Seks ratuje e-biznes
Do właścicieli serwisów erotycznych trafia ponad połowa pieniędzy wydawanych na wszystkie usługi w Internecie! To jedyny elektroniczny interes już przynoszący spore pieniądze - miliardy dolarów rocznie. Dzięki sieci można zrealizować każdą erotyczną fantazję. Chętnych więc nie brakuje - klientelę pornowitryn stanowi ponad 50 mln ludzi. Polskie serwery kryją kilka tysięcy stron dla dorosłych.
- Często zaglądałem na zagraniczne strony poświęcone seksowi. Dwa lata temu uruchomiłem podobną witrynę w Polsce, a że nie mogłem narzekać na brak zainteresowania, postanowiłem na niej zarabiać - przyznaje Sławomir Bugajny, szef serwisu Nimfomanka. Firma Inter-face prowadzi - poza witryną poświęconą nieruchomościom - trzy serwisy erotyczne. - Grzechem byłoby rezygnować z tak intratnego interesu - tłumaczy Mariusz Duka, szef Interface.
Kokosowy pornobiznes
Goście erotycznych witryn to bodajże jedyna grupa internautów chętnie sięgająca do swoich kieszeni. Według firmy analitycznej Datamonitor, obroty serwisów porno już w 1999 r. sięgnęły miliarda dolarów. Do autorów tych witryn trafia aż 70 proc. opłat za internetowe usługi, czyli prawie 10 proc. wszystkich wydanych w sieci pieniędzy - podają eksperci z Forrester Research. W 2003 r. przychody z wirtualnej pornografii przekroczą trzy miliardy dolarów - przewiduje Datamonitor. Nic dziwnego, że rynek ten zwrócił uwagę szefów firm nie mających do tej pory nic wspólnego z seksem. Uruchomienie takich serwisów rozważa m.in. T-Online, operator należący do Deutsche Telekom. Próbę zaistnienia na tym rynku podjął wiosną tego roku największy portal - Yahoo. Po ostrych protestach części użytkowników zrezygnował jednak z dystrybucji materiałów pornograficznych.
Erotyczne witryny ogląda 30 mln Amerykanów i 5 mln Niemców. "Tylko jedna osoba na dziesięć tysięcy odwiedzających portale zostawia w nich pieniądze. Sekswitryny mają nieporównywalnie lepszy wskaźnik: zapłacić jest gotów jeden na dwustu gości" - wyliczył Andrew Edmond z serwisu SexTracker. "Większość witryn musiała szybko zrezygnować z pomysłu zarabiania na użytkownikach. Sztuka ta udała się tylko pornoserwisom" - stwierdzają w raporcie analitycy z Datamonitor.
Nieustanna hossa
Założony w 1995 r. serwis Twardy Dysk Danni z miesiąca na miesiąc przynosi coraz większe zyski. "Nie mogłam liczyć ani na reklamy, ani na pieniądze z funduszy inwestycyjnych czy giełdy. Zdecydowałam się więc na abonament, a klienci znaleźli się błyskawicznie" - wspomina Danni Ashe, była tancerka. Jej witrynę odwiedza niewiele mniej osób niż strony potentatów e-biznesu: Amazon.com i eBay. Przychody ponad 150 serwisów prowadzonych przez firmę należącą do Beate Uhse (niedawno zmarłej niemieckiej królowej porno, która stworzyła największą sieć sex shopów w Europie) wyniosły w 2000 r. niemal 60 mln USD. Profity z działalności internetowej czerpie także Brytyjka Ann Summers, która uruchomiła pierwszą sieć sex shopów dla kobiet. Tegoroczne obroty jej witryn erotycznych szacowane są na ponad 20 mln USD.
Większość polskich firm internetowych ciągle jest pod kreską, tymczasem serwis Nimfomanka zaczął na siebie zarabiać już po kilkunastu miesiącach. Na koniunkturę nie narzekają też właściciele innych dużych witryn o seksie. Interface jeszcze nie wyszło na plus, ale jego przychody szybko rosną.
Aby skorzystać z serwisów erotycznych, trzeba zazwyczaj zadzwonić pod numer 0-700 (opłata wynosi około 4,5 zł za minutę). Niektóre witryny oferują wykupienie miesięcznego abonamentu. Podanie numeru karty kredytowej oznacza jednak utratę tak cenionej przez internetowych erotomanów anonimowości.
Interaktywna seksbomba
Ostatnim przebojem cyberseksu są wideoczaty. Ich uczestnicy mogą przekazywać znajdującej się przed internetową kamerą striptizerce swoje życzenia. - Kamery zainstalowane są w dwóch pokojach. W jednym występują na zmianę pary i same panie, w drugim - panowie. Łącznie pracuje sześć kobiet i czterech mężczyzn. Występują na żywo, codziennie, przez osiemnaście godzin. Widzów nie brakuje - zdradza zasady działania swojego serwisu Show Mariusz Duka. "Wszelkie nowe technologie internetowe natychmiast adaptowane są przez pornobiznes. To właśnie w serwisach erotycznych najszybciej wprowadzono usługi interaktywne" - twierdzi Mary Madden, która w ubiegłym roku na Uniwersytecie San Francisco zorganizowała pierwsze seminarium dotyczące cyberseksu. Amatorami internetowej erotyki są przede wszystkim mężczyźni. Stanowią oni 80 proc. bywalców pornowitryn. Panie, które decydują się zajrzeć na erotyczne strony, wolą rozmawiać lub czytać, niż oglądać. Z myślą o nich przygotowywane są więc erotyczne czaty i pikantne opowiadania.
Swoje roznegliżowane fotografie w sieci chętnie zamieszczają osoby mające skłonności ekshibicjonistyczne - zarówno panie, jak i panowie - i to w różnym wieku. "Liczę na to, że zdjęcia te pozwolą mi poznać jakąś miłą dziewczynę, która zechce ze mną pobaraszkować" - tłumaczy 21-letnia Monika, która zdradza, że mieszka trzydzieści kilometrów od Krakowa. Część osób decyduje się nawet zamontować w łazience lub sypialni webkamery. Jeden z dostawców usług internetowych z Seattle postanowił sprawdzić, dlaczego codziennie o godzinie 21 na jego łączach tak skokowo rośnie ruch. Okazało się, że właśnie o tej porze kąpiel bierze 30-letnia Jane Jones, która obok wanny umieściła kamerę.
Po zdjęcia amatorek chętnie sięgają profesjonalne serwisy. - Internauci nie przepadają za fotkami zawodowych modelek i aktorek. Wolą myśleć, że podglądają dziewczyny z sąsiedztwa - twierdzi Bugajny. Dziewczyny mogą w ten sposób dobrze zarobić.
- Od ponad roku pozuję do aktów i zdjęć erotycznych. Niewątpliwie wiele z nich trafia do sieci. Miałam też propozycję pracy przed kamerą internetową, ale na to się nie zdecydowałam. Młodej i niedoświadczonej osobie ciężko jest znaleźć pracę, a to zajęcie pozwala mi się spokojnie utrzymać - wyznaje Sylwia, 22-letnia studentka Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wstydzi się swojej pracy, woli jednak nie podawać nazwiska, obawiając się reakcji wykładowców.
Lubieżny pracownik
11 tys. zdjęć i 500 filmów pornograficznych znalazła policja na komputerach w Dolnośląskiej Regionalnej Kasie Chorych. Prawie 40 proc. witryn odwiedzanych przez pracowników kasy należało do serwisów erotycznych. - Najwięcej osób zagląda do nas w dni powszednie właśnie w godzinach pracy - potwierdza Bugajny. Wiele z nich dostęp do sieci ma tylko w biurze. Erotomani boją się też, że w domu mogliby zostać przyłapani przez małżonków. Wynika z tego, że łatwiej wytłumaczyć się ze swoich upodobań szefowi niż życiowemu partnerowi.
- Często zaglądałem na zagraniczne strony poświęcone seksowi. Dwa lata temu uruchomiłem podobną witrynę w Polsce, a że nie mogłem narzekać na brak zainteresowania, postanowiłem na niej zarabiać - przyznaje Sławomir Bugajny, szef serwisu Nimfomanka. Firma Inter-face prowadzi - poza witryną poświęconą nieruchomościom - trzy serwisy erotyczne. - Grzechem byłoby rezygnować z tak intratnego interesu - tłumaczy Mariusz Duka, szef Interface.
Kokosowy pornobiznes
Goście erotycznych witryn to bodajże jedyna grupa internautów chętnie sięgająca do swoich kieszeni. Według firmy analitycznej Datamonitor, obroty serwisów porno już w 1999 r. sięgnęły miliarda dolarów. Do autorów tych witryn trafia aż 70 proc. opłat za internetowe usługi, czyli prawie 10 proc. wszystkich wydanych w sieci pieniędzy - podają eksperci z Forrester Research. W 2003 r. przychody z wirtualnej pornografii przekroczą trzy miliardy dolarów - przewiduje Datamonitor. Nic dziwnego, że rynek ten zwrócił uwagę szefów firm nie mających do tej pory nic wspólnego z seksem. Uruchomienie takich serwisów rozważa m.in. T-Online, operator należący do Deutsche Telekom. Próbę zaistnienia na tym rynku podjął wiosną tego roku największy portal - Yahoo. Po ostrych protestach części użytkowników zrezygnował jednak z dystrybucji materiałów pornograficznych.
Erotyczne witryny ogląda 30 mln Amerykanów i 5 mln Niemców. "Tylko jedna osoba na dziesięć tysięcy odwiedzających portale zostawia w nich pieniądze. Sekswitryny mają nieporównywalnie lepszy wskaźnik: zapłacić jest gotów jeden na dwustu gości" - wyliczył Andrew Edmond z serwisu SexTracker. "Większość witryn musiała szybko zrezygnować z pomysłu zarabiania na użytkownikach. Sztuka ta udała się tylko pornoserwisom" - stwierdzają w raporcie analitycy z Datamonitor.
Nieustanna hossa
Założony w 1995 r. serwis Twardy Dysk Danni z miesiąca na miesiąc przynosi coraz większe zyski. "Nie mogłam liczyć ani na reklamy, ani na pieniądze z funduszy inwestycyjnych czy giełdy. Zdecydowałam się więc na abonament, a klienci znaleźli się błyskawicznie" - wspomina Danni Ashe, była tancerka. Jej witrynę odwiedza niewiele mniej osób niż strony potentatów e-biznesu: Amazon.com i eBay. Przychody ponad 150 serwisów prowadzonych przez firmę należącą do Beate Uhse (niedawno zmarłej niemieckiej królowej porno, która stworzyła największą sieć sex shopów w Europie) wyniosły w 2000 r. niemal 60 mln USD. Profity z działalności internetowej czerpie także Brytyjka Ann Summers, która uruchomiła pierwszą sieć sex shopów dla kobiet. Tegoroczne obroty jej witryn erotycznych szacowane są na ponad 20 mln USD.
Większość polskich firm internetowych ciągle jest pod kreską, tymczasem serwis Nimfomanka zaczął na siebie zarabiać już po kilkunastu miesiącach. Na koniunkturę nie narzekają też właściciele innych dużych witryn o seksie. Interface jeszcze nie wyszło na plus, ale jego przychody szybko rosną.
Aby skorzystać z serwisów erotycznych, trzeba zazwyczaj zadzwonić pod numer 0-700 (opłata wynosi około 4,5 zł za minutę). Niektóre witryny oferują wykupienie miesięcznego abonamentu. Podanie numeru karty kredytowej oznacza jednak utratę tak cenionej przez internetowych erotomanów anonimowości.
Interaktywna seksbomba
Ostatnim przebojem cyberseksu są wideoczaty. Ich uczestnicy mogą przekazywać znajdującej się przed internetową kamerą striptizerce swoje życzenia. - Kamery zainstalowane są w dwóch pokojach. W jednym występują na zmianę pary i same panie, w drugim - panowie. Łącznie pracuje sześć kobiet i czterech mężczyzn. Występują na żywo, codziennie, przez osiemnaście godzin. Widzów nie brakuje - zdradza zasady działania swojego serwisu Show Mariusz Duka. "Wszelkie nowe technologie internetowe natychmiast adaptowane są przez pornobiznes. To właśnie w serwisach erotycznych najszybciej wprowadzono usługi interaktywne" - twierdzi Mary Madden, która w ubiegłym roku na Uniwersytecie San Francisco zorganizowała pierwsze seminarium dotyczące cyberseksu. Amatorami internetowej erotyki są przede wszystkim mężczyźni. Stanowią oni 80 proc. bywalców pornowitryn. Panie, które decydują się zajrzeć na erotyczne strony, wolą rozmawiać lub czytać, niż oglądać. Z myślą o nich przygotowywane są więc erotyczne czaty i pikantne opowiadania.
Swoje roznegliżowane fotografie w sieci chętnie zamieszczają osoby mające skłonności ekshibicjonistyczne - zarówno panie, jak i panowie - i to w różnym wieku. "Liczę na to, że zdjęcia te pozwolą mi poznać jakąś miłą dziewczynę, która zechce ze mną pobaraszkować" - tłumaczy 21-letnia Monika, która zdradza, że mieszka trzydzieści kilometrów od Krakowa. Część osób decyduje się nawet zamontować w łazience lub sypialni webkamery. Jeden z dostawców usług internetowych z Seattle postanowił sprawdzić, dlaczego codziennie o godzinie 21 na jego łączach tak skokowo rośnie ruch. Okazało się, że właśnie o tej porze kąpiel bierze 30-letnia Jane Jones, która obok wanny umieściła kamerę.
Po zdjęcia amatorek chętnie sięgają profesjonalne serwisy. - Internauci nie przepadają za fotkami zawodowych modelek i aktorek. Wolą myśleć, że podglądają dziewczyny z sąsiedztwa - twierdzi Bugajny. Dziewczyny mogą w ten sposób dobrze zarobić.
- Od ponad roku pozuję do aktów i zdjęć erotycznych. Niewątpliwie wiele z nich trafia do sieci. Miałam też propozycję pracy przed kamerą internetową, ale na to się nie zdecydowałam. Młodej i niedoświadczonej osobie ciężko jest znaleźć pracę, a to zajęcie pozwala mi się spokojnie utrzymać - wyznaje Sylwia, 22-letnia studentka Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wstydzi się swojej pracy, woli jednak nie podawać nazwiska, obawiając się reakcji wykładowców.
Lubieżny pracownik
11 tys. zdjęć i 500 filmów pornograficznych znalazła policja na komputerach w Dolnośląskiej Regionalnej Kasie Chorych. Prawie 40 proc. witryn odwiedzanych przez pracowników kasy należało do serwisów erotycznych. - Najwięcej osób zagląda do nas w dni powszednie właśnie w godzinach pracy - potwierdza Bugajny. Wiele z nich dostęp do sieci ma tylko w biurze. Erotomani boją się też, że w domu mogliby zostać przyłapani przez małżonków. Wynika z tego, że łatwiej wytłumaczyć się ze swoich upodobań szefowi niż życiowemu partnerowi.
Więcej możesz przeczytać w 42/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.