"Moulin Rouge" to gigantyczny teledysk, który prezentuje w formie pastiszowej kulturę masową XX wieku
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, Nicole Kidman podczas zdjęć do filmu "Moulin Rouge" boleśnie skręciła nogę i nawet przez jakiś czas nie było wiadomo, czy będzie mogła wrócić na plan. Ale film dokończono.
Zygmunt Kałużyński: Żeby skończyć z problemem nogi pani Kidman, to muszę panu powiedzieć, że pod tym względem mnie zawiodła. Ma te nóżki bidne, cieniutkie i coś niesugestywne. Ale jeśli idzie o aktorstwo, to w tym filmie była ona dla mnie najlepsza.
TR: No właśnie. "Moulin Rouge" ma strukturę bardzo nowoczesną, utrzymaną w duchu postmodernizmu i nawiązuje do podstawowych ikon operetki, opery i musicalu. Za punkt wyjścia posłużyły "Dama Kameliowa", która w świecie opery znana jest jako "Traviata", oraz paryski music-hall Moulin Rouge, sławny ze swych pięknych tancerek. Mamy w filmie także przekrój kultury rozrywkowej od końca XIX do początku XXI wieku.
ZK: Panie Tomaszu, wyczuwam w pana słowach poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym właściwie jest ten film.
TR: Mówi się, że musicalem, bo dużo się w nim tańczy i śpiewa, ale - moim zdaniem - on musicalem nie jest.
ZK: W takim razie czym innym? Byłbym skłonny powiedzieć, że na szkielecie musicalu zrobiono coś odmiennego, ryzykownego i może nawet groźnego dla samego gatunku. Pan mówi o operze, operetce, a przecież musical, który jest gatunkiem amerykańskim, różni się od operetki wiedeńskiej - walcowej, sentymentalnej - czy francuskiej typu Offenbacha, która jest intelektualna. Musical bierze zwykle temat z przeszłości kultury, czerpie nawet z religii; mieliśmy przecież "Jesus Christ Superstar", "Godspell" czy "Joseph and the Amazing Technicolor Dreamcoat". Albo "My Fair Lady", musical oparty na klasycznej sztuce G.B. Shawa "Pigmalion".
TR: Czyli dał się pan zwieść pozorom! Przecież musical stał się w "Moulin Rouge" tylko punktem wyjścia, ale tak naprawdę ten film nawet nie jest pastiszem musicalu! To raczej jakaś fantasmagoria muzyczno-wizualna, bo bardzo wiele dzieje się tutaj w sferze obrazu i to potraktowanego wyjątkowo nowocześnie, z zastosowaniem elektronicznych efektów. Ścieżka dźwiękowa "Moulin Rouge" to przegląd wszystkiego, co się wydarzyło w muzyce i kulturze masowej od czasów Toulouse-Lautreca malującego dziewczyny tańczące kankana w paryskim kabarecie aż do dzisiaj. Jest tu miejsce i na disco, i na rocka, i na piosenkę czarnoskórej divy soulu Randy Crawford "One Day I’ll Fly Away", i na piosenkę Madonny "Like a Prayer", i na Davida Bowiego.
ZK: Spór między nami polega na tym, że ja z uporem staram się widzieć trzon tego filmu, który się jednak łączy z musicalem, pan natomiast to poszerza do tego stopnia, że zostaje wciągnięta cała kultura popularna ostatnich lat.
TR: Bo "Moulin Rouge" to gigantyczny teledysk, prezentujący w formie pastiszowej kulturę masową XX wieku.
ZK: Ale sam pan wymienił także operę Verdiego "Traviatę"! Nie da się jednak zapomnieć o tym, że pretekstem do tego filmu stał się przegląd głównych duktów kulturowych... XIX wieku. A więc przede wszystkim mamy pojawienie się cyganerii, czyli zbuntowanych, niezależnych, na granicy nihilizmu, artystów. To z tego czasu właśnie pochodzą słowa piosenek: wiatr za szybami, psiakrew, to życie takie złe... albo absyntu szklanka, śmierć ma kochanka. A z drugiej strony są to czasy powieści Emila Zoli. Pan wymienił "Traviatę", ja myślę, że "Nana" Emila Zoli jest może jeszcze bliższym pokrewieństwem. Co się wtedy stało? Po raz pierwszy w kulturze europejskiej doszło do szalenie silnego zderzenia klasowego między samym dołem i samą górą, czyli między wielką burżuazją, którą w "Moulin Rouge" reprezentuje ów bogacz chcący kupić naszą Kidman, a oberwusem, cyganem, artystą, śmieciarzem, który ją kocha. To typowy konflikt tamtego czasu, pokazany nie tylko w "Traviacie", ale także na przykład w operze Pucciniego "Cyganeria". Jednym słowem, pan rozszerza, rozszerza, rozszerza, a ja zwężam, zwężam, zwężam.
TR: To ja jeszcze bardziej rozszerzę, panie Zygmuncie, ale w inną stronę. Oglądając ten film, zastanawiałem się, ile przyjemności doświadczają widzowie. Przyszło mi do głowy, że im więcej wiedzą o kulturze, im więcej potrafią przytoczyć kontekstów i skojarzeń, tym większą będą mieli przyjemność. Im mniej wiedzą, tym mniejszą mają szansę na to, żeby ten film im się podobał, bo będą zapewne uważali, że to jakieś dziwactwo. I nagle oczyma wyobraźni zobaczyłem w sali kinowej wyznawców islamu, nie przynależących do naszej strefy kulturowej. Pomyślałem, jak w ich oczach wygląda nasza kultura popularna, której ironicznym, ale brawurowym podsumowaniem okazał się film "Moulin Rouge". Jaki wniosek oni by z niego wyciągnęli i czy nie sprowadzałby się on do tego, że trzeba tę kulturę zniszczyć?
ZK: Tylko że wszystkie te cytaty historyczne, które przytoczyłem, sprowadzają się w gruncie rzeczy do stanów uczuciowych, które ci pana talibowie z pewnością potrafią uchwycić.
TR: No nie wiem, czy dekadencja i nihilizm, ucieczka w pięknoduchostwo i łatwe życie są dla nich do zaakceptowania.
ZK: Zaraz, zaraz. Mamy tutaj bogacza, który chce kupić dziewczynę, i kochającego ją biedaka, oberwańca jak z bajek "Tysiąca i jednej nocy"; to przecież arabska historia. Tematem jest wreszcie triumf prawdziwej miłości. Jeśli idzie o widza arabskiego, to myślę, że on, przyzwyczajony do olśniewającej ornamentyki obecnej w kulturze arabskiej, nie byłby wcale zaskoczony tym, co jest tutaj takie jaskrawe, a co pan określił jako postmodernistyczne: ja ledwie nadążałem z patrzeniem, tyle się tutaj dzieje.
TR: Oby pan miał rację.
Zygmunt Kałużyński: Żeby skończyć z problemem nogi pani Kidman, to muszę panu powiedzieć, że pod tym względem mnie zawiodła. Ma te nóżki bidne, cieniutkie i coś niesugestywne. Ale jeśli idzie o aktorstwo, to w tym filmie była ona dla mnie najlepsza.
TR: No właśnie. "Moulin Rouge" ma strukturę bardzo nowoczesną, utrzymaną w duchu postmodernizmu i nawiązuje do podstawowych ikon operetki, opery i musicalu. Za punkt wyjścia posłużyły "Dama Kameliowa", która w świecie opery znana jest jako "Traviata", oraz paryski music-hall Moulin Rouge, sławny ze swych pięknych tancerek. Mamy w filmie także przekrój kultury rozrywkowej od końca XIX do początku XXI wieku.
ZK: Panie Tomaszu, wyczuwam w pana słowach poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym właściwie jest ten film.
TR: Mówi się, że musicalem, bo dużo się w nim tańczy i śpiewa, ale - moim zdaniem - on musicalem nie jest.
ZK: W takim razie czym innym? Byłbym skłonny powiedzieć, że na szkielecie musicalu zrobiono coś odmiennego, ryzykownego i może nawet groźnego dla samego gatunku. Pan mówi o operze, operetce, a przecież musical, który jest gatunkiem amerykańskim, różni się od operetki wiedeńskiej - walcowej, sentymentalnej - czy francuskiej typu Offenbacha, która jest intelektualna. Musical bierze zwykle temat z przeszłości kultury, czerpie nawet z religii; mieliśmy przecież "Jesus Christ Superstar", "Godspell" czy "Joseph and the Amazing Technicolor Dreamcoat". Albo "My Fair Lady", musical oparty na klasycznej sztuce G.B. Shawa "Pigmalion".
TR: Czyli dał się pan zwieść pozorom! Przecież musical stał się w "Moulin Rouge" tylko punktem wyjścia, ale tak naprawdę ten film nawet nie jest pastiszem musicalu! To raczej jakaś fantasmagoria muzyczno-wizualna, bo bardzo wiele dzieje się tutaj w sferze obrazu i to potraktowanego wyjątkowo nowocześnie, z zastosowaniem elektronicznych efektów. Ścieżka dźwiękowa "Moulin Rouge" to przegląd wszystkiego, co się wydarzyło w muzyce i kulturze masowej od czasów Toulouse-Lautreca malującego dziewczyny tańczące kankana w paryskim kabarecie aż do dzisiaj. Jest tu miejsce i na disco, i na rocka, i na piosenkę czarnoskórej divy soulu Randy Crawford "One Day I’ll Fly Away", i na piosenkę Madonny "Like a Prayer", i na Davida Bowiego.
ZK: Spór między nami polega na tym, że ja z uporem staram się widzieć trzon tego filmu, który się jednak łączy z musicalem, pan natomiast to poszerza do tego stopnia, że zostaje wciągnięta cała kultura popularna ostatnich lat.
TR: Bo "Moulin Rouge" to gigantyczny teledysk, prezentujący w formie pastiszowej kulturę masową XX wieku.
ZK: Ale sam pan wymienił także operę Verdiego "Traviatę"! Nie da się jednak zapomnieć o tym, że pretekstem do tego filmu stał się przegląd głównych duktów kulturowych... XIX wieku. A więc przede wszystkim mamy pojawienie się cyganerii, czyli zbuntowanych, niezależnych, na granicy nihilizmu, artystów. To z tego czasu właśnie pochodzą słowa piosenek: wiatr za szybami, psiakrew, to życie takie złe... albo absyntu szklanka, śmierć ma kochanka. A z drugiej strony są to czasy powieści Emila Zoli. Pan wymienił "Traviatę", ja myślę, że "Nana" Emila Zoli jest może jeszcze bliższym pokrewieństwem. Co się wtedy stało? Po raz pierwszy w kulturze europejskiej doszło do szalenie silnego zderzenia klasowego między samym dołem i samą górą, czyli między wielką burżuazją, którą w "Moulin Rouge" reprezentuje ów bogacz chcący kupić naszą Kidman, a oberwusem, cyganem, artystą, śmieciarzem, który ją kocha. To typowy konflikt tamtego czasu, pokazany nie tylko w "Traviacie", ale także na przykład w operze Pucciniego "Cyganeria". Jednym słowem, pan rozszerza, rozszerza, rozszerza, a ja zwężam, zwężam, zwężam.
TR: To ja jeszcze bardziej rozszerzę, panie Zygmuncie, ale w inną stronę. Oglądając ten film, zastanawiałem się, ile przyjemności doświadczają widzowie. Przyszło mi do głowy, że im więcej wiedzą o kulturze, im więcej potrafią przytoczyć kontekstów i skojarzeń, tym większą będą mieli przyjemność. Im mniej wiedzą, tym mniejszą mają szansę na to, żeby ten film im się podobał, bo będą zapewne uważali, że to jakieś dziwactwo. I nagle oczyma wyobraźni zobaczyłem w sali kinowej wyznawców islamu, nie przynależących do naszej strefy kulturowej. Pomyślałem, jak w ich oczach wygląda nasza kultura popularna, której ironicznym, ale brawurowym podsumowaniem okazał się film "Moulin Rouge". Jaki wniosek oni by z niego wyciągnęli i czy nie sprowadzałby się on do tego, że trzeba tę kulturę zniszczyć?
ZK: Tylko że wszystkie te cytaty historyczne, które przytoczyłem, sprowadzają się w gruncie rzeczy do stanów uczuciowych, które ci pana talibowie z pewnością potrafią uchwycić.
TR: No nie wiem, czy dekadencja i nihilizm, ucieczka w pięknoduchostwo i łatwe życie są dla nich do zaakceptowania.
ZK: Zaraz, zaraz. Mamy tutaj bogacza, który chce kupić dziewczynę, i kochającego ją biedaka, oberwańca jak z bajek "Tysiąca i jednej nocy"; to przecież arabska historia. Tematem jest wreszcie triumf prawdziwej miłości. Jeśli idzie o widza arabskiego, to myślę, że on, przyzwyczajony do olśniewającej ornamentyki obecnej w kulturze arabskiej, nie byłby wcale zaskoczony tym, co jest tutaj takie jaskrawe, a co pan określił jako postmodernistyczne: ja ledwie nadążałem z patrzeniem, tyle się tutaj dzieje.
TR: Oby pan miał rację.
Więcej możesz przeczytać w 43/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.