicznym uniwersytecie nowojorskim.
Finkelstein urodził się za późno. Gdyby był własnym dziadkiem, zasiliłby zapewne szeregi bolszewików. W pokoleniu swych rodziców wstąpiłby do KPP, a po wojnie "utrwalał władzę ludową" wraz z takimi renegatami narodu żydowskiego, jak Jakub Berman, Józef Światło, Roman Romkowski, Hilary Minc i kilkuset innych. Nie zabrawszy się na pociąg rewolucji światowej ani nawet ciężarówkę pracującą na budowie realnego socjalizmu - co pociągałoby odrzucenie wartości judaizmu - mógł odrzucić już tylko "religię" Holocaustu, żydowskiej świętości, najsilniej dziś spajającej diasporę i mieszkańców Izraela. Tak jak młodzi Żydzi przeorientowani na komunizm w latach 20. i 30. jedli szynkę na oczach ludzi wychodzących z synagogi, szydząc z ich religii, tak on demonstracyjnie szydzi z pamięci o Holocauście. Historia zna podobne wypadki narodowego zaprzaństwa. Polski szlachcic Feliks Dzierżyński wymordował tysiące polskich szlachciców, a Chorwat Josip Broz Tito tępił każdy przejaw chorwackiego ducha narodowego.
"Żyd, stając się komunistą, przestaje być Żydem, bo jednego z drugim nie da się pogodzić" - wywodzi Stanisław Krajewski. Kim więc się staje? Słownik polski zna określenie takiego kogoś - parch. "Hańba domowa" Jacka Trznadla zawiera chyba najlepszą definicję antysemity: to ten, kto Żyda od parcha nie odróżnia.
Czerwony holocaust
Ogrom zbrodni Holocaustu w wydaniu nazistów przyćmił niemiłą prawdę, że ideowe źródło zagłady Żydów tkwi w komunistycznej doktrynie marksizmu-leninizmu, głoszącej konieczność likwidacji burżuazji, utożsamianej z żydostwem. Hitler pisał "Mein Kampf", odwołując się do dzieł młodego Marksa. Lenin dał rosyjskim Żydom wybór: poparcie rewolucji lub pluton egzekucyjny, a Stalin urządził im Birobidżan na dalekiej Syberii. Polscy Żydzi, którzy we wrześniu 1939 r. znaleźli się na terenach zajętych przez ZSRR, a nie wyrzekli się swego żydostwa, trzykrotnie częściej niż Polacy byli ofiarami zsyłek, deportacji i egzekucji. Uratowanie kilkudziesięciu tysięcy węgierskich Żydów Raoul Wallenberg przypłacił śmiercią z rąk Sowietów. Po wojnie Stalin dwukrotnie próbował dokonać "ostatecznego rozwiązania" kwestii żydowskiej. W 1948 r. zmasakrował Żydowski Komitet Antyfaszystowski, a tuż przed śmiercią wymyślił spisek żydowskich lekarzy, nastających na jego życie, by - wzorem Hitlera - dać mocny pretekst do zagłady Żydów.
Procesy pokazowe w krajach satelickich objęły w pierwszym rzędzie osoby żydowskiego pochodzenia: Slánskiego w Czechosłowacji, Rajka na Węgrzech, Kostowa w Bułgarii. W tle kolejnych pogromów Żydów w Polsce - w Krakowie, Rzeszowie, Kielcach - przewijali się zawsze sowieccy doradcy UB. Węgierscy komuniści po listopadzie 1956 r. wygnali z kraju 20 tys. Żydów, a polscy tyle samo po marcu 1968 r. PZPR matkowała przedwojennym ONR-owcom i antysemickiemu Stowarzyszeniu Grunwald. Paul Lendvai swój klasyczny już termin antysemityzm bez Żydów odniósł właśnie do realiów bloku sowieckiego. Negowanie Holocaustu na skalę masową zaczęło się dopiero po upadku komunizmu, gdyż wcześniej rozmiary Holocaustu były umniejszane niejako z urzędu przez komunistyczną propagandę, czego ślad widać w "poprawionej" encyklopedii PWN z lat 60. W taki właśnie kontekst wpisuje się "The Holocaust Industry".
Jej droga na półki księgarskie w naszym kraju została dobrze przygotowana. Polska wersja nie ma krytycznego wstępu, za to została uzupełniona odautorskim posłowiem i rozdziałem odnoszącym się do niedawnej dysputy na temat "Sąsiadów" Jana Tomasza Grossa. "Przedsiębiorstwo Holocaust", dostępne od miesięcy w Internecie, jest bardzo często cytowane w brunatnych wydawnictwach i w Radiu Maryja. Z upodobaniem powołują się na tę książkę m.in. Dariusz Ratajczak, Ryszard Bender, Tadeusz Rydzyk i Jerzy Robert Nowak. Przepisane z niej - mniej lub bardziej wiernie - zdania stały się najważniejszym instrumentem w kociej orkiestrze urządzonej nad grobem ofiar Jedwabnego. "Nawet Norman Finkelstein, który sam jest Żydem, twierdzi, że..." - to był najczęstszy argument tych, którzy przeczyli mordowi lub udziałowi w nim Polaków.
Cui prodest?
Wnioski Finkelsteina tylko krok dzieli od konkluzji, że Żydzi mieli interes w tym, aby Holocaust się zdarzył, a więc to ich dziełem był Hitler i II wojna światowa. Dlaczego to robi? Nie z nienawiści do rodziców i ich "religii" Holocaustu. Finkel-stein podkreśla szacunek do nich, książkę zadedykował nawet ich pamięci. Freudyzm nie jest zatem dobrym kluczem.
Może więc chodzi o pieniądze? Wprawdzie Finkelstein zżyma się, że jego matka dostała tylko trzy i pół tysiąca dolarów odszkodowania za pracę niewolniczą w częstochowskim obozie Hasagu, ale byłoby to zbyt proste wyjaśnienie. Uzasadniałoby ono oburzenie miliardami dolarów wypłacanych żydowskim ofiarom nazizmu, z czego tylko okruch trafił na jego rodzinny stół. Ale czy to jest powód złości na to, że w Waszyngtonie istnieje Muzeum Holocaustu, że obchodzi się Dzień Holocaustu i w ogóle upamiętnia się Zagładę w jakiejkolwiek formie? Finkelstein pyta w tonie komunistycznej propagandy: a gdzie muzeum, które upamiętniałoby zbrodnie amerykańskie, gdzie pamięć o prześladowanych i mordowanych Murzynach, Wietnamczykach, Palestyńczykach?
Klucz do "The Holocaust Industry" tkwi w pytaniu, jakie Finkelstein stawia w posłowiu do polskiego wydania: "Dlaczego z grona ofiar Holocaustu wykluczono innych prześladowanych ze względów politycznych (na przykład komunistów lub socjalistów) - łżąc, że są to liczbowo o wiele większe grupy ofiar". Najbardziej pokrzywdzonymi ofiarami Hitlera nie są więc, jego zdaniem, Żydzi i Romowie, lecz lewica, zwłaszcza komuniści. I to im należą się pieniądze za rozpętaną przezeń wojnę. Spod garnituru nowojorskiego politologa wyszła czerwona podszewka.
Finkelstein napisał "The Holocaust Industry" - biblię neonazistów - nie dlatego, że im sprzyja. Żyd nazista - tego byłoby za wiele. Napisał tę książkę z miłości do komunizmu, czego dowody daje co kilka stron. Dziesiątki zdań brzmią tak, jakby autor uczył się na partyjnym uniwersytecie marksizmu-leninizmu. Według niego, NATO powstało w celu prowadzenia "antykomunistycznej krucjaty", USA zawarły "zimnowojenne przymierze z Niemcami przeciwko Związkowi Radzieckiemu", w 1956 r. zaś "Izrael w zmowie z Wielką Brytanią i Francją napadł na Egipt". Sankcje wobec Iraku nazywa - jak Slobodan Milosević - morderczymi. Oburza się, że amerykańskie organizacje żydowskie potępiły sowiecką inwazję na Węgry, nazywając ją "pierwszym przystankiem na drodze do rosyjskiego Auschwitz". O Fidelu Castro pisze z wielkim szacunkiem, cytując z całą powagą jego kuriozalne oskarżenia kapitalizmu o "systematyczne powodowanie śmierci na skalę II wojny światowej". Raoula Wallenberga kwituje zaś wzmianką, że "dokonał żywota w radzieckim więzieniu". Kto nie zna tego nazwiska, mógłby pomyśleć: pewno skazany za morderstwo lub przemyt narkotyków.
Żydzi i parchy
Ciekawy jest życiorys Finkelsteina. Urodził się on w 1953 r. w dzielnicy Brooklynu zamieszkanej przez ortodoksyjnych Żydów, którymi pogardzał. W college’u i na uniwersytecie obracał się wśród lewicujących hippisów, protestował z nimi przeciwko wojnie w Wietnamie, był miłośnikiem Che Guevary. Jego praca doktorska z teorii syjonizmu zawiera tezy znane z propagandy marca ’68: syjonizm to forma rasizmu. Późniejsze prace o konflikcie bliskowschodnim pisane są z punktu widzenia Moskwy i Palestyńczyków: Izrael to narzędzie światowego imperializmu. Nie wiadomo, czy wstąpił do partii komunistycznej. Latem tego roku został zwolniony z pracy w publicznym uniwersytecie nowojorskim.
Finkelstein urodził się za późno. Gdyby był własnym dziadkiem, zasiliłby zapewne szeregi bolszewików. W pokoleniu swych rodziców wstąpiłby do KPP, a po wojnie "utrwalał władzę ludową" wraz z takimi renegatami narodu żydowskiego, jak Jakub Berman, Józef Światło, Roman Romkowski, Hilary Minc i kilkuset innych. Nie zabrawszy się na pociąg rewolucji światowej ani nawet ciężarówkę pracującą na budowie realnego socjalizmu - co pociągałoby odrzucenie wartości judaizmu - mógł odrzucić już tylko "religię" Holocaustu, żydowskiej świętości, najsilniej dziś spajającej diasporę i mieszkańców Izraela. Tak jak młodzi Żydzi przeorientowani na komunizm w latach 20. i 30. jedli szynkę na oczach ludzi wychodzących z synagogi, szydząc z ich religii, tak on demonstracyjnie szydzi z pamięci o Holocauście. Historia zna podobne wypadki narodowego zaprzaństwa. Polski szlachcic Feliks Dzierżyński wymordował tysiące polskich szlachciców, a Chorwat Josip Broz Tito tępił każdy przejaw chorwackiego ducha narodowego.
"Żyd, stając się komunistą, przestaje być Żydem, bo jednego z drugim nie da się pogodzić" - wywodzi Stanisław Krajewski. Kim więc się staje? Słownik polski zna określenie takiego kogoś - parch. "Hańba domowa" Jacka Trznadla zawiera chyba najlepszą definicję antysemity: to ten, kto Żyda od parcha nie odróżnia.
Czerwony holocaust
Ogrom zbrodni Holocaustu w wydaniu nazistów przyćmił niemiłą prawdę, że ideowe źródło zagłady Żydów tkwi w komunistycznej doktrynie marksizmu-leninizmu, głoszącej konieczność likwidacji burżuazji, utożsamianej z żydostwem. Hitler pisał "Mein Kampf", odwołując się do dzieł młodego Marksa. Lenin dał rosyjskim Żydom wybór: poparcie rewolucji lub pluton egzekucyjny, a Stalin urządził im Birobidżan na dalekiej Syberii. Polscy Żydzi, którzy we wrześniu 1939 r. znaleźli się na terenach zajętych przez ZSRR, a nie wyrzekli się swego żydostwa, trzykrotnie częściej niż Polacy byli ofiarami zsyłek, deportacji i egzekucji. Uratowanie kilkudziesięciu tysięcy węgierskich Żydów Raoul Wallenberg przypłacił śmiercią z rąk Sowietów. Po wojnie Stalin dwukrotnie próbował dokonać "ostatecznego rozwiązania" kwestii żydowskiej. W 1948 r. zmasakrował Żydowski Komitet Antyfaszystowski, a tuż przed śmiercią wymyślił spisek żydowskich lekarzy, nastających na jego życie, by - wzorem Hitlera - dać mocny pretekst do zagłady Żydów.
Procesy pokazowe w krajach satelickich objęły w pierwszym rzędzie osoby żydowskiego pochodzenia: Slánskiego w Czechosłowacji, Rajka na Węgrzech, Kostowa w Bułgarii. W tle kolejnych pogromów Żydów w Polsce - w Krakowie, Rzeszowie, Kielcach - przewijali się zawsze sowieccy doradcy UB. Węgierscy komuniści po listopadzie 1956 r. wygnali z kraju 20 tys. Żydów, a polscy tyle samo po marcu 1968 r. PZPR matkowała przedwojennym ONR-owcom i antysemickiemu Stowarzyszeniu Grunwald. Paul Lendvai swój klasyczny już termin antysemityzm bez Żydów odniósł właśnie do realiów bloku sowieckiego. Negowanie Holocaustu na skalę masową zaczęło się dopiero po upadku komunizmu, gdyż wcześniej rozmiary Holocaustu były umniejszane niejako z urzędu przez komunistyczną propagandę, czego ślad widać w "poprawionej" encyklopedii PWN z lat 60. W taki właśnie kontekst wpisuje się "The Holocaust Industry".
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.