Politycznie poprawni "postępowcy" z Europy Zachodniej i Ameryki Północnej uważają, że utrzyma się charakterystyczny dla cywilizacji zachodniej obecnej doby paradygmat winy zbiorowej, zastępujący odpowiedzialność jednostki za słowa i czyny, utrzymają się dotychczasowe podwójne standardy moralne, każące akceptować u innych poglądy i zachowania absolutnie nie akceptowane w ramach własnej cywilizacji, czy wreszcie jednakowe traktowanie wszystkich kultur, niezależnie od dominującej w nich filozofii.
Jestem odmiennego zdania. Należy się liczyć z zasadniczą zmianą paradygmatu, a raczej z powrotem do tego sposobu wyjaśniania zjawisk i rozwiązywania ich w praktyce, który zapewnił materialną i moralną supremację Zachodu w okresie minionych paru stuleci. Gdy minie szok i naturalna chęć zastosowania drastycznych, lecz działających na krótką metę środków odwetowych, nadejdzie czas refleksji. Ten czas refleksji raczej nieuchronnie będzie prowadzić do niezbyt radosnej, ale realistycznej konstatacji, że reguły liberalnej demokracji mogą być stosowane jedynie wobec tych, którzy te reguły akceptują i stosują je w praktyce. Stosowanie reguł ładu liberalnego wobec tych krajów, narodów, grup bądź jednostek, które wykorzystują te reguły do bezwzględnego, nierzadko zbrodniczego atakowania otwartych, tolerancyjnych, wolnych społeczeństw, jest natomiast groźnym błędem cywilizacji zachodniej. Przywrócenie jednakowych standardów moralnych zaowocuje nieuchronnie zróżnicowanym traktowaniem przyjaciół i wrogów wolności. Kierunek tych zmian wydaje mi się jednoznaczny, jeśli ład liberalny miałby przetrwać. Zróżnicowane traktowanie było zresztą normą na przykład w XIX wieku. Europę (po opuszczeniu imperium rosyjskiego oczywiście...) można było przemierzyć, nie pokazując nigdzie paszportu. Równocześnie poza ówczesnym światem liberalnym obowiązywały jednak - w miarę potrzeby - inne reguły. Gdy na przykład piraci berberyjscy nękali ruch statków handlowych w południowo-zachodniej części Morza Śródziemnego, wysyłano tam międzynarodową ekspedycję morską, która niszczyła flotę piracką i lądowe umocnienia piratów, zapewniając spokój na kilka kolejnych lat. Takie skoordynowane przedsięwzięcia staną się zapewne częścią systemu kontroli nad działaniami aktywnych militarnie wrogów ładu liberalnego.
Powrót do źródeł będzie też oznaczać odrzucenie rozpowszechnionej, niestety, koncepcji winy zbiorowej i tolerancji dla terroru (i innych przestępczych działań). Ulubionym argumentem socjologizującej i psychologizującej politycznej poprawności jest mitologia terroru jako "broni" słabszego (bez rozpatrywania kwestii moralnych, całkowicie obcych tak rozumującym). Tymczasem w naszej cywilizacji (partyzanckiej) zasadą jest walka przeciw tym, którzy stosują siłę: przeciw wojsku, policji czy okupacyjnej administracji, a nie przeciw kobietom, dzieciom i w ogóle niekombatantom. Warto przypomnieć, że kiedy w 1943 r. komunistyczna partyzantka w poszukiwaniu sukcesu obrzuciła granatami Cafe Club w Warszawie, w którym zbierały się żony niemieckich oficerów i urzędników, podziemna prasa Armii Krajowej ostro potępiła tę akcję. Rzucanie granatami do kawiarni, w której przebywały głównie kobiety, nie mieściło się w standardach wojowania cywilizacji zachodniej.
Ewidentnie więc terroryści afgańscy, palestyńscy i inni nie mieszczą się w ramach tej samej cywilizacji i dlatego - właśnie w konsekwencji stosowania jednakowych standardów moralnych - powinni w przyszłości być traktowani odrębnie, kontrolowani i powstrzymywani środkami, jakich nie stosuje się i nie będzie się stosować w relacjach między tymi, którzy akceptują liberalne reguły gry. Tak samo nie mieszczą się w nich ci Afgańczycy uciekający przez rządami talibów (!!!), którzy koczując w obozie koło Calais, starają się dostać nielegalnie do Wielkiej Brytanii, ale jednocześnie świętowali terrorystyczne zamachy w Ameryce. Oni jeszcze nikogo nie zamordowali, lecz w nowych warunkach należałoby spytać, jakie wartości moralne wniosą do cywilizacji, z której goś-cinności chcą korzystać.
Warto uświadomić sobie, jak bardzo świat zachodni zmienił się w ostatnich 100-150 latach, porównując, jak traktowano wcześniej wrogów ładu i porządku, tzn. anarchistów, i obecnego podejścia do problemu. Zamachy na cesarzy, królów i innych polityków były wówczas stałym elementem politycznego pejzażu. Zamachowców jednakże prawie zawsze udało się ująć, osądzić i rozstrzelać lub powiesić, co wszyscy uważali za rzecz normalną. A jak wyglądałoby to dzisiaj, gdyby taki bin Laden czy któryś z jego zbrodniczych wspólników postanowił zrobić psikusa i poddać się jakimś na przykład Francuzom czy Belgom? W krajach Europy zapanowała doktryna zakazująca kary śmierci. W tym samym kierunku poszedł zresztą Kościół katolicki. Nawet w USA "postępowcy" walczą o uznanie kary śmierci za "okrutną i niezwykłą", co miałoby doprowadzić do takiego samego stanu. Dlatego terroryści nie zostaliby zapewne wydani ze względu na "zagrożenie karą śmierci"!!! Zostaliby skazani na jakieś kary więzienia, z którego by się wcześniej czy później wydostali pod groźbą kolejnych terrorystycznych zamachów.
Tak wyglądałyby sprawy, gdyby przyjąć, że cywilizacja zachodnia utrzyma obecny samobójczy kurs. Zmiana paradygmatu nie dokonuje się z dnia na dzień. Usłyszymy jeszcze niejeden raz amatorów tandetnego psychologizowania i socjologizowania, podwójnych standardów moralnych, domniemania winy Zachodu za niepowodzenia obrzydliwych dyktatur na rozległych obszarach Trzeciego Świata czy multikulturalizmu rozumianego przez nich jako akceptacja każdej kultury, niezależnie od tego, jaką szansę stwarza ona jednostce i jak agresywna jest wobec innych kultur. Ale - jak mówi ludowe porzekadło - młyny Boże mielą powoli, lecz nieuchronnie. Zmiana paradygmatu przyniesie więc niewątpliwe przewartościowania.
Zresztą uważam, że przewartościowania te nie skończą się na zróżnicowanym traktowaniu przyjaciół i wrogów wolności między narodami, ale także wewnątrz nich. Ci wszyscy aktywni wrogowie ładu liberalnego, jak Lepper w Polsce, Bove we Francji czy Farrakhan w USA - świadomie i ostentacyjnie łamiący prawo państwa liberalnego - odczują z czasem znacznie mniejszą tolerancję, odzwierciedlającą zmieniające się oceny zagrożonych społeczeństw.
O tym jednak przy innej okazji.
Jestem odmiennego zdania. Należy się liczyć z zasadniczą zmianą paradygmatu, a raczej z powrotem do tego sposobu wyjaśniania zjawisk i rozwiązywania ich w praktyce, który zapewnił materialną i moralną supremację Zachodu w okresie minionych paru stuleci. Gdy minie szok i naturalna chęć zastosowania drastycznych, lecz działających na krótką metę środków odwetowych, nadejdzie czas refleksji. Ten czas refleksji raczej nieuchronnie będzie prowadzić do niezbyt radosnej, ale realistycznej konstatacji, że reguły liberalnej demokracji mogą być stosowane jedynie wobec tych, którzy te reguły akceptują i stosują je w praktyce. Stosowanie reguł ładu liberalnego wobec tych krajów, narodów, grup bądź jednostek, które wykorzystują te reguły do bezwzględnego, nierzadko zbrodniczego atakowania otwartych, tolerancyjnych, wolnych społeczeństw, jest natomiast groźnym błędem cywilizacji zachodniej. Przywrócenie jednakowych standardów moralnych zaowocuje nieuchronnie zróżnicowanym traktowaniem przyjaciół i wrogów wolności. Kierunek tych zmian wydaje mi się jednoznaczny, jeśli ład liberalny miałby przetrwać. Zróżnicowane traktowanie było zresztą normą na przykład w XIX wieku. Europę (po opuszczeniu imperium rosyjskiego oczywiście...) można było przemierzyć, nie pokazując nigdzie paszportu. Równocześnie poza ówczesnym światem liberalnym obowiązywały jednak - w miarę potrzeby - inne reguły. Gdy na przykład piraci berberyjscy nękali ruch statków handlowych w południowo-zachodniej części Morza Śródziemnego, wysyłano tam międzynarodową ekspedycję morską, która niszczyła flotę piracką i lądowe umocnienia piratów, zapewniając spokój na kilka kolejnych lat. Takie skoordynowane przedsięwzięcia staną się zapewne częścią systemu kontroli nad działaniami aktywnych militarnie wrogów ładu liberalnego.
Powrót do źródeł będzie też oznaczać odrzucenie rozpowszechnionej, niestety, koncepcji winy zbiorowej i tolerancji dla terroru (i innych przestępczych działań). Ulubionym argumentem socjologizującej i psychologizującej politycznej poprawności jest mitologia terroru jako "broni" słabszego (bez rozpatrywania kwestii moralnych, całkowicie obcych tak rozumującym). Tymczasem w naszej cywilizacji (partyzanckiej) zasadą jest walka przeciw tym, którzy stosują siłę: przeciw wojsku, policji czy okupacyjnej administracji, a nie przeciw kobietom, dzieciom i w ogóle niekombatantom. Warto przypomnieć, że kiedy w 1943 r. komunistyczna partyzantka w poszukiwaniu sukcesu obrzuciła granatami Cafe Club w Warszawie, w którym zbierały się żony niemieckich oficerów i urzędników, podziemna prasa Armii Krajowej ostro potępiła tę akcję. Rzucanie granatami do kawiarni, w której przebywały głównie kobiety, nie mieściło się w standardach wojowania cywilizacji zachodniej.
Ewidentnie więc terroryści afgańscy, palestyńscy i inni nie mieszczą się w ramach tej samej cywilizacji i dlatego - właśnie w konsekwencji stosowania jednakowych standardów moralnych - powinni w przyszłości być traktowani odrębnie, kontrolowani i powstrzymywani środkami, jakich nie stosuje się i nie będzie się stosować w relacjach między tymi, którzy akceptują liberalne reguły gry. Tak samo nie mieszczą się w nich ci Afgańczycy uciekający przez rządami talibów (!!!), którzy koczując w obozie koło Calais, starają się dostać nielegalnie do Wielkiej Brytanii, ale jednocześnie świętowali terrorystyczne zamachy w Ameryce. Oni jeszcze nikogo nie zamordowali, lecz w nowych warunkach należałoby spytać, jakie wartości moralne wniosą do cywilizacji, z której goś-cinności chcą korzystać.
Warto uświadomić sobie, jak bardzo świat zachodni zmienił się w ostatnich 100-150 latach, porównując, jak traktowano wcześniej wrogów ładu i porządku, tzn. anarchistów, i obecnego podejścia do problemu. Zamachy na cesarzy, królów i innych polityków były wówczas stałym elementem politycznego pejzażu. Zamachowców jednakże prawie zawsze udało się ująć, osądzić i rozstrzelać lub powiesić, co wszyscy uważali za rzecz normalną. A jak wyglądałoby to dzisiaj, gdyby taki bin Laden czy któryś z jego zbrodniczych wspólników postanowił zrobić psikusa i poddać się jakimś na przykład Francuzom czy Belgom? W krajach Europy zapanowała doktryna zakazująca kary śmierci. W tym samym kierunku poszedł zresztą Kościół katolicki. Nawet w USA "postępowcy" walczą o uznanie kary śmierci za "okrutną i niezwykłą", co miałoby doprowadzić do takiego samego stanu. Dlatego terroryści nie zostaliby zapewne wydani ze względu na "zagrożenie karą śmierci"!!! Zostaliby skazani na jakieś kary więzienia, z którego by się wcześniej czy później wydostali pod groźbą kolejnych terrorystycznych zamachów.
Tak wyglądałyby sprawy, gdyby przyjąć, że cywilizacja zachodnia utrzyma obecny samobójczy kurs. Zmiana paradygmatu nie dokonuje się z dnia na dzień. Usłyszymy jeszcze niejeden raz amatorów tandetnego psychologizowania i socjologizowania, podwójnych standardów moralnych, domniemania winy Zachodu za niepowodzenia obrzydliwych dyktatur na rozległych obszarach Trzeciego Świata czy multikulturalizmu rozumianego przez nich jako akceptacja każdej kultury, niezależnie od tego, jaką szansę stwarza ona jednostce i jak agresywna jest wobec innych kultur. Ale - jak mówi ludowe porzekadło - młyny Boże mielą powoli, lecz nieuchronnie. Zmiana paradygmatu przyniesie więc niewątpliwe przewartościowania.
Zresztą uważam, że przewartościowania te nie skończą się na zróżnicowanym traktowaniu przyjaciół i wrogów wolności między narodami, ale także wewnątrz nich. Ci wszyscy aktywni wrogowie ładu liberalnego, jak Lepper w Polsce, Bove we Francji czy Farrakhan w USA - świadomie i ostentacyjnie łamiący prawo państwa liberalnego - odczują z czasem znacznie mniejszą tolerancję, odzwierciedlającą zmieniające się oceny zagrożonych społeczeństw.
O tym jednak przy innej okazji.
Więcej możesz przeczytać w 42/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.