Christiana Boltanskiego archiwum pamięci
Twarze wyjęte z czarno-białych zdjęć, powiększone i wykadrowane, wyglądają jak zjawy z przeszłości. Zdjęcia grupowe - nieostre, z grubym ziarnem - ewokują wrażenie obcowania z duchami. Pary oczu spoglądają na nas z niebytu jak niemy wyrzut. Cienie istnień. Przedmiotem tej sztuki jest Nieobecność. Nie sama Śmierć, choć i ona też, ale raczej to, co z niej wynika dla nas, żywych: zapomnienie.
Christian Boltanski pielęgnuje pamięć o umarłych. Jest to "mała pamięć", związana z anonimowymi istnieniami. "Mała pamięć" nie służy Historii. Obejmuje jednostkową wiedzę, niekiedy bardzo użyteczną w kręgu bliskich: sposób na mole, konfitury z pigwy... - Przedmiot sam w sobie jest mniej cenny niż wiedza o tym, jak się go robi - powtarza artysta za filozofami zen. To też. Ale jeśli zagubiliśmy sposób, warto przynajmniej zachować fotografię. Warto powtarzać imiona, jak w modlitwie, by chociaż one nie zostały zapomniane.
Martwych należy liczyć pojedynczo
W kolekcji umarłych panuje niemal biurowy porządek. Są kartoteki, pudełka, regały. Martwych należy liczyć pojedynczo, wówczas istnieją. W masie giną, bo są jednakowi. Co znaczy sześć milionów ofiar Holocaustu? To tylko liczba. Ale gdybyśmy znali ich wygląd, zwyczaje, umiejętności - nasz stosunek do nich byłby zupełnie inny. Boltanski jest w swych intencjach podobny do Hanny Krall. Każda śmierć ma swoją twarz. Ale na zdjęciach ta twarz też blaknie; czas i światło zacierają rysy. Czasem pozostają przedmioty, na które przenosi się pamięć. Można z nich budować "izby pamięci" - jak ta, którą Boltanski "pozostawia" po sobie w Galerii Foksal - albo zamykać je w blaszanych pudełkach po ciasteczkach, jak to robią wszystkie dzieci świata. - Szafa pancerna ubogich - mówi artysta.
Walka z nicością jest uciążliwa. Jest jak archeologia XX wieku, nacechowanego nadprodukcją przedmiotów. Połamane parasolki, okulary, fajki, pojedyncze buciki i rękawiczki, sztuczna noga, mogąca świadczyć o cudzie uzdrowienia - eksponaty biura rzeczy znalezionych na dworcu. Świat pełen unicestwionych wspomnień - martwy do chwili wejścia w czyjeś posiadanie. Wówczas następuje odrodzenie, życie po życiu. Odnosi się to szczególnie do ubrań, zachowujących pamięć o kształcie ciała. Ubrania mają wielki potencjał, łatwiej im przywrócić życie niż pojedynczym butom. Jedna z wystaw artysty składała się wyłącznie z używanych ubrań wypełniających przestrzeń Galerii Foksal. Inna, w Stambule, podczas biennale sztuki, wypełniona była kwiatami, które więdły i gniły. Postawiony przed oczy tysięcy zwiedzających proces umierania. Taki jest porządek rzeczy. Umierają wszyscy, nawet Szwajcarzy, choć przecież nie mają powodu. Na jednej z wystaw Boltanski zgromadził zdjęcia sześciu tysięcy zmarłych Szwajcarów.
Każdy może się stać mordercą lub ofiarą
- Żyjemy w rzeczywistości posthumanistycznej - mówi Boltanski. - Umieramy w szpitalach, podłączeni rurkami do maszyn, zamiast we własnych łóżkach, w otoczeniu najbliższych. Odsuwamy od siebie chorobę i śmierć jako rzecz niewłaściwą i pozbawioną racji. Otaczamy ją eufemistycznymi zwrotami, odcinamy się od niej abstrakcyjnym i przeestetyzowanym ceremoniałem pogrzebowym albo ekranem telewizora czy komputera. Prowadzimy wojny w zaciszu gabinetów i nie musimy obcować z gwałtem zadanym ludzkiemu ciału. Ale naprawdę nie wiemy, czy nie jesteśmy zdolni zabić człowieka. Każdy może się stać mordercą lub ofiarą. Przeglądajmy się w lustrze. Dlatego powiesiłem czarne lustra na wystawie w Zachęcie ("Gdzie jest Brat Twój, Abel", 1995 r.). Czas próby naszego człowieczeństwa może nastąpić w każdej chwili.
Boltanski mówił to w chwili, gdy do World Trade Center w Nowym Jorku zbliżały się pasażerskie samoloty kierowane przez morderców.
Christian Boltanski pielęgnuje pamięć o umarłych. Jest to "mała pamięć", związana z anonimowymi istnieniami. "Mała pamięć" nie służy Historii. Obejmuje jednostkową wiedzę, niekiedy bardzo użyteczną w kręgu bliskich: sposób na mole, konfitury z pigwy... - Przedmiot sam w sobie jest mniej cenny niż wiedza o tym, jak się go robi - powtarza artysta za filozofami zen. To też. Ale jeśli zagubiliśmy sposób, warto przynajmniej zachować fotografię. Warto powtarzać imiona, jak w modlitwie, by chociaż one nie zostały zapomniane.
Martwych należy liczyć pojedynczo
W kolekcji umarłych panuje niemal biurowy porządek. Są kartoteki, pudełka, regały. Martwych należy liczyć pojedynczo, wówczas istnieją. W masie giną, bo są jednakowi. Co znaczy sześć milionów ofiar Holocaustu? To tylko liczba. Ale gdybyśmy znali ich wygląd, zwyczaje, umiejętności - nasz stosunek do nich byłby zupełnie inny. Boltanski jest w swych intencjach podobny do Hanny Krall. Każda śmierć ma swoją twarz. Ale na zdjęciach ta twarz też blaknie; czas i światło zacierają rysy. Czasem pozostają przedmioty, na które przenosi się pamięć. Można z nich budować "izby pamięci" - jak ta, którą Boltanski "pozostawia" po sobie w Galerii Foksal - albo zamykać je w blaszanych pudełkach po ciasteczkach, jak to robią wszystkie dzieci świata. - Szafa pancerna ubogich - mówi artysta.
Walka z nicością jest uciążliwa. Jest jak archeologia XX wieku, nacechowanego nadprodukcją przedmiotów. Połamane parasolki, okulary, fajki, pojedyncze buciki i rękawiczki, sztuczna noga, mogąca świadczyć o cudzie uzdrowienia - eksponaty biura rzeczy znalezionych na dworcu. Świat pełen unicestwionych wspomnień - martwy do chwili wejścia w czyjeś posiadanie. Wówczas następuje odrodzenie, życie po życiu. Odnosi się to szczególnie do ubrań, zachowujących pamięć o kształcie ciała. Ubrania mają wielki potencjał, łatwiej im przywrócić życie niż pojedynczym butom. Jedna z wystaw artysty składała się wyłącznie z używanych ubrań wypełniających przestrzeń Galerii Foksal. Inna, w Stambule, podczas biennale sztuki, wypełniona była kwiatami, które więdły i gniły. Postawiony przed oczy tysięcy zwiedzających proces umierania. Taki jest porządek rzeczy. Umierają wszyscy, nawet Szwajcarzy, choć przecież nie mają powodu. Na jednej z wystaw Boltanski zgromadził zdjęcia sześciu tysięcy zmarłych Szwajcarów.
Każdy może się stać mordercą lub ofiarą
- Żyjemy w rzeczywistości posthumanistycznej - mówi Boltanski. - Umieramy w szpitalach, podłączeni rurkami do maszyn, zamiast we własnych łóżkach, w otoczeniu najbliższych. Odsuwamy od siebie chorobę i śmierć jako rzecz niewłaściwą i pozbawioną racji. Otaczamy ją eufemistycznymi zwrotami, odcinamy się od niej abstrakcyjnym i przeestetyzowanym ceremoniałem pogrzebowym albo ekranem telewizora czy komputera. Prowadzimy wojny w zaciszu gabinetów i nie musimy obcować z gwałtem zadanym ludzkiemu ciału. Ale naprawdę nie wiemy, czy nie jesteśmy zdolni zabić człowieka. Każdy może się stać mordercą lub ofiarą. Przeglądajmy się w lustrze. Dlatego powiesiłem czarne lustra na wystawie w Zachęcie ("Gdzie jest Brat Twój, Abel", 1995 r.). Czas próby naszego człowieczeństwa może nastąpić w każdej chwili.
Boltanski mówił to w chwili, gdy do World Trade Center w Nowym Jorku zbliżały się pasażerskie samoloty kierowane przez morderców.
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.