Logika bin Ladena

Logika bin Ladena

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Wy, którzy wierzycie, zwalczajcie niewierzących, którzy są w pobliżu was, i dajcie im poznać surowość, która jest w was". To fragment dziewiątej sury Koranu, świętej księgi, czyli nakaz religijny.
Pod gruzami wież World Trade Center zginęło ponad 5 tys. ludzi. Zachwiała się też nadzieja na ułożenie lepszych stosunków między dwiema największymi religiami - chrześcijaństwem i islamem - wywodzącymi się ze wspólnego źródła. Jeszcze bardziej negatywnego wydźwięku nabrało w mowie potocznej w USA słowo "Arab", oznaczające pobudliwego i prymitywnego gbura. I chociaż samosądy dokonywane teraz w Stanach Zjednoczonych na ludziach "wyglądających na Arabów" trzeba potępiać z całą surowością, to są one, niestety, psychologicznie zrozumiałe.

Nakaz wiary
Uczeni arabiści próbują złagodzić wrogość wobec Arabów i islamu. Ich prawo, ale szkoda, że przeciągają strunę. Dr Paulina Lewicka mówi: "Islam nie każe zabijać. To religia, która nie nakazuje wojny i rozlewu krwi". Może nie nakazuje - wyłączając surę dziewiątą Koranu - lecz od czasu narodzin islamu (w VII wieku) hekatomba krwawych ofiar gwałtownie wzrosła. Beduini lubili powtarzać frazę z poematu al-Quatamiego: "Naszym zadaniem jest dokonywanie najazdów na wroga, na naszego sąsiada i na naszego własnego brata, jeśli nie znajdziemy nikogo oprócz brata, na kogo moglibyśmy napadać".
Prof. Janusz Danecki, wybitny arabista, powtarza, że utożsamianie islamu z terroryzmem "jest rzeczą absolutnie bzdurną i nie do zaakceptowania", zaś dżihad - święta wojna - wcale nie należy do obowiązków muzułmanina. Przesadna gorliwość uczonego w roli adwokata diabła to pomysł kiepski. Każdy trochę oczytany człowiek wie, że islamskich terrorystów jest pewnie kilkuset, sprzyjających im fundamentalistów może być kilkadziesiąt milionów, muzułmanów zaś jest miliard; absurdem jest podciąganie tych kategorii pod wspólny strychulec. Aliści każdy arabista wie, a prof. Danecki najlepiej, że dżihad faktycznie istniał i istnieje w różnych przejawach, niezależnie od tego, co mówi święta księga. W dziejach islamu co rok (i co strona w fundamentalnych dziełach Hittiego i Houraniego o historii Arabów) trup pada za trupem. Kalifowie, następcy Proroka, zjednoczyli szybko Półwysep Arabski, potem pół Azji i Afryki, a także spory szmat Europy. Czynili to ogniem i mieczem. Za rządów kalifa Omara (634-644) zdobyli 36 tys. zamków i miast oraz zniszczyli cztery tysiące kościołów lub innych świątyń niewiernych. Ilu ich wysiekli - nie obliczono.

Anty-Zachód
Trzeba jednak podkreślić, że krzewiciele islamu stosowali też podboje pokojowe, a do chrześcijan i Żydów - uznawanych za "ludzi Księgi" - odnosili się bez skrajnej wrogości. Oni wprawdzie błądzą i trzeba ich nawrócić, ale jeśli nie stawiają oporu, nie zasługują na potraktowanie mieczem, inaczej niż poganie. Albańczyków umieli przekabacić na swą wiarę tak skutecznie, że stanowili oni, na przykład pod Wiedniem, trzon armii sułtana. Bośniacy, przedtem wyznawcy religii patarskiej, odprysku perskiego zoroastryzmu, bez oporu przyjęli otomańskich zdobywców. Woleli im płacić podatki, niż ginąć na przemian z rąk chrześcijan rzymskich i bizantyjskich, którzy walcząc o dusze Bośniaków, masowo słali ich na drugi świat.
Ofensywa islamu na Europę, przyhamowana przez Karola Młota w bitwie pod Poitiers (732 r.), została definitywnie zatrzymana dopiero przez naszego Sobieskiego. Po tysiącu lat bez mała! Islam zaczął się cofać, a w XIX wieku kraje islamskie niemal w komplecie dostały się pod władanie Zachodu. To oznaczało "koniec świata" dla Arabów - przecież Prorok obiecywał im zwycięstwo! - i wywołało dwie sprzeczne reakcje: modernistyczną ("uczmy się od niewiernych, by ich pokonać ich własną bronią") oraz fundamentalistyczną ("wyrzeknijmy się wszystkiego, co z Zachodu, wróćmy do korzeni islamu, a wtedy Allah nam da zwycięstwo"). Przeważyła ta druga koncepcja. W połowie XX wieku islam przystąpił do kontrofensywy przeciw Zachodowi oraz jego "sługusom".
Z takiego emocjonalnego podłoża wykiełkował terroryzm islamski, przy którym wszystkie inne odmiany terroryzmu - ETA, IRA, Czerwone Brygady, Świetlisty Szlak - są jak rozwścieczone koty przy polującym tygrysie. Wybuchają też wojny - domowe i nie tylko - inspirowane przez muzułmanów. Oto próbka zdarzeń z ostatnich dziesięcioleci, w których muzułmanie mocno różnym narodom dokuczyli - używając słowa najłagodniejszego.

Historia pisana mieczem
Podczas podziału Indii po roku 1947 we wzajemnych rzeziach muzułmańsko-hinduskich każda ze stron straciła setki tysięcy ludzi. W połowie lat 60. indonezyjscy fanatycy z islamskich partii Masjumi i Nahdatul Ulama wymordowali co najmniej pół miliona komunistów oraz narodowców, stronników prezydenta Sukarno. Później muzułmańskie milicje, a raczej "szwadrony śmierci", zdziesiątkowały domagających się samostanowienia mieszkańców Timoru Wschodniego; a teraz podnoszą sztandar i miecz Proroka w skrajnie fundamentalistycznym Atjehu na północy Sumatry, a także na Molukach - przeciw chrześcijanom i na Nowej Gwinei - przeciw Papuasom.
W Sudanie od kilkunastu lat trwa masakrowanie chrześcijańsko-pogańskiego południa przez muzułmańską północ; to wielkie państwo rozpadło się de facto na dwie części.
Na filipińskiej wyspie Mindanao i sąsiednim archipelagu Sulu od wielu lat grasuje terrorystyczno-piracka organizacja Moro, wyspecjalizowana w porywaniu białych turystów i ucinaniu im głów, jeśli nie zostaną wykupieni.
W Algierii Islamski Front Ocalenia i jego Grupy Zbrojne wycięły w pień około 100 tys. niedostatecznie pobożnych współobywateli. W Libanie wiele lat trwała czterostronna wojna muzułmanów - sunnitów i szyitów - między sobą oraz przeciw Druzom i chrześcijańskim Maronitom. W stosunkowo spokojnym Egipcie fundamentaliści w 1997 r. zastrzelili w Luksorze 61 turystów z Zachodu.
W Somalii klany muzułmańskie nie zaprzestały wzajemnych rzezi nawet po desancie amerykańskiego korpusu ekspedycyjnego; choć przeciw niemu także obracały broń, póki się nie wycofał.
Do tego pomniejsze partyzantki muzułmańskie na południu Tajlandii, w kurdyjskich prowincjach Turcji, Iranu i Iraku, w Kosowie i Macedonii, w kilku afrykańskich krajach nad Zatoką Gwinejską, w Mali, Czadzie i Nigrze. I jeszcze Czeczenia, rzecz jasna, i Zachodni Brzeg - choć tam zbrojny ruch muzułmański ma charakter z gruntu odmienny: to walka o prawo do własnej ojczyzny. Tak samo w Kaszmirze. Tam bojownicy islamscy (a nie żadni "terroryści"), mają pełną legitymację moralną i prawną, gdyż to Indie nie respektują wydanego przez ONZ - ponad pół wieku temu - nakazu przeprowadzenia plebiscytu. Istnieje jednak szansa, że koniec końców Kaszmirczycy uzyskają prawo decydowania o własnym losie: niepodległość czy przyłączenie do Pakistanu? Podobnie jest z Kosowem. Kilka lat temu udało się natomiast wyzwolenie Erytrei.

Słodka śmierć
Muzułmanie, zwłaszcza islamscy fundamentaliści, są odpowiedzialni za działania destrukcyjne, w tym za akty terroru - by wspomnieć 270 ofiar zamachu na samolot PanAm nad Lockerbie w Szkocji ("trop libijski"), eksplozję samochodu pułapki przed koszarami USA w Bejrucie (241 zabitych), zamachy Osamy bin Ladena na ambasady USA w Nairobi oraz Dar es-Salam i tegoż superterrorysty (wedle wszelkiego prawdopodobieństwa) ostatni atak na Amerykę.
Są tak groźni, ponieważ żyją w kulcie śmierci, co w kręgu naszej wiary i cywilizacji wydaje się niepodobieństwem. Szczególnie szyici, rozkochani we "wzorowej śmierci" imama Husajna w bitwie pod Karbalą przeciw Jazidowi, kalifowi z dynastii Omajjadów. Kult Husajna w Iranie przybiera natężenie obłędu; są rodziny - nazywane "zjadaczami ziemi cmentarnej" - których całe życie obraca się wokół kultu śmierci. Ale i wśród sunnitów obietnica życia pozagrobowego w niesłychanie atrakcyjnym raju (na każdego wiernego, który zginie w świętej wojnie i trafi do raju, czeka ponoć 70 przepięknych hurys) traktowana jest najzupełniej serio; szczególnie przez młodych terrorystów samobójców. Koran głosi w surze 29., że "życie ziemskie jest niczym, zaledwie igraszką i pozorem, prawdziwe życie jest w Mieszkaniu Wiekuistym", tudzież (sura 93.): "Ostatnie życie będzie dla Ciebie lepsze niż to pierwsze".
Skoro tak pragną śmierci, to jak z nimi walczyć? Na wojnę, jaką islamscy terroryści wypowiedzieli Ameryce, nie ma innej odpowiedzi niż potężny kontratak, chociaż i on może się nie powieść; a na pewno sam atak nie wystarczy do likwidacji podłoża i źródeł terroryzmu. To wymaga rozlicznych i długotrwałych poczynań ekonomicznych, politycznych, a przede wszystkim działań w sferze najszerzej pojętej kultury. Riposta militarna jest jednak nieodzowna. Muammar Kaddafi bardzo złagodniał, gdy dostał po łapach, i zamiast sponsorować terroryzm, zajął się z pasją medytowaniem o "politycznej podstawie trzeciej teorii światowej" i pisaniem tekstów - na przykład "Zielonej książki" - które wydają mu się kontynuacją dzieł Proroka. Dokonał dużych odkryć. Na przykład, że "kobieta jest rodzaju żeńskiego, a mężczyzna - męskiego"; że gdy kobieta zajdzie w ciążę, to jest "na przeciąg około roku w stanie chorobowym"; natomiast mężczyzna "ani nie zachodzi w ciążę, ani nie karmi". Z jego prognoz politycznych na uwagę zasługuje choćby ta, że "Czarni będą panować nad światem". Kto wie...

Więcej możesz przeczytać w 39/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.