Francuscy związkowcy strajkują w obronie świadczeń socjalnych, mimo że gospodarka światowa się chwieje
Prokuratura w Nancy wszczęła postępowanie karne przeciwko 61-letniemu kierowcy z Niemiec. Spowodował on poważny wypadek, ponieważ nie zdołał wyhamować na czerwonym świetle. Jego ciężarówka uderzyła w motorower prowadzony przez siedemnastolatka, który stracił obie nogi, a także w samochód osobowy, w wyniku czego dwaj pasażerowie zostali ranni. Kierowcy ciężarówki nic się nie stało. Okazało się, że jest inwalidą - ma protezę zamiast lewej nogi i nosi obuwie ortopedyczne na nodze prawej. Tymczasem kabina nie była przystosowana do prowadzenia auta przez osobę niepełnosprawną. W dodatku policja stwierdziła, że kierowca jechał bez przerwy dziewiętnaście godzin. Postępowanie przeciwko niemu wszczęto z paragrafu o nieumyślne spowodowanie uszkodzeń ciała wskutek rozmyślnego niezastosowania się do obowiązku zachowania bezpieczeństwa.
Kiedy 16 października tego roku patrzyłem na Francję, miałem wrażenie, że właśnie najechała na nią ciężarówka prowadzona przez faceta z drewnianą nogą po dziewiętnastu godzinach jazdy, którego nie zatrzyma nie tylko czerwone światło, ale w ogóle nic. Różnica polega jednak na tym, że tego kierowcy na pewno nikt nie będzie ciągać po sądach ani niepokoić przesłuchaniami, chociaż teoretycznie można by mu postawić zarzuty bardzo podobne do tych, z jakimi spotkał się wspomniany przybysz z Niemiec. Kierowcą tym są francuskie związki zawodowe.
Wszystkie większe centrale - oprócz CFDT, która jedyna w porę zrozumiała, że nie wypada - wezwały pracowników najemnych (zarówno z sektora państwowego, jak i prywatnego), bezrobotnych i emerytów do udziału w "narodowym dniu strajków i manifestacji w obronie zatrudnienia, wynagrodzeń, emerytur i ochrony socjalnej". Nastąpiły perturbacje w ruchu pociągów i działaniu komunikacji miejskiej prawie w trzydziestu dużych miastach, a także kłopoty w funkcjonowaniu poczty, izb skarbowych, szpitali publicznych (z wyjątkiem izb przyjęć) oraz muzeów (w tych ostatnich placówkach strajk przybierał niekiedy ujmujące formy, polegające na wpuszczaniu zwiedzających za darmo).
W szesnastu miastach, w tym w Paryżu, zorganizowano manifestacje. Na pytanie o to, czy w obecnej sytuacji strajki - a zwłaszcza gromadzenie tłumów na ulicach - nie są pomysłem cokolwiek egzotycznym, a może nawet trochę nieodpowiedzialnym, przywódcy związkowi odpowiadali rozbrajająco, że nie, bo za pół roku odbędą się wybory, więc teraz jest najlepszy moment, żeby uzyskać zobowiązania od kandydatów.
Co za perspektywa spojrzenia! Gospodarka światowa się chwieje i byle podmuch może zniszczyć jej kruchą równowagę i zniweczyć marzenia o utrzymaniu przyzwoitej koniunktury. Przetrwanie pokoju i dobrobytu zależy na dobrą sprawę od kilku cynicznych obłąkańców i ich pomysłów, a ściśle biorąc, od tego, czy i jak uda nam się uniemożliwić im realizację tych pomysłów. Ludzie zaczynają się trząść ze strachu, czy nie wymrą od wąglika albo ospy. Zadają sobie pytania, czy aby na Środkowym Wschodzie nie zostanie użyta broń atomowa. Boją się, czy im nie spadnie na głowę następny samolot, a policja, wojsko i wywiad są w stanie ciągłej mobilizacji, żeby nie dopuścić do nowych aktów masowej zagłady. Każdy mecz, koncert czy inne zgromadzenie publiczne wymagają nieprawdopodobnej och-rony, żeby nie doszło do prowokacji albo nikt nie podłożył bomby. W tej atmosferze - nie tylko wojny, ale i całkiem zasadniczych pytań o przyszłość cywilizacji - pojawiają się sympatyczni jegomoście zamieszkujący najwyraźniej inną planetę. Są to panowie z francuskiego sektora publicznego (bo prywatny jakoś nie zareagował na wezwania do strajków i manifestacji), którzy mają zagwarantowane zatrudnienie i - w wypadku kolejarzy - oszałamiające przywileje emerytalne. Jegomoście ci powiadają, że mają bardzo poważny problem. Tak poważny, że mimo wojny i pytań o losy cywilizacji trzeba sparaliżować kraj, aby o nim porozmawiać. Problem ten polega na tym, że chcą zarabiać więcej i stworzyć jeszcze więcej etatów dla takich jak oni. Szef prokomunistycznego związku CGT powiedział, że skoro firmy, mimo kryzysu, nie przestają zwalniać ludzi, to nie widzi powodu, aby oni mieli przestać strajkować. No tak. Tylko że na przykład niedobrane małżeństwa też nie przestają się kłócić z powodu nalotów na Afganistan, ale to nie jest jeszcze powód, żeby gwałcić im dzieci.
Jeśli nie liczyć komunistycznej "L’Humanité", prasa na ogół nie szczędziła strajkującym słów krytyki za zorganizowanie akcji, gdy sytuacja ogólna jest tak napięta, a gospodarcza tak chwiejna. Komentator katolickiego dziennika "La Croix" napisał wprost, że zamiast zastanawiać się nad wprowadzeniem tzw. serwisu minimum na wypadek strajków, należałoby najpierw sprawić, aby ich organizatorzy przyswoili sobie pojęcie minimum przyzwoitości.
Kiedy 16 października tego roku patrzyłem na Francję, miałem wrażenie, że właśnie najechała na nią ciężarówka prowadzona przez faceta z drewnianą nogą po dziewiętnastu godzinach jazdy, którego nie zatrzyma nie tylko czerwone światło, ale w ogóle nic. Różnica polega jednak na tym, że tego kierowcy na pewno nikt nie będzie ciągać po sądach ani niepokoić przesłuchaniami, chociaż teoretycznie można by mu postawić zarzuty bardzo podobne do tych, z jakimi spotkał się wspomniany przybysz z Niemiec. Kierowcą tym są francuskie związki zawodowe.
Wszystkie większe centrale - oprócz CFDT, która jedyna w porę zrozumiała, że nie wypada - wezwały pracowników najemnych (zarówno z sektora państwowego, jak i prywatnego), bezrobotnych i emerytów do udziału w "narodowym dniu strajków i manifestacji w obronie zatrudnienia, wynagrodzeń, emerytur i ochrony socjalnej". Nastąpiły perturbacje w ruchu pociągów i działaniu komunikacji miejskiej prawie w trzydziestu dużych miastach, a także kłopoty w funkcjonowaniu poczty, izb skarbowych, szpitali publicznych (z wyjątkiem izb przyjęć) oraz muzeów (w tych ostatnich placówkach strajk przybierał niekiedy ujmujące formy, polegające na wpuszczaniu zwiedzających za darmo).
W szesnastu miastach, w tym w Paryżu, zorganizowano manifestacje. Na pytanie o to, czy w obecnej sytuacji strajki - a zwłaszcza gromadzenie tłumów na ulicach - nie są pomysłem cokolwiek egzotycznym, a może nawet trochę nieodpowiedzialnym, przywódcy związkowi odpowiadali rozbrajająco, że nie, bo za pół roku odbędą się wybory, więc teraz jest najlepszy moment, żeby uzyskać zobowiązania od kandydatów.
Co za perspektywa spojrzenia! Gospodarka światowa się chwieje i byle podmuch może zniszczyć jej kruchą równowagę i zniweczyć marzenia o utrzymaniu przyzwoitej koniunktury. Przetrwanie pokoju i dobrobytu zależy na dobrą sprawę od kilku cynicznych obłąkańców i ich pomysłów, a ściśle biorąc, od tego, czy i jak uda nam się uniemożliwić im realizację tych pomysłów. Ludzie zaczynają się trząść ze strachu, czy nie wymrą od wąglika albo ospy. Zadają sobie pytania, czy aby na Środkowym Wschodzie nie zostanie użyta broń atomowa. Boją się, czy im nie spadnie na głowę następny samolot, a policja, wojsko i wywiad są w stanie ciągłej mobilizacji, żeby nie dopuścić do nowych aktów masowej zagłady. Każdy mecz, koncert czy inne zgromadzenie publiczne wymagają nieprawdopodobnej och-rony, żeby nie doszło do prowokacji albo nikt nie podłożył bomby. W tej atmosferze - nie tylko wojny, ale i całkiem zasadniczych pytań o przyszłość cywilizacji - pojawiają się sympatyczni jegomoście zamieszkujący najwyraźniej inną planetę. Są to panowie z francuskiego sektora publicznego (bo prywatny jakoś nie zareagował na wezwania do strajków i manifestacji), którzy mają zagwarantowane zatrudnienie i - w wypadku kolejarzy - oszałamiające przywileje emerytalne. Jegomoście ci powiadają, że mają bardzo poważny problem. Tak poważny, że mimo wojny i pytań o losy cywilizacji trzeba sparaliżować kraj, aby o nim porozmawiać. Problem ten polega na tym, że chcą zarabiać więcej i stworzyć jeszcze więcej etatów dla takich jak oni. Szef prokomunistycznego związku CGT powiedział, że skoro firmy, mimo kryzysu, nie przestają zwalniać ludzi, to nie widzi powodu, aby oni mieli przestać strajkować. No tak. Tylko że na przykład niedobrane małżeństwa też nie przestają się kłócić z powodu nalotów na Afganistan, ale to nie jest jeszcze powód, żeby gwałcić im dzieci.
Jeśli nie liczyć komunistycznej "L’Humanité", prasa na ogół nie szczędziła strajkującym słów krytyki za zorganizowanie akcji, gdy sytuacja ogólna jest tak napięta, a gospodarcza tak chwiejna. Komentator katolickiego dziennika "La Croix" napisał wprost, że zamiast zastanawiać się nad wprowadzeniem tzw. serwisu minimum na wypadek strajków, należałoby najpierw sprawić, aby ich organizatorzy przyswoili sobie pojęcie minimum przyzwoitości.
Więcej możesz przeczytać w 43/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.