W ministerstwie spraw zagranicznych w Sztokholmie podczas rozmowy o Turcji i członkostwie w NATO bardzo ostrożnie dobiera się słowa. Wysocy rangą dyplomaci pilnują nawet tego, żeby używać preferowanej przez rząd w Ankarze nazwy Turkiye zamiast anglojęzycznego Turkey. Ta ostatnia bardzo irytuje Turków, bo oznacza także indyka.
Czujni na punkcie swojej politycznej poprawności Szwedzi poprawiają się natychmiast, jeśli zdarza im się z przyzwyczajenia użyć angielskiej nazwy kraju, od którego decyzji zależy, czy niezaangażowana dotąd bezpośrednio w żaden wojskowy sojusz Szwecja wejdzie w końcu do NATO.
W secesyjnych wnętrzach siedziby szwedzkiego MSZ mocno wybrzmiewa nadzieja na to, że opóźniany przez rząd turecki proces mocno przyspieszy po wyborach, przypieczętowujących kolejne 5 lat rządów Tayyipa Recepa Erdogana. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że Erdogan nie zamierza Szwedom łatwo odpuszczać. Potwierdziwszy po raz kolejny po 21 latach rządów swoją polityczną dominację, prezydent zrobi pewnie wszystko, żeby sprawa ratyfikacji poszerzenia NATO o Szwecję posłużyła za godne otwarcie jego kolejnej kadencji.
Nie tylko najbliżsi natowscy sojusznicy, ale także cały świat ma z zapartym tchem obserwować, jak Erdogan decyduje o tym, kto i kiedy wstąpi do najpotężniejszego sojuszu wojskowego na świecie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.