Jeśli lewica dostanie cięgi, to wygra populizm i nacjonalizm, a nie liberalizm
Lud wybrał władzę ustawodawczą. Powiada się, że głos ludu to głos Boga. Tak, ale jest on ostateczny tylko do następnych wyborów. I nie jest wolny od oceny. Decyzja wyborców mówi coś ważnego politykom, ale sygnalizuje też coś więcej. Politycy na ogół potrafią odczytywać znaczenie decyzji wyborców. Pomoc przydałaby się natomiast części społeczeństwa, by rozumiała łączny wynik zachowań przy urnach, by poprawiała się zdolność wybierania racjonalnego. Wśród komentarzy powyborczych ten edukacyjny nurt jest słaby, choć tu potrzebny byłby wyraźny głos elit intelektualnych. To przecież główna rola inteligencji. Niestety, jak i przy poprzednich wyborach bardziej ona politykuje, niż edukuje wyborcę, by zrozumiał, że państwa, w którym żyje jako człowiek wolny, nie należy mieć w nosie. Tak jak te ponad 50 proc. rodaków, z których część tłumaczy się niemądrze, że udział w wyborach nic nie zmienia.
Lud wybrał parlament i bardzo silnie wpłynął na to, czy Polska będzie rządzona dobrze, czy źle. Wyborcy muszą wiedzieć, że 23 września przesądzili o tym, czy będą polityków chwalić, czy im wymyślać. A zdecydowali marnie, choć mogli gorzej. Zmniejszyli udział w parlamencie osób rozważnych i profesjonalnych, a zwiększyli amatorów i narwańców. Ponadto na trudny czas stworzyli układ polityczny, który nie pozwala na wyłonienie rządu silnego, opartego na jednym ugrupowaniu mającym większość albo na zwartej programowo koalicji.
Teraz politycy muszą szukać najlepszego sposobu rządzenia krajem. Powinno to być troską wszystkich partii, skoro deklarują, że nie chodzi im o stołki (oczywiście chodzi, bo rządzi się ze stołków, od wieków, nawet kiedy był to pień na polanie), lecz o Polskę. Absurdem byłoby tak szybkie sprokurowanie nowych wyborów. W ich wyniku wyłoniłby się jeszcze gorszy układ polityczny. Polska zaś potrzebuje przede wszystkim dobrego kompromisu w sprawach gospodarczych. Trzeba zapobiec finansowemu załamaniu i stworzyć warunki do szybszego wzrostu gospodarczego. Od tego zależy byt materialny Polaków i prestiż kraju. Poza tym trzeba sprawnie i na korzystnych zasadach wprowadzić Polskę do Unii Europejskiej. To są dwa priorytety na pierwsze lata kadencji. Od tego, czy uda się je zrealizować, będzie zależał i wyborczy los rządu w roku 2005, i jego miejsce w historii.
Koalicja SLD-PSL będzie złym wyjściem. To pogląd powszechny także w partii zwycięskiej. Ze względu na wspomniane priorytety najlepsza byłaby koalicja SLD-UP z Platformą Obywatelską, choć w niej też by trzeszczało. Platforma jednak mówi nie. Zdaje się orientować już na następne wybory, sądząc zapewne, że po trudnych ekonomicznie rządach SLD-UP społeczeństwo rzuci się w ramiona liberałom. Jeżeli lewica, stabilizując gospodarkę, dostanie cięgi, to wygrają populizm i nacjonalizm, a nie liberalizm. Jeśli zaś SLD-UP odniesie sukces, to wygrana będzie lewica, a nie liberałowie. Może być więc tak, że platforma swój najlepszy historyczny wynik przesiedzi w opozycji. Wariant niełatwy, choć lepszy od koalicyjnych obtłukiwań z PSL-owcami, to rząd mniejszościowy, który będzie miał kilku sojuszników. Najpierw konstytucję, która uczyni z niego rząd prawie nie do obalenia, następnie prezydenta, który zablokuje ustawy przegłosowane wbrew rządowi, potem znaczną większość w Senacie. Wreszcie, siłą rzeczy, pewną współpracę z częścią opozycji - głównie Platformy Obywatelskiej, ale nie tylko - i w sprawach gospodarczych, i w sprawach związanych z członkostwem w Unii Europejskiej. Sojusznikiem mogą być też wędrówki polityczne parlamentarzystów - obyczaj niedobry, ale mogący się przysłużyć lepszemu rządzeniu Rzecząpospolitą, jeśli się wędrówkom we właściwym kierunku dopomoże. Przecież udział w rządzeniu krajem w latach, kiedy dołączymy do Unii Europejskiej, cumując po tej części kontynentu, którą od zawsze uważaliśmy za swoją, jest bardzo pociągający.
I na koniec jeszcze jedno: marsz partii protestu na Wiejską ułatwiła też niezwykle agresywna postawa SLD i jej mediów wobec rządu odchodzącego. "Nie czyń drugiemu..." - ostrzegał prezydent nadaremno. I jeszcze jedna nauka: "Nie mów hop, póki nie przeskoczysz" pięćdziesięciu procent.
Lud wybrał parlament i bardzo silnie wpłynął na to, czy Polska będzie rządzona dobrze, czy źle. Wyborcy muszą wiedzieć, że 23 września przesądzili o tym, czy będą polityków chwalić, czy im wymyślać. A zdecydowali marnie, choć mogli gorzej. Zmniejszyli udział w parlamencie osób rozważnych i profesjonalnych, a zwiększyli amatorów i narwańców. Ponadto na trudny czas stworzyli układ polityczny, który nie pozwala na wyłonienie rządu silnego, opartego na jednym ugrupowaniu mającym większość albo na zwartej programowo koalicji.
Teraz politycy muszą szukać najlepszego sposobu rządzenia krajem. Powinno to być troską wszystkich partii, skoro deklarują, że nie chodzi im o stołki (oczywiście chodzi, bo rządzi się ze stołków, od wieków, nawet kiedy był to pień na polanie), lecz o Polskę. Absurdem byłoby tak szybkie sprokurowanie nowych wyborów. W ich wyniku wyłoniłby się jeszcze gorszy układ polityczny. Polska zaś potrzebuje przede wszystkim dobrego kompromisu w sprawach gospodarczych. Trzeba zapobiec finansowemu załamaniu i stworzyć warunki do szybszego wzrostu gospodarczego. Od tego zależy byt materialny Polaków i prestiż kraju. Poza tym trzeba sprawnie i na korzystnych zasadach wprowadzić Polskę do Unii Europejskiej. To są dwa priorytety na pierwsze lata kadencji. Od tego, czy uda się je zrealizować, będzie zależał i wyborczy los rządu w roku 2005, i jego miejsce w historii.
Koalicja SLD-PSL będzie złym wyjściem. To pogląd powszechny także w partii zwycięskiej. Ze względu na wspomniane priorytety najlepsza byłaby koalicja SLD-UP z Platformą Obywatelską, choć w niej też by trzeszczało. Platforma jednak mówi nie. Zdaje się orientować już na następne wybory, sądząc zapewne, że po trudnych ekonomicznie rządach SLD-UP społeczeństwo rzuci się w ramiona liberałom. Jeżeli lewica, stabilizując gospodarkę, dostanie cięgi, to wygrają populizm i nacjonalizm, a nie liberalizm. Jeśli zaś SLD-UP odniesie sukces, to wygrana będzie lewica, a nie liberałowie. Może być więc tak, że platforma swój najlepszy historyczny wynik przesiedzi w opozycji. Wariant niełatwy, choć lepszy od koalicyjnych obtłukiwań z PSL-owcami, to rząd mniejszościowy, który będzie miał kilku sojuszników. Najpierw konstytucję, która uczyni z niego rząd prawie nie do obalenia, następnie prezydenta, który zablokuje ustawy przegłosowane wbrew rządowi, potem znaczną większość w Senacie. Wreszcie, siłą rzeczy, pewną współpracę z częścią opozycji - głównie Platformy Obywatelskiej, ale nie tylko - i w sprawach gospodarczych, i w sprawach związanych z członkostwem w Unii Europejskiej. Sojusznikiem mogą być też wędrówki polityczne parlamentarzystów - obyczaj niedobry, ale mogący się przysłużyć lepszemu rządzeniu Rzecząpospolitą, jeśli się wędrówkom we właściwym kierunku dopomoże. Przecież udział w rządzeniu krajem w latach, kiedy dołączymy do Unii Europejskiej, cumując po tej części kontynentu, którą od zawsze uważaliśmy za swoją, jest bardzo pociągający.
I na koniec jeszcze jedno: marsz partii protestu na Wiejską ułatwiła też niezwykle agresywna postawa SLD i jej mediów wobec rządu odchodzącego. "Nie czyń drugiemu..." - ostrzegał prezydent nadaremno. I jeszcze jedna nauka: "Nie mów hop, póki nie przeskoczysz" pięćdziesięciu procent.
Więcej możesz przeczytać w 40/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.