W Polsce znowu jest słyszalny rechot klasyków marksizmu
W miarę zsuwania się na socjaldemokratyczną trzecią drogę o konieczności budowy polskiego stanu średniego mówi się i pisze coraz rzadziej. Postulat wspierania rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw przekształcił się w praktyce w puste hasło.
Tymczasem każdy wie (w Polsce pewnie nie), że zachodnie Niemcy cud gospodarczy po II wojnie światowej (lata 1950-1970) zawdzięczały nie molochom z Westfalii, lecz dynamice małych i średnich przedsiębiorstw Badenii-Wirtembergii, Hesji, Nadrenii-Palatynatu i Frankonii. To one były kuźnią nowości technicznych i asortymentowych. To głównie ich eksport pozwolił Niemcom na uzyskanie ogromnych nadwyżek w handlu zagranicznym, nadwyżek, o których nam się nawet nie śniło. To rosnące zyski tych właśnie przedsiębiorstw umożliwiały kolejne inwestycje i innowacje, utrzymujące Niemcy, mimo wahań koniunkturalnych, w światowej czołówce. Bo chodzi właśnie o to, by projektować, wytwarzać i oferować wyroby najlepsze, jedyne, zawsze poszukiwane, na które popyt nie zmienia się w czasach kryzysu, a nie tylko surowce i półprodukty. U nas jest odwrotnie. Kombinat miedziowy, chluba naszego przemysłu surowcowego (miedź elektrolityczna to nie wyrób przetworzony!), ma wielkie szanse, by zejść na psy, gdyż na świecie uruchamia się kolejne kopalnie odkrywkowe, a cena miedzi już spadła poniżej 1400 dolarów za tonę. Ciągle też godzimy się z tym, że za tonę eksportowanej stali otrzymujemy cztery razy mniej, niż płacimy za tonę stali importowanej. Nasze huty nie wytwarzają bowiem tych profili, na które jest popyt, a poza tym ich produkty są niskiej jakości.
Przyczyną naszej luki strukturalnej, czyli słabości lub nawet nieobecności małych i średnich przedsiębiorstw, nie są zbyt wysokie stopy procentowe, lecz ciągły brak społecznej, a często także urzędowej akceptacji wysokich zysków, prywatnej akumulacji i inwestycji. W naszym kraju nie można tak jak w USA pochwalić się bardzo wysoką rentownością, nie można jej przedstawiać jako prawdziwego sukcesu. Wysoki zysk to wynik spekulacji, a nie solidnej pracy - uważa przeciętny Polak. Pokutuje u nas tradycja socjalistycznych cen kosztowych, nie dopuszczających wysokiego zysku i skutecznie tępiących przełomowe innowacje. Mali i średni przedsiębiorcy, mimo oficjalnych deklaracji, są nadal podejrzani. Sprzyja temu premiowanie aparatu skarbowego za wynajdywanie wydumanych lub formalnych uchybień. Karzemy małych i średnich przedsiębiorców, ale równocześnie nie umiemy dać sobie rady z oszukańczymi transferami zysków i wykazywaniem strat bilansowych przez molochy, zwłaszcza zagraniczne. W rezultacie rentowność małych i średnich polskich przedsiębiorstw oraz ich potencjał inwestycyjny i innowacyjny maleją. U samych podstaw podcina się ich konkurencyjność, o której tyle w Polsce się mówi i pisze.
Jedną z istotnych przyczyn złego klimatu społecznego wokół "prywaciarzy" są nie tyle ich grzechy, ile dominacja ideologii związków zawodowych, podtrzymujących demagogiczne tezy o niesprawiedliwym podziale i zysku jako rezultacie wyzysku. Rechot klasyków marksizmu znowu jest słyszalny.
Transformacja gospodarki polskiej rozpoczęta dwanaście lat temu niewiele zmieniła w tej dziedzinie. Walcząc z Balcerowiczem, wybrano socjaldemokratyczną trzecią drogę w jej archaicznym bernsteinowskim wydaniu, a nie ekspansywny model amerykański, premiujący sukces ekonomiczny. Wyraźnie widać, że mało który polityk zadał sobie trud przeczytania manifestu Blaira i Schrödera. Nawet w transakcjach prywatyzacyjnych wolimy się targować o doraźne pakiety socjalne, niż domagać się od nabywców zobowiązań inwestycyjnych i modernizacyjnych.
Ciekawe, co też rząd Leszka Millera wymyśli w tych dziedzinach, mając jako asystę PSL i Samoobronę. Poczekamy, zobaczymy!
Tymczasem każdy wie (w Polsce pewnie nie), że zachodnie Niemcy cud gospodarczy po II wojnie światowej (lata 1950-1970) zawdzięczały nie molochom z Westfalii, lecz dynamice małych i średnich przedsiębiorstw Badenii-Wirtembergii, Hesji, Nadrenii-Palatynatu i Frankonii. To one były kuźnią nowości technicznych i asortymentowych. To głównie ich eksport pozwolił Niemcom na uzyskanie ogromnych nadwyżek w handlu zagranicznym, nadwyżek, o których nam się nawet nie śniło. To rosnące zyski tych właśnie przedsiębiorstw umożliwiały kolejne inwestycje i innowacje, utrzymujące Niemcy, mimo wahań koniunkturalnych, w światowej czołówce. Bo chodzi właśnie o to, by projektować, wytwarzać i oferować wyroby najlepsze, jedyne, zawsze poszukiwane, na które popyt nie zmienia się w czasach kryzysu, a nie tylko surowce i półprodukty. U nas jest odwrotnie. Kombinat miedziowy, chluba naszego przemysłu surowcowego (miedź elektrolityczna to nie wyrób przetworzony!), ma wielkie szanse, by zejść na psy, gdyż na świecie uruchamia się kolejne kopalnie odkrywkowe, a cena miedzi już spadła poniżej 1400 dolarów za tonę. Ciągle też godzimy się z tym, że za tonę eksportowanej stali otrzymujemy cztery razy mniej, niż płacimy za tonę stali importowanej. Nasze huty nie wytwarzają bowiem tych profili, na które jest popyt, a poza tym ich produkty są niskiej jakości.
Przyczyną naszej luki strukturalnej, czyli słabości lub nawet nieobecności małych i średnich przedsiębiorstw, nie są zbyt wysokie stopy procentowe, lecz ciągły brak społecznej, a często także urzędowej akceptacji wysokich zysków, prywatnej akumulacji i inwestycji. W naszym kraju nie można tak jak w USA pochwalić się bardzo wysoką rentownością, nie można jej przedstawiać jako prawdziwego sukcesu. Wysoki zysk to wynik spekulacji, a nie solidnej pracy - uważa przeciętny Polak. Pokutuje u nas tradycja socjalistycznych cen kosztowych, nie dopuszczających wysokiego zysku i skutecznie tępiących przełomowe innowacje. Mali i średni przedsiębiorcy, mimo oficjalnych deklaracji, są nadal podejrzani. Sprzyja temu premiowanie aparatu skarbowego za wynajdywanie wydumanych lub formalnych uchybień. Karzemy małych i średnich przedsiębiorców, ale równocześnie nie umiemy dać sobie rady z oszukańczymi transferami zysków i wykazywaniem strat bilansowych przez molochy, zwłaszcza zagraniczne. W rezultacie rentowność małych i średnich polskich przedsiębiorstw oraz ich potencjał inwestycyjny i innowacyjny maleją. U samych podstaw podcina się ich konkurencyjność, o której tyle w Polsce się mówi i pisze.
Jedną z istotnych przyczyn złego klimatu społecznego wokół "prywaciarzy" są nie tyle ich grzechy, ile dominacja ideologii związków zawodowych, podtrzymujących demagogiczne tezy o niesprawiedliwym podziale i zysku jako rezultacie wyzysku. Rechot klasyków marksizmu znowu jest słyszalny.
Transformacja gospodarki polskiej rozpoczęta dwanaście lat temu niewiele zmieniła w tej dziedzinie. Walcząc z Balcerowiczem, wybrano socjaldemokratyczną trzecią drogę w jej archaicznym bernsteinowskim wydaniu, a nie ekspansywny model amerykański, premiujący sukces ekonomiczny. Wyraźnie widać, że mało który polityk zadał sobie trud przeczytania manifestu Blaira i Schrödera. Nawet w transakcjach prywatyzacyjnych wolimy się targować o doraźne pakiety socjalne, niż domagać się od nabywców zobowiązań inwestycyjnych i modernizacyjnych.
Ciekawe, co też rząd Leszka Millera wymyśli w tych dziedzinach, mając jako asystę PSL i Samoobronę. Poczekamy, zobaczymy!
Więcej możesz przeczytać w 43/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.