Wiktor Krajewski, „Wprost”: To, że został pan dyrektorem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, będąc osobą spoza branży filmowej...
Radosław Śmigulski: Nie byłem osobą spoza branży, ale spoza środowiska. To różnica. A ta niezależność środowiskowa ma dla mnie dużą wartość.
Dlaczego niby?
Zazwyczaj jestem pytany o niezależności polityczną. Oczywiście to wyzwanie dla każdego szefa PISF-u, moje poprzedniczki – Agnieszka Odorowicz czy Magdalena Sroka – w tej kwestii nie miały łatwiej. Tymczasem niebywale ważna jest odporność na naciski środowiskowe, a w tym aspekcie radzę sobie z pewnością lepiej od poprzedniczek.
Panu łatwiej, ale trudniej niektórym filmowcom, bo pan jest chyba uczulony na koterie.
Wyniki sesji ostatnich lat pokazują, że nie trzeba być częścią środowiska, żeby dostać dotację od PISF. Z drugiej jednak strony zdarzają się sytuacje, gdy projekty zasłużonych dotąd filmowców nie spełniają określonych wymogów i nie otrzymują od nas wsparcia.
Kilka lat temu taka sytuacja powodowała szok i niedowierzanie. Bo jak to możliwe, że ktoś, kto od lat był beneficjentem PISF-u, spotkał się raptem z negatywną decyzją? To było niewyobrażalne. A ja po prostu oceniam rzetelność. Środowiskowe koterie nie mają dla mnie znaczenia, a już na pewno nie wpływają na moje decyzje.
Taka sytuacja zdarzyła się choćby ostatnio. I to w dodatku przy projekcie Agnieszki Holland, jednej z najsławniejszych polskich reżyserek.
Doceniam osiągnięcia pani Holland. Dotąd wspierałem jej filmy, również te odważne obyczajowo jak choćby „Szarlatan”. Tym razem reżyserka pojawiła się z nowym czeskim projektem, którego bohaterem jest Franz Kafka. Film z ogromnym budżetem. Wniosek do PISF-u o trochę ponad dwa miliony złotych, czyli kwota marginalna, przy tak dużym budżecie, około pięciu procent całości.
Mimo wszystko jednak zdecydował się pan nie przyznać dotacji.
Zadałem pani Holland pytanie o zasadność wydatkowania polskich pieniędzy na tę koprodukcję, bo to projekt, który nie jest robiony w Polsce, ani nie dotyczy Polski. Tymczasem ustawa wyraźnie określa, że dotacja z PISF-u musi być wydatkowana na terenie Polski. Z niezrozumiałych dla mnie powodów to pytanie oburzyło panią Holland.
W odpowiedzi usłyszałem, że ona doskonale wie, że kulturowo dużo bardziej utożsamiam się z Rudolfem Hössem, niż z Franzem Kafką. Jak wiadomo Rudolf Hoss był komendantem obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Na tegorocznym festiwalu w Cannes nagrodzony został film „Strefa interesów”, którego był bohaterem. Film otrzymał duże wsparcie od PISF-u. Był współprodukowany przez Ewę Puszczyńską, jedną z najlepszych producentek nie tylko w Polsce, ale w Europie. Obraz w całości kręcony był w Polsce, w ekipie pracowali Polacy, na czele ze świetnym operatorem Łukaszem Żalem. Kiedy zresztą Ewa mi opowiedziała o tym projekcie po raz pierwszy, nie miałem wątpliwości, że powinniśmy być jego częścią. I się nie pomyliłem. Otrzymaliśmy Grand Prix na jednym z najlepszych festiwali na świecie. W przypadku projektu pani Holland sytuacja jest zupełnie inna. Trudno więc było mi uwierzyć w to, co usłyszałem od niej na spotkaniu. Höss był zbrodniarzem wojennym odpowiedzialnym za unicestwieniem milionów Polaków. Nie wiem nawet, jak mogę skomentować słowa polskiej reżyserki. Co więcej, pani Holland wciąż mnie nie przeprosiła za tę wypowiedź, choć medialnie informuje, że tak się stało.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.