Nie zdziwię się, gdy wpłynie pierwszy pozew przeciwko Bogu. W końcu jako Stwórca jest odpowiedzialny za wszelkie usterki świata
W Stanach Zjednoczonych na porządku dziennym są procesy, wytaczane rozmaitym fachowcom i firmom za spowodowanie przeróżnych nieszczęść osobistych i rodzinnych. Wcale się nie zdziwię, kiedy wpłynie pierwszy pozew przeciwko Panu Bogu, ponieważ jest on jedynym, który oficjalnie przyznaje się do stworzenia świata, a zatem jest odpowiedzialny za wszelkie jego usterki. Tych zaś nie brakuje. Trudno doprawdy mówić o należytym wywiązaniu się przez niebiosa z serwisu gwarancyjnego i z obowiązku usuwania wad ukrytych oraz udzielania pełnej informacji o ryzyku wiążącym się z wchodzeniem w kontakt z produktami Pana Boga.
Traktowanie świata, społeczeństwa i ludzi jako wielkiego konglomeratu firm rządzących się wyłącznie prawami kodeksu handlowego i zależnych jedynie od tego, kto zręczniej zagra przed sądem, zaczyna się stawać modne również w Europie. We Francji zakończyła się właśnie rozprawa apelacyjna wytoczona państwowemu koncernowi tytoniowemu SEITA przez rodzinę nałogowego palacza zmarłego w 1999 r. na raka płuc i języka. Richard Gourlain zaczął palić papierosy w 1963 r., kiedy miał 13 lat, a SEITA nie informowała o znanych sobie możliwych fatalnych skutkach palenia. W pierwszej instancji sąd uznał odpowiedzialność koncernu za lata poprzedzające pełnoletność Gourlaina i odpowiedzialność częściową za okres do 1976 r., kiedy wprowadzono ustawowy obowiązek umieszczania informacji o szkodliwości palenia na opakowaniach papierosów. Trybunał nie przyznał jednak powodom żądanych 3 mln franków odszkodowania. Sędziowie uznali, że SEITA, owszem, powinna była ostrzegać przed swoimi wyrobami, ale palacze powinni także brać pod uwagę ostrzeżenia napływające z innych źródeł, a skoro nie brali, to nie sposób teraz dowodzić wyłącznej odpowiedzialności wytwórcy papierosów i żądać od niego pieniędzy.
Dobrze sędziów rozumiem, bo pamiętam, że w połowie lat 60. nawet w PRL głośno mówiono o szkodliwości palenia i bardzo je tępiono wśród młodzieży, więc nie uszło to z pewnością także uwagi Francuzów. Jako uczeń IX klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu przechadzałem się pewnego dnia ulicą w towarzystwie czterech przyjaciół i napotkany kolega poczęstował nas amerykańskimi papierosami. Kulturalni młodzieńcy nie mogli się rozkoszować takim rarytasem ot tak, na ulicy, więc postanowiliśmy to uczynić w restauracji Lubuska. Pierwszy wszedł kolega, który jest krótkowidzem, ale w przewidywaniu ewentualnej obecności atrakcyjnych niewiast zdjął okulary, by nie przysłaniały jego urody. Ze względu na tę samą ewentualność demonstracyjnie zaciągał się wonnym dymem i otaczał jego gęstą chmurą. My szliśmy za nim i natychmiast po przekroczeniu progu zauważyliśmy, że centralnie położony stolik zajmują nasze dwie profesorki od francuskiego i jedzą tam obiad, który uwiązł im w gardle na widok naszego rozanielonego przyjaciela oraz wycofującej się pospiesznie reszty oddziału. Przyjaciel niestety nie reagował na nasze rozpaczliwe psykania. Decyzję o odwrocie podjął dopiero wtedy, gdy rozpoznał profesorki z odległości pół metra, zmieszał się lekko i powiedział: "O, to panie?!". Dlatego nam obniżono stopnie ze sprawowania jedynie do czwórki, a jemu do trójki - za wyjątkową bezczelność. Proszę mi więc nie mówić, że młodzież lat 60. nie wiedziała, iż palenie jest szkodliwe.
Rozumiem zatem także sędziów sądu apelacyjnego, którzy w ogóle oddalili pozew rodziny Richarda Gourlaina, chociaż zupełnie nie rozumiem uzasadnienia ich wyroku. Jest ono równie groteskowe jak twierdzenia, że w owych latach wieści o szkodliwości palenia nie były publicznie znane i że palacze powinni być wyłączeni z zasady przyjmowania odpowiedzialności za własne decyzje i własny los, wykorzystując to w dodatku do osiągania poważnych korzyści majątkowych dla siebie samych lub - pośmiertnie - rodzin. Zamiast zwrócić uwagę na słabość takich argumentów, sędziowie tłumaczą na trzydziestu stronach, że SEITA nie mogła przekazać publiczności znanych sobie informacji o zagrożeniach wynikających z palenia, ponieważ miała inny cel statutowy. Celem tym - jako firmy państwowej podległej Ministerstwu Finansów - było "dostarczenie dochodów bud-żetowi państwa". Ponieważ - ciągnie sąd apelacyjny - resort finansów był poinformowany o ryzyku związanym z paleniem, ale milczał w tej sprawie, państwowy producent papierosów nie mógł z własnej inicjatywy przerwać milczenia instancji nadrzędnej. Innymi słowy - jeżeli ministerstwo uznało, że ściąganie pieniędzy jest ważniejsze niż zdrowie obywateli, to należało temu zdrowiu szkodzić i trzymać język za zębami. Powtórzmy, że odpowiedzialność jednostek - a więc i palaczy - za samych siebie ma znaczenie pierwszoplanowe. Jeśli jednak argumentacja sądu apelacyjnego miałaby obrazować treść pojęć "odpowiedzialność polityczna" i "troska o państwo i obywateli", to dziękuję bardzo i startuję w kosmos. Stamtąd z wielką ciekawością będę obserwować dalszy rozwój tak ukochanego przez Francuzów państwa opiekuńczego. Wrócę, kiedy zauważą, że jednak lepiej zaopiekować się sobą indywidualnie.
Traktowanie świata, społeczeństwa i ludzi jako wielkiego konglomeratu firm rządzących się wyłącznie prawami kodeksu handlowego i zależnych jedynie od tego, kto zręczniej zagra przed sądem, zaczyna się stawać modne również w Europie. We Francji zakończyła się właśnie rozprawa apelacyjna wytoczona państwowemu koncernowi tytoniowemu SEITA przez rodzinę nałogowego palacza zmarłego w 1999 r. na raka płuc i języka. Richard Gourlain zaczął palić papierosy w 1963 r., kiedy miał 13 lat, a SEITA nie informowała o znanych sobie możliwych fatalnych skutkach palenia. W pierwszej instancji sąd uznał odpowiedzialność koncernu za lata poprzedzające pełnoletność Gourlaina i odpowiedzialność częściową za okres do 1976 r., kiedy wprowadzono ustawowy obowiązek umieszczania informacji o szkodliwości palenia na opakowaniach papierosów. Trybunał nie przyznał jednak powodom żądanych 3 mln franków odszkodowania. Sędziowie uznali, że SEITA, owszem, powinna była ostrzegać przed swoimi wyrobami, ale palacze powinni także brać pod uwagę ostrzeżenia napływające z innych źródeł, a skoro nie brali, to nie sposób teraz dowodzić wyłącznej odpowiedzialności wytwórcy papierosów i żądać od niego pieniędzy.
Dobrze sędziów rozumiem, bo pamiętam, że w połowie lat 60. nawet w PRL głośno mówiono o szkodliwości palenia i bardzo je tępiono wśród młodzieży, więc nie uszło to z pewnością także uwagi Francuzów. Jako uczeń IX klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu przechadzałem się pewnego dnia ulicą w towarzystwie czterech przyjaciół i napotkany kolega poczęstował nas amerykańskimi papierosami. Kulturalni młodzieńcy nie mogli się rozkoszować takim rarytasem ot tak, na ulicy, więc postanowiliśmy to uczynić w restauracji Lubuska. Pierwszy wszedł kolega, który jest krótkowidzem, ale w przewidywaniu ewentualnej obecności atrakcyjnych niewiast zdjął okulary, by nie przysłaniały jego urody. Ze względu na tę samą ewentualność demonstracyjnie zaciągał się wonnym dymem i otaczał jego gęstą chmurą. My szliśmy za nim i natychmiast po przekroczeniu progu zauważyliśmy, że centralnie położony stolik zajmują nasze dwie profesorki od francuskiego i jedzą tam obiad, który uwiązł im w gardle na widok naszego rozanielonego przyjaciela oraz wycofującej się pospiesznie reszty oddziału. Przyjaciel niestety nie reagował na nasze rozpaczliwe psykania. Decyzję o odwrocie podjął dopiero wtedy, gdy rozpoznał profesorki z odległości pół metra, zmieszał się lekko i powiedział: "O, to panie?!". Dlatego nam obniżono stopnie ze sprawowania jedynie do czwórki, a jemu do trójki - za wyjątkową bezczelność. Proszę mi więc nie mówić, że młodzież lat 60. nie wiedziała, iż palenie jest szkodliwe.
Rozumiem zatem także sędziów sądu apelacyjnego, którzy w ogóle oddalili pozew rodziny Richarda Gourlaina, chociaż zupełnie nie rozumiem uzasadnienia ich wyroku. Jest ono równie groteskowe jak twierdzenia, że w owych latach wieści o szkodliwości palenia nie były publicznie znane i że palacze powinni być wyłączeni z zasady przyjmowania odpowiedzialności za własne decyzje i własny los, wykorzystując to w dodatku do osiągania poważnych korzyści majątkowych dla siebie samych lub - pośmiertnie - rodzin. Zamiast zwrócić uwagę na słabość takich argumentów, sędziowie tłumaczą na trzydziestu stronach, że SEITA nie mogła przekazać publiczności znanych sobie informacji o zagrożeniach wynikających z palenia, ponieważ miała inny cel statutowy. Celem tym - jako firmy państwowej podległej Ministerstwu Finansów - było "dostarczenie dochodów bud-żetowi państwa". Ponieważ - ciągnie sąd apelacyjny - resort finansów był poinformowany o ryzyku związanym z paleniem, ale milczał w tej sprawie, państwowy producent papierosów nie mógł z własnej inicjatywy przerwać milczenia instancji nadrzędnej. Innymi słowy - jeżeli ministerstwo uznało, że ściąganie pieniędzy jest ważniejsze niż zdrowie obywateli, to należało temu zdrowiu szkodzić i trzymać język za zębami. Powtórzmy, że odpowiedzialność jednostek - a więc i palaczy - za samych siebie ma znaczenie pierwszoplanowe. Jeśli jednak argumentacja sądu apelacyjnego miałaby obrazować treść pojęć "odpowiedzialność polityczna" i "troska o państwo i obywateli", to dziękuję bardzo i startuję w kosmos. Stamtąd z wielką ciekawością będę obserwować dalszy rozwój tak ukochanego przez Francuzów państwa opiekuńczego. Wrócę, kiedy zauważą, że jednak lepiej zaopiekować się sobą indywidualnie.
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.