Ruletka Muszarrafa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sami-ul-Haq: po ataku na Afganistan wybuchnie kolejna wojna światowa. Talibowie mają swoich ludzi nawet w służbach specjalnych i dowództwie armii Pakistanu
WKwecie policja strzelała i użyła gazu łzawiącego do rozpędzenia demonstrantów, którzy podpalali budynki publiczne. Jedna osoba zginęła. Gorąco było w Peszawarze i Karaczi. W Islamabadzie przed parlamentem zgromadzili się przeciwnicy interwencji amerykańskiej i rządu, który udzielił jej poparcia. W Pakistanie zawrzało po rozpoczęciu odwetowego ataku USA na bazy terrorystyczne i siły zbrojne talibów w Afganistanie.
Czy gniew tłumów może się przerodzić w rewoltę przeciw ekipie generała Perweza Muszarrafa, który stanął u boku Ameryki - jak sądzi wielu - zdradziwszy sojuszników i pobratymców w wierze? Przed parlamentem w Islamabadzie demonstranci krzyczeli: "Śmierć psu Muszarrafowi!" (w krajach muzułmańskich psy są "nieczyste" od czasu, gdy jeden ugryzł Mahometa).
- Nasz rząd poddał się Ameryce, a to nie przyniesie nic dobrego naszemu krajowi. Domagam się od rządu, by nie był wynajętym mordercą w rękach Ameryki wobec kraju sąsiedniego i bratniego w wierze - odpowiadał kilka dni przed atakiem na moje pytanie Sami-ul-Haq, rektor słynnej pakistańskiej religijnej uczelni Haqqania, kuźni kadr talibów. Brodaty mułła w przydeptanych czarnych lakierkach zapowiedział buńczucznie, że po ataku na Afganistan wybuchnie kolejna wojna światowa. Nie tylko każdy Pakistańczyk, lecz "każdy muzułmanin - czy na Wschodzie, czy na Zachodzie - będzie miał święty obowiązek wziąć w niej udział".
Przeciętny Pakistańczyk, noszący tylko wąsy, dostałby baty za brak gorliwości religijnej od brodatych, skrajnie nastawionych talibów. Gdy jednak pod naciskiem Waszyngtonu władze w Islamabadzie przestały nagle udzielać pomocy talibom i zgodziły się udostępnić przestrzeń powietrzną Ameryce oraz dostarczyć danych wywiadu i pomocy logistycznej, dla wielu mieszkańców Pakistanu był to szok. Nie mogą się z tym pogodzić, tym bardziej że do oporu przeciwko rządowi i poparcia talibów wzywają przywódcy religijni i liderzy partii islamskich. Na bazarach Islamabadu, Rawalpindi i Peszawaru tylko nieliczni nie podzielają sympatii do talibów.
Ci zagrozili Pakistanowi wojną i skoncentrowali wzdłuż granicy z sąsiadem 20 tys. żołnierzy i wyrzutnie rakiet Scud. To nie ich jednak, lecz "gniewu ludu" obawia się dr Mohammad Waseem, szef wydziału stosunków międzynarodowych uniwersytetu Quaid-i-Azam w Islamabadzie. Jego zdaniem, naprawdę groźne będą nie kontrataki Afganistanu, ale zamachy terrorystyczne w Pakistanie i śmierć wielu osób w wyniku wybuchów bomb, gdyż ekstremiści zechcą pokazać swą siłę po ataku USA. Na długo przed wojną z terrorystami w Pakistanie na porządku dziennym były zamachy bombowe i strzelaniny między konkurencyjnymi gangami oraz bojówkami zwalczających się ugrupowań.
W kraju jest kilkanaście milionów sztuk nielegalnej broni. Przy granicy z Afganistanem, gdzie królują Pasztunowie, noszenie broni przez mężczyzn jest normą. Szeroki pas nadgraniczny jest "ziemią niczyją", oddaną we władanie plemiennych watażków.
Jeszcze niedawno islamscy radykałowie i rząd odnajdywali wspólny język, gdyż władze w Islamabadzie udzielały pomocy talibom, wypłacając nawet pensje członkom ich gabinetu. Teraz zwolennicy talibów w Pakistanie palą kukły nie tylko Busha, ale i Muszarrafa. Tuż przed atakiem USA generał polecił aresztować Fazula Rehmana, organizatora wielu antyrządowych demonstracji, lidera partii Dżamiat-Ulema-e-Islam.
Pępowina nie została odcięta definitywnie - władzom niełatwo obrócić się przeciw znacznej części opinii publicznej, jeśli nie większości. Sam generał oceniał przed atakiem liczbę przeciwników swej nowej polityki na 10-15 proc. społeczeństwa. To i tak ogromna rzesza ludzi, zważywszy na to, że Pakistan ma ponad 140 mln mieszkańców. Co gorsza, talibowie nadal mają swoich ludzi zarówno w pakistańskich służbach specjalnych ISI, jak i w armii, w tym wśród generalicji. W niedzielę przed atakiem Muszarraf pozbawił kluczowych stanowisk w armii dwóch generałów sprzyjających talibom.
Agenci ISI ostrzegli zawczasu organizację Harkat-ul-Mudżahedin, że znajdzie się na celowniku Ameryki. Biura zostały zamknięte, a większość bojowników działającego głównie w Kaszmirze Harkatu przedostała się z bronią do Afganistanu - jak twierdzi Hamid Mir, sekretarz redakcji gazety "Daily Asauf". Mir, który jako jeden z garstki dziennikarzy przeprowadzał wywiady z mułłą Omarem i Osamą bin Ladenem, uchodzi za osobę świetnie poinformowaną. - To Pakistańczycy i Arabowie bin Ladena są zawsze na pierwszej linii frontu, gdy toczą się walki. Talibowie kryją się za ich plecami - mówi.
W działaniach wojennych w Afganistanie wzięły dotychczas udział tysiące przybyszów z Pakistanu. Najpierw walczyli oni przeciw ZSRR, ale od dłuższego czasu ich celem jest już wielka czwórka "wrogów islamu": USA, Rosja, Indie i Chiny. Afganistan stanowi dla nich schronienie i bazę treningową. Walczyli tam przeciw afgańskiemu opozycyjnemu Sojuszowi Północnemu, eksportowali też niepokoje i terror do wielu części świata. Pakistańczyk był uczestnikiem pierwszego zamachu na World Trade Center w 1993 r.
Niegdyś Waszyngton z pomocą Islamabadu mocno wspierał świętą wojnę z radzieckim "imperium zła". Wzdłuż granicy z Afganistanem wyrosły bazy treningowe dla wojowników dżihadu i szkoły koraniczne (medresy), w których zagrzewano do walki za pomocą religii. Sajed Mohammad z Kwety, student najsłynniejszej medresy Haqqania, spędza miesiące wolne od nauki na walce z "niewiernymi". Walczył m.in. w rejonie Kandaharu, siedziby przywódcy talibów mułły Omara i jego zięcia bin Ladena. Wśród pięciu tysięcy żołnierzy, zebranych obecnie przez talibów do obrony Kabulu przed atakiem Amerykanów i Brytyjczyków, jest wielu przybyszów z Pakistanu.
Mimo że oficjalnie zamknięto granicę pakistańsko-afgańską i wzmocniono kontrolę w celu ukrócenia przerzutów broni, przedstawiciele władz w zakulisowych rozmowach nie kryli, że do Afganistanu nadal przenikali ochotnicy do walki z Ameryką, a w drugą stronę ci, którzy mają zrealizować wezwanie bin Ladena do walki w Pakistanie. Nazajutrz po ataku generał Muszarraf wyraził nadzieję, że wojna z terrorystami będzie krótka. Stwierdził, że nawet na terytoriach pasztuńskich sympatycy talibów są w mniejszości, większość zaś popiera jego politykę. Teraz każda godzina będzie surowym testem dla tych słów.

Więcej możesz przeczytać w 41/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.