Wiktor Krajewski: Gdy zapytałem Kamila Maćkowiaka, z którym przyjaźnisz się od lat, a obecnie grasz razem w spektaklu „Śmierć i dziewczyna”, jakie słowo najlepiej cię określa, powiedział zdecydowanie: lewaczka.
Jowita Budnik: Moje lewactwo towarzyszy mi od wczesnej młodości i uznałabym je za klasyczne, nie odbiegające od norm typowych dla „lewactwa”. Od okresu nastoletniego byłam punkowcem, czyli bardzo daleko na lewo. Nigdy nie przyszło mi walczyć o anarchię absolutną, niemniej jednak wartości punkowe bliskie były mojemu sercu.
A jak jest teraz z twoją życiową filozofią?
Im dłużej żyję w Polsce, tym mocniej odnoszę wrażenie, że lewactwo dzisiaj jest zwyczajnym wyrazem przyzwoitości. Lewactwo to moje poglądy, a w związku z tym, że żyjemy w takich, a nie innych czasach, czuję powinność, aby je wygłaszać. Gdybym żyła w Holandii, być może nie rodziłaby się we mnie potrzeba, żeby mówić głośno to, co czuję i co myślę.
Ale w Holandii nie żyję. Żyję tu, gdzie żyję. Czasy są ciężkie, a ja jestem człowiekiem ukształtowanym, świadomym, mającym wiedzę o tym, co dzieje się w miejscu, w którym mieszkam.
Nie jest tak, że życie nie daje mi w kość na różnych poziomach, ale nastąpił moment, gdy moje córki były na początku szkoły podstawowej, a ja bardzo poważnie rozważałam wyjazd z Polski. Powodem moich rozmyślań nie był fakt, że w naszym kraju było mi aż tak źle, że nie byłam w stanie zdzierżyć miejsca, w którym żyję. Nie czułam aż takiego dyskomfortu. Powód był inny.
Jaki?
Niezależnie od tego, co moje córki słyszały w domu, jakie poglądy i wiedzę wynosiły z niego, nasiąkały mimowolnie tym, co przynosiło im środowisko zewnętrzne. W domu było wszystko w porządku, gorzej na zewnątrz.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.