Zanim kupimy żywność, upewnijmy się, czy nie jest zmodyfikowana genetycznie lub utrwalona promieniowaniem jonizującym
W kwietniu wejdą w Polsce w życie przepisy nakazujące znakowanie żywności modyfikowanej genetycznie. Z pewnością pomoże nam to w podejmowaniu decyzji jej zakupu. To ważne, gdyż spożywamy coraz więcej zmodyfikowanej genetycznie żywności czy produktów utrwalonych promieniowaniem jonizującym oraz zawierających substancje chemiczne.
Na 40 mln hektarów hoduje się rośliny, które po modyfikacji genetycznej uodparniają się na suszę, zimno, szkodniki, wirusy, grzybice lub stają się trwalsze. Uprawia się już 60-70 proc. takiej kukurydzy i soi, najwięcej w USA, Kanadzie, Argentynie, Brazylii, Chile, Australii i Meksyku. Składniki tych roślin wykorzystywane są do produkcji wyrobów cukierniczych, czekolad, deserów, koncentratów spożywczych, zup błyskawicznych, tłuszczów roślinnych, artykułów mleczarskich, a nawet wędlin, konserw rybnych i przetworów owocowo-warzywnych. Ocenia się, że genetycznie modyfikowane rośliny stosuje się podczas wytwarzania 60 proc. artykułów spożywczych trafiających na rynek Unii Europejskiej. Nie udowodniono wprawdzie szkodliwego wpływu tej żywności na organizm człowieka, ale nie wiadomo, czy takie zmiany nie zostaną zaobserwowane za kilka czy kilkanaście lat, zwłaszcza że co pewien czas ujawniane są niepokojące wyniki doświadczeń. Arpad Pusztai, naukowiec węgierskiego pochodzenia pracujący w Szkocji, ogłosił, że transgeniczne ziemniaki źle wpływają na stan zdrowia szczurów. Badań tych nie zaakceptowała komisja instytutowa, podobno ze względu na niewłaściwą metodę.
- Wyniki eksperymentów zaprezentowane przez Cornell University, które świadczą o tym, że 44 proc. motyli monarszych zapylających kukurydzę z wszczepionym genem owadobójczym zginęło po 48 godzinach, też są kwestionowane przez lobby producenckie. Ale w Europie Zachodniej poszerza się grono przeciwników takich produktów. Najostrzej protestuje Greenpeace. Tylko w tym roku członkowie tej organizacji zatrzymali w Grecji statek z transgeniczną bawełną przeznaczoną na olej i 60 tys. ton takiej kukurydzy w Anglii - mówi Elżbieta Sieliwanowicz, specjalista do spraw żywności i żywienia Federacji Konsumentów.
Niebawem wejdą u nas w życie przepisy (od dwóch lat obowiązujące w Unii Europejskiej) nakazujące znakowanie takich wyrobów napisem: "Produkt modyfikowany genetycznie" (w kolorze kontrastującym z opakowaniem). Czy taka informacja znajdzie się na transgenicznej żywności, zależy tylko od dobrej woli importerów i producentów, ponieważ dotychczas nie wiadomo, kto i jakimi metodami ma ją badać. Laboratoria europejskie dopiero pracują nad ustaleniem procedur.
Podobnie wiele kontrowersji budzi popularne w USA, Europie Zachodniej, a także Azji i Afryce utrwalanie żywności promieniowaniem jonizującym. Zwolennicy tej metody przekonują, że żadne badania nie wykazały jej szkodliwości dla zdrowia, za to korzyści wynikające z przeciwdziałania chorobom bakteryjnym i pasożytniczym są duże. Przeciwnicy zaś ostrzegają, że promieniowanie, zabijając drobnoustroje, niszczy także witaminy (szczególnie A, B, E i K), a jego wpływ na organizm człowieka nie jest do końca znany. Najczęściej ten sposób konserwacji wykorzystywany jest do opóźniania kiełkowania cebuli, czosnku, ziemniaków, niszczenia drobnoustrojów i bakterii w przyprawach, owocach morza i owocach południowych, suszonych figach i daktylach, kurczakach i niektórych gatunkach mięsa. Wszystkie produkty utrwalane w ten sposób oznakowane są zielonym stylizowanym kwiatkiem. Wielu konsumentów w Europie Zachodniej rezygnuje z ich zakupu. W Polsce ten sposób wykorzystuje się w niewielkim stopniu, zwłaszcza do niszczenia szkodników w przyprawach i suszach owocowo-warzywnych.
Każdej wiosny wraca sprawa skażonych pozostałościami nawozów mineralnych nowalijek. Wiadomo, że najwięcej ich wchłania sałata, rzodkiewka, natka pietruszki, koper, młode buraczki, kalarepa i kapusta pekińska; najmniej zaś - pomidory, ogórki, kabaczki, cukinia i warzywa strączkowe. Zwiększona dawka nawozu pozwala nawet o 40 proc. przyspieszyć wzrost roślin. Przed dwoma laty w połowie sprzedawanej wiosną sałaty i rzodkiewki stwierdzono przekroczenie norm zawartości azotanów, dotyczyło to także niektórych sklepów z tzw. zdrową żywnością (dane ogólnokrajowe z ubiegłego roku do tej pory nie zostały podsumowane). W tym roku stacje sanitarne nie badały jeszcze żadnych nowalijek, a stacje chemiczno-rolnicze z powodu braku funduszy nie będą prowadziły takich analiz. Problem ten rozwiązany został tylko na Śląsku. Badana jest każda dostawa warzyw do hurtowni (przyjmowane są tylko z atestem), a dodatkowo raz w miesiącu kontrolowane są produkty w sieci dwudziestu sklepów ekologicznych. Finansuje te analizy rada miejska Gliwic. Nie sprzedaje się tam nowalijek, bo trudno w nich utrzymać niski poziom chemikaliów.
- Przepisy nakazują zamieszczanie na etykietach informacji o stosowanych dodatkach, ale nie wszyscy je przestrzegają - mówi doc. dr hab. Kazimierz Karłowski, kierownik Zakładu Badania Żywności i Przedmiotów Użytku Państwowego Zakładu Higieny. Kontrolerzy Państwowej Inspekcji Handlowej stwierdzili w ubiegłym roku nieprawidłowości w oznakowaniu co czwartej badanej partii artykułów żywnościowych. Najczęściej dotyczyły one musztardy (ponad 68 proc.), olejów (60 proc.), przetworów warzywnych (40 proc.) i majonezów (35 proc.). Na etykietach nie zamieszczano wszystkich informacji na temat surowców oraz napisu: "Konserwowany chemicznie", mimo że zastosowano taką metodę utrwalania. Benzoesan sodu, kwas sorbowy, sorbiniany sodu, potasu i wapnia mogą być wykorzystane w konserwowaniu majonezu, sałatek, koncentratu pomidorowego, keczupu, margaryny, tłuszczu piekarniczego i napojów z dodatkiem soków, ale w określonych dawkach. Tymczasem niektórzy polscy producenci, by zwiększyć trwałość wyrobów, znacznie przekraczają normy albo używają tych konserwantów w produktach zakazanych. Chemiczne barwniki nie mogą być u nas stosowane w żywności, PIH wykrywa je jednak w rybach (makreli i śledziach, by upodobnić je do łososia), wędlinach i napojach gazowanych.
Pół roku temu głośno było o skażeniu mięsa kurczaków hodowanych w Belgii rakotwórczymi dioksynami powstającymi w procesie spalania. Polska zatrzymywała na granicy transporty z żywnością bez atestów. Inspektorzy zbadali wówczas sto partii drobiu, mięsa, nabiału, jaj, pasz (zarówno z importu, jak i krajowych) i nie wykryli zagrażających zdrowiu dawek dioksyn. Po czterech miesiącach analizy te przerwano i nikt teraz nie wie, czy importowane i wytwarzane w kraju produkty spożywcze są wolne od tych związków. Nie ma u nas norm określających ich zawartość. Zgodnie z zaleceniami Unii Europejskiej, nie powinno być ich więcej niż 5 nanogramów w kilogramie tłuszczu. - Z analiz prowadzonych dla polskich eksporterów wynika, że wartości te są przekraczane w niektórych gatunkach ryb łowionych w rzekach i zatokach morskich i w pewnych składnikach pasz. Istnieje więc zagrożenie skażenia nimi żywności - ostrzega dr Adam Grochowalski z Zakładu Chemii Analitycznej Instytutu C-1 Politechniki Krakowskiej.
Jak wykazują badania, często spożywamy też izomery trans, które powstają w wyniku utwardzania tłuszczów roślinnych. Spowalniają one przyrost masy ciała u niemowląt. Naukowcy z Zakładu Analizy i Oceny Jakości Żywności Politechniki Gdańskiej i Instytutu Żywienia Człowieka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego z Olsztyna badali pokarm 95 kobiet rodzących w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Izomery trans były we wszystkich próbkach, a w 8 proc. przekroczone zostały dawki uznawane za bezpieczne dla małych dzieci. W Polsce - w przeciwieństwie do Unii Europejskiej - nie ma przepisów normujących ich zawartość w artykułach spożywczych. - Najwięcej izomerów trans zawierają utwardzone tłuszcze piekarnicze i smażalnicze. Duże dawki tych substancji są więc w ciastach, słodyczach, frytkach i chipsach. Mniej ich jest w margarynach miękkich, szczególnie przygotowywanych inną technologią - mówi prof. Roman Cichon, dyrektor Instytutu Żywienia Człowieka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Zdaniem żywieniowców, nie ma powodów do paniki. Polski konsument, podobnie jak ten w Europie Zachodniej, zaczyna się uczyć podejmować świadome decyzje w sprawie zakupu artykułów spożywczych. Powinien przede wszystkim zacząć czytać oznaczenia na produktach. Wtedy będzie wiedział, które zawierają konserwanty, są modyfikowane genetycznie, utrwalane promieniowaniem lub po prostu przeterminowane. Tych ostatnich jest ciągle zbyt wiele. Jak wynika z kontroli PIH, w ubiegłym roku artykuły po terminie przydatności do spożycia sprzedawał co drugi sklep reklamowany jako tani.
Na 40 mln hektarów hoduje się rośliny, które po modyfikacji genetycznej uodparniają się na suszę, zimno, szkodniki, wirusy, grzybice lub stają się trwalsze. Uprawia się już 60-70 proc. takiej kukurydzy i soi, najwięcej w USA, Kanadzie, Argentynie, Brazylii, Chile, Australii i Meksyku. Składniki tych roślin wykorzystywane są do produkcji wyrobów cukierniczych, czekolad, deserów, koncentratów spożywczych, zup błyskawicznych, tłuszczów roślinnych, artykułów mleczarskich, a nawet wędlin, konserw rybnych i przetworów owocowo-warzywnych. Ocenia się, że genetycznie modyfikowane rośliny stosuje się podczas wytwarzania 60 proc. artykułów spożywczych trafiających na rynek Unii Europejskiej. Nie udowodniono wprawdzie szkodliwego wpływu tej żywności na organizm człowieka, ale nie wiadomo, czy takie zmiany nie zostaną zaobserwowane za kilka czy kilkanaście lat, zwłaszcza że co pewien czas ujawniane są niepokojące wyniki doświadczeń. Arpad Pusztai, naukowiec węgierskiego pochodzenia pracujący w Szkocji, ogłosił, że transgeniczne ziemniaki źle wpływają na stan zdrowia szczurów. Badań tych nie zaakceptowała komisja instytutowa, podobno ze względu na niewłaściwą metodę.
- Wyniki eksperymentów zaprezentowane przez Cornell University, które świadczą o tym, że 44 proc. motyli monarszych zapylających kukurydzę z wszczepionym genem owadobójczym zginęło po 48 godzinach, też są kwestionowane przez lobby producenckie. Ale w Europie Zachodniej poszerza się grono przeciwników takich produktów. Najostrzej protestuje Greenpeace. Tylko w tym roku członkowie tej organizacji zatrzymali w Grecji statek z transgeniczną bawełną przeznaczoną na olej i 60 tys. ton takiej kukurydzy w Anglii - mówi Elżbieta Sieliwanowicz, specjalista do spraw żywności i żywienia Federacji Konsumentów.
Niebawem wejdą u nas w życie przepisy (od dwóch lat obowiązujące w Unii Europejskiej) nakazujące znakowanie takich wyrobów napisem: "Produkt modyfikowany genetycznie" (w kolorze kontrastującym z opakowaniem). Czy taka informacja znajdzie się na transgenicznej żywności, zależy tylko od dobrej woli importerów i producentów, ponieważ dotychczas nie wiadomo, kto i jakimi metodami ma ją badać. Laboratoria europejskie dopiero pracują nad ustaleniem procedur.
Podobnie wiele kontrowersji budzi popularne w USA, Europie Zachodniej, a także Azji i Afryce utrwalanie żywności promieniowaniem jonizującym. Zwolennicy tej metody przekonują, że żadne badania nie wykazały jej szkodliwości dla zdrowia, za to korzyści wynikające z przeciwdziałania chorobom bakteryjnym i pasożytniczym są duże. Przeciwnicy zaś ostrzegają, że promieniowanie, zabijając drobnoustroje, niszczy także witaminy (szczególnie A, B, E i K), a jego wpływ na organizm człowieka nie jest do końca znany. Najczęściej ten sposób konserwacji wykorzystywany jest do opóźniania kiełkowania cebuli, czosnku, ziemniaków, niszczenia drobnoustrojów i bakterii w przyprawach, owocach morza i owocach południowych, suszonych figach i daktylach, kurczakach i niektórych gatunkach mięsa. Wszystkie produkty utrwalane w ten sposób oznakowane są zielonym stylizowanym kwiatkiem. Wielu konsumentów w Europie Zachodniej rezygnuje z ich zakupu. W Polsce ten sposób wykorzystuje się w niewielkim stopniu, zwłaszcza do niszczenia szkodników w przyprawach i suszach owocowo-warzywnych.
Każdej wiosny wraca sprawa skażonych pozostałościami nawozów mineralnych nowalijek. Wiadomo, że najwięcej ich wchłania sałata, rzodkiewka, natka pietruszki, koper, młode buraczki, kalarepa i kapusta pekińska; najmniej zaś - pomidory, ogórki, kabaczki, cukinia i warzywa strączkowe. Zwiększona dawka nawozu pozwala nawet o 40 proc. przyspieszyć wzrost roślin. Przed dwoma laty w połowie sprzedawanej wiosną sałaty i rzodkiewki stwierdzono przekroczenie norm zawartości azotanów, dotyczyło to także niektórych sklepów z tzw. zdrową żywnością (dane ogólnokrajowe z ubiegłego roku do tej pory nie zostały podsumowane). W tym roku stacje sanitarne nie badały jeszcze żadnych nowalijek, a stacje chemiczno-rolnicze z powodu braku funduszy nie będą prowadziły takich analiz. Problem ten rozwiązany został tylko na Śląsku. Badana jest każda dostawa warzyw do hurtowni (przyjmowane są tylko z atestem), a dodatkowo raz w miesiącu kontrolowane są produkty w sieci dwudziestu sklepów ekologicznych. Finansuje te analizy rada miejska Gliwic. Nie sprzedaje się tam nowalijek, bo trudno w nich utrzymać niski poziom chemikaliów.
- Przepisy nakazują zamieszczanie na etykietach informacji o stosowanych dodatkach, ale nie wszyscy je przestrzegają - mówi doc. dr hab. Kazimierz Karłowski, kierownik Zakładu Badania Żywności i Przedmiotów Użytku Państwowego Zakładu Higieny. Kontrolerzy Państwowej Inspekcji Handlowej stwierdzili w ubiegłym roku nieprawidłowości w oznakowaniu co czwartej badanej partii artykułów żywnościowych. Najczęściej dotyczyły one musztardy (ponad 68 proc.), olejów (60 proc.), przetworów warzywnych (40 proc.) i majonezów (35 proc.). Na etykietach nie zamieszczano wszystkich informacji na temat surowców oraz napisu: "Konserwowany chemicznie", mimo że zastosowano taką metodę utrwalania. Benzoesan sodu, kwas sorbowy, sorbiniany sodu, potasu i wapnia mogą być wykorzystane w konserwowaniu majonezu, sałatek, koncentratu pomidorowego, keczupu, margaryny, tłuszczu piekarniczego i napojów z dodatkiem soków, ale w określonych dawkach. Tymczasem niektórzy polscy producenci, by zwiększyć trwałość wyrobów, znacznie przekraczają normy albo używają tych konserwantów w produktach zakazanych. Chemiczne barwniki nie mogą być u nas stosowane w żywności, PIH wykrywa je jednak w rybach (makreli i śledziach, by upodobnić je do łososia), wędlinach i napojach gazowanych.
Pół roku temu głośno było o skażeniu mięsa kurczaków hodowanych w Belgii rakotwórczymi dioksynami powstającymi w procesie spalania. Polska zatrzymywała na granicy transporty z żywnością bez atestów. Inspektorzy zbadali wówczas sto partii drobiu, mięsa, nabiału, jaj, pasz (zarówno z importu, jak i krajowych) i nie wykryli zagrażających zdrowiu dawek dioksyn. Po czterech miesiącach analizy te przerwano i nikt teraz nie wie, czy importowane i wytwarzane w kraju produkty spożywcze są wolne od tych związków. Nie ma u nas norm określających ich zawartość. Zgodnie z zaleceniami Unii Europejskiej, nie powinno być ich więcej niż 5 nanogramów w kilogramie tłuszczu. - Z analiz prowadzonych dla polskich eksporterów wynika, że wartości te są przekraczane w niektórych gatunkach ryb łowionych w rzekach i zatokach morskich i w pewnych składnikach pasz. Istnieje więc zagrożenie skażenia nimi żywności - ostrzega dr Adam Grochowalski z Zakładu Chemii Analitycznej Instytutu C-1 Politechniki Krakowskiej.
Jak wykazują badania, często spożywamy też izomery trans, które powstają w wyniku utwardzania tłuszczów roślinnych. Spowalniają one przyrost masy ciała u niemowląt. Naukowcy z Zakładu Analizy i Oceny Jakości Żywności Politechniki Gdańskiej i Instytutu Żywienia Człowieka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego z Olsztyna badali pokarm 95 kobiet rodzących w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Izomery trans były we wszystkich próbkach, a w 8 proc. przekroczone zostały dawki uznawane za bezpieczne dla małych dzieci. W Polsce - w przeciwieństwie do Unii Europejskiej - nie ma przepisów normujących ich zawartość w artykułach spożywczych. - Najwięcej izomerów trans zawierają utwardzone tłuszcze piekarnicze i smażalnicze. Duże dawki tych substancji są więc w ciastach, słodyczach, frytkach i chipsach. Mniej ich jest w margarynach miękkich, szczególnie przygotowywanych inną technologią - mówi prof. Roman Cichon, dyrektor Instytutu Żywienia Człowieka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Zdaniem żywieniowców, nie ma powodów do paniki. Polski konsument, podobnie jak ten w Europie Zachodniej, zaczyna się uczyć podejmować świadome decyzje w sprawie zakupu artykułów spożywczych. Powinien przede wszystkim zacząć czytać oznaczenia na produktach. Wtedy będzie wiedział, które zawierają konserwanty, są modyfikowane genetycznie, utrwalane promieniowaniem lub po prostu przeterminowane. Tych ostatnich jest ciągle zbyt wiele. Jak wynika z kontroli PIH, w ubiegłym roku artykuły po terminie przydatności do spożycia sprzedawał co drugi sklep reklamowany jako tani.
Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.