Od 1 stycznia 2003 roku żaden produkt, który nie spełnia unijnych norm, nie będzie mógł się znaleźć w polskich sklepach
W lutym tego roku pewna firma zorganizowała konferencję pod tytułem "Jakość kluczem do unii Europejskiej". Rzecz miała być o tym, jakie wymagania będą musiały spełniać produkty, by po przyjęciu Polski do unii mogły być dopuszczone do sprzedaży na rynku krajowym, który wtedy będzie już częścią unijnego rynku. Zapewniono bardzo kompetentnych wykładowców. Zaproszenia wysłano do trzech tysięcy polskich firm, głównie prywatnych, a do tysiąca dyrektorów dzwoniono bezpośrednio, zapraszając na konferencję. Przybyło 50 osób! Podobne było zainteresowanie wcześniejszymi konferencjami na ten temat.
Ludzie! Obudźcie się! 1 stycznia 2003 r. możemy być w unii Europejskiej, to jest bardzo prawdopodobne, a nawet gdyby się przesunęło o rok czy dwa, to stan najwyższego alarmu się nie zmienia. To już ostatni dzwonek, szanowni polscy biznesmeni, szczególnie mali i średni, by sprawdzić dokładnie, jakie normy unijne musi spełniać wytwarzany przez was produkt, żeby został dopuszczony do obrotu na unijnym rynku. I aby już teraz zacząć się dostosowywać do tych norm, by być gotowym w momencie akcesji. Od 2003 r. rynkiem unijnym może być już rynek polski i od 1 stycznia tego roku żaden produkt nie spełniający unijnych norm nie będzie mogł się znaleźć w krajowych sklepach. Wylecicie z własnego rynku, a wasze miejsce zajmą producenci z innych krajów unii albo ci krajowi, którzy już nie śpią, jak choćby te 50 osób przybyłych na konferencję o unijnych wymaganiach wobec produktów. Czasu już nie ma.
Dyrektyw i norm jest przecież zatrzęsienie - grupy towarowej, do której należy na przykład kiełbasa, dotyczy 20 dyrektyw unijnych i jeśli nasza zwyczajna czy jakakolwiek inna kiełbasa nie będzie spełniała dotyczących jej dyrektyw, to od 1 stycznia 2003 r. koniec. W sprawie norm i standardów nie będzie wyjątków. Najgłośniej dzwonek alarmowy brzmi dla całej branży spożywczej, gdzie roi się od dyrektyw dotyczących dodatków do produktów, opakowań, warunków sanitarnych itp. Prawie tak samo jest z branżą chemiczną, przemysłem elektromaszynowym czy zabawkarskim. Konieczność dostosowania się do tych norm to oczywiście trud i wydatki, ale to nie kara boża. To zarazem przymus dokonania ogromnego postępu cywilizacyjnego. Polski konsument ma prawo żądać tego postępu od rodzimych firm i tutaj unia Europejska podaje mu rękę, staje się jego najskuteczniejszym sojusznikiem. I od tej strony trzeba patrzeć na wszystkie wysiłki związane z dostosowaniem do wymogów unii. Jest to wielka praca nad cywilizacyjnym podniesieniem naszego kraju.
Wedle ocen specjalistów, z ponad 2 mln polskich firm kontakty ze światem zewnętrznym i z jego wymaganiami ma ok. 100 tys. firm, głównie poprzez eksport, związki kooperacyjne czy technologiczne. To strasznie mało. W unii takie kontakty ma 75 proc. firm. Przedsiębiorcy kontaktujący się z zagranicą mają świadomość wielkiego wyzwania, jakim będzie moment akcesji. Inni albo jej nie mają, albo czekają, sądząc, że jakoś to będzie, że się odwlecze, że będą wyjątki, że "państwo nie dopuści" i tak dalej. Takie myślenie to wielki, wielki błąd. Może się trochę odwlecze, a może nie, wyjątków i odroczeń nie będzie, bo tutaj nie może być, a "państwo dopuści", bo nie będzie mogło inaczej, bo będą je obowiązywały reguły unii.
Co więc robić? Żądać od władz jak najpełniejszej informacji, jak najszybszego przetłumaczenia na polski norm unijnych (zdaniem ekspertów, przetłumaczono dotychczas jedną czwartą, trzy razy mniej niż Czesi), jak najszerszego ich upowszechnienia. Żądać, ale nie liczyć tylko na państwo, bo można się przeliczyć. Szukać samodzielnie dyrektyw unijnych dotyczących własnej działalności, żądać tego od organizacji biznesowych, organizacji samorządu gospodarczego, stowarzyszeń branżowych, a nawet stowarzyszać się w tym celu. I oczywiście już teraz robić wszystko, co tylko możliwe, by własne produkty dostosować do wymagań Brukseli. Rynek unijny zbliża się do naszych granic! Od nas w ogromnej mierze zależy, by przyszedł on jako ogromna przestrzeń życzliwa dla polskiego produktu i producenta, by nie przyszedł jak las pod zamek Makbeta. Wiadomo, czym to się skończyło.
Ludzie! Obudźcie się! 1 stycznia 2003 r. możemy być w unii Europejskiej, to jest bardzo prawdopodobne, a nawet gdyby się przesunęło o rok czy dwa, to stan najwyższego alarmu się nie zmienia. To już ostatni dzwonek, szanowni polscy biznesmeni, szczególnie mali i średni, by sprawdzić dokładnie, jakie normy unijne musi spełniać wytwarzany przez was produkt, żeby został dopuszczony do obrotu na unijnym rynku. I aby już teraz zacząć się dostosowywać do tych norm, by być gotowym w momencie akcesji. Od 2003 r. rynkiem unijnym może być już rynek polski i od 1 stycznia tego roku żaden produkt nie spełniający unijnych norm nie będzie mogł się znaleźć w krajowych sklepach. Wylecicie z własnego rynku, a wasze miejsce zajmą producenci z innych krajów unii albo ci krajowi, którzy już nie śpią, jak choćby te 50 osób przybyłych na konferencję o unijnych wymaganiach wobec produktów. Czasu już nie ma.
Dyrektyw i norm jest przecież zatrzęsienie - grupy towarowej, do której należy na przykład kiełbasa, dotyczy 20 dyrektyw unijnych i jeśli nasza zwyczajna czy jakakolwiek inna kiełbasa nie będzie spełniała dotyczących jej dyrektyw, to od 1 stycznia 2003 r. koniec. W sprawie norm i standardów nie będzie wyjątków. Najgłośniej dzwonek alarmowy brzmi dla całej branży spożywczej, gdzie roi się od dyrektyw dotyczących dodatków do produktów, opakowań, warunków sanitarnych itp. Prawie tak samo jest z branżą chemiczną, przemysłem elektromaszynowym czy zabawkarskim. Konieczność dostosowania się do tych norm to oczywiście trud i wydatki, ale to nie kara boża. To zarazem przymus dokonania ogromnego postępu cywilizacyjnego. Polski konsument ma prawo żądać tego postępu od rodzimych firm i tutaj unia Europejska podaje mu rękę, staje się jego najskuteczniejszym sojusznikiem. I od tej strony trzeba patrzeć na wszystkie wysiłki związane z dostosowaniem do wymogów unii. Jest to wielka praca nad cywilizacyjnym podniesieniem naszego kraju.
Wedle ocen specjalistów, z ponad 2 mln polskich firm kontakty ze światem zewnętrznym i z jego wymaganiami ma ok. 100 tys. firm, głównie poprzez eksport, związki kooperacyjne czy technologiczne. To strasznie mało. W unii takie kontakty ma 75 proc. firm. Przedsiębiorcy kontaktujący się z zagranicą mają świadomość wielkiego wyzwania, jakim będzie moment akcesji. Inni albo jej nie mają, albo czekają, sądząc, że jakoś to będzie, że się odwlecze, że będą wyjątki, że "państwo nie dopuści" i tak dalej. Takie myślenie to wielki, wielki błąd. Może się trochę odwlecze, a może nie, wyjątków i odroczeń nie będzie, bo tutaj nie może być, a "państwo dopuści", bo nie będzie mogło inaczej, bo będą je obowiązywały reguły unii.
Co więc robić? Żądać od władz jak najpełniejszej informacji, jak najszybszego przetłumaczenia na polski norm unijnych (zdaniem ekspertów, przetłumaczono dotychczas jedną czwartą, trzy razy mniej niż Czesi), jak najszerszego ich upowszechnienia. Żądać, ale nie liczyć tylko na państwo, bo można się przeliczyć. Szukać samodzielnie dyrektyw unijnych dotyczących własnej działalności, żądać tego od organizacji biznesowych, organizacji samorządu gospodarczego, stowarzyszeń branżowych, a nawet stowarzyszać się w tym celu. I oczywiście już teraz robić wszystko, co tylko możliwe, by własne produkty dostosować do wymagań Brukseli. Rynek unijny zbliża się do naszych granic! Od nas w ogromnej mierze zależy, by przyszedł on jako ogromna przestrzeń życzliwa dla polskiego produktu i producenta, by nie przyszedł jak las pod zamek Makbeta. Wiadomo, czym to się skończyło.
Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.