Wybieramy bezpieczeństwo kosztem ograniczenia wolności obywatelskich
Każda wiadomość wysłana pocztą elektroniczną, każdy SMS i rozmowa telefoniczna są przechwytywane i sprawdzane przez służby specjalne. Nie jest to wizja totalitarnego państwa rządzonego przez juntę, ale rzeczywistość w Stanach Zjednoczonych po ataku terrorystów.
Inwigilacja z urzędu
Na wniosek Johna Ashcrofta, szefa Departamentu Sprawiedliwości, amerykański Kongres zgodził się na stosowanie systemu Carnivore (mięsożerca). Umożliwia on filtrowanie zawartości poczty elektronicznej. Dzięki temu każdy list przechodzący przez amerykańskie serwery będzie nie tylko przeglądany, ale też archiwizowany w komputerach służb specjalnych.
Uchwalenie ustawy o kontroli korespondencji elektronicznej zbiegło się z kolejną falą doniesień o rozbudowie globalnego systemu inwigilacji Echelon, przeznaczonego do masowego przechwytywania informacji przesyłanych w formie elektronicznej - e-maili, połączeń telefonicznych i SMS-ów. Kilka państw postanowiło zawrzeć umowę dopuszczającą taką formę inwigilacji. Stany Zjednoczone nie mogą szpiegować swoich obywateli, podobnie Wielka Brytania, ale ludzie stojący na czele służb bezpieczeństwa obu krajów wpadli na przewrotny pomysł. Amerykanie szpiegują Brytyjczyków, a Brytyjczycy - Amerykanów. Potem wymieniają się zdobytymi informacjami. Ten prosty trik pozwala właścicielom Echelona kontrolować prywatne życie osób i transakcje handlowe firm. Wprowadzenie systemu tłumaczono zagrożeniem ze strony służb specjalnych bloku wschodniego.
Wznowiono także prace nad projektem obowiązkowego wyposażania programów komputerowych i urządzeń szyfrujących w tzw. tylne wejścia (back door). Dzięki temu służby specjalne mają dostęp do treści szyfrowanych wiadomości. Zwolennicy zaostrzenia kontroli chcą też wrócić do obowiązującego w czasach zimnej wojny zakazu eksportu zaawansowanych technologii szyfrujących. Efektem tego mógłby być m.in. zakaz sprzedaży poza USA nowych wersji systemu operacyjnego Windows, którego integralną częścią jest przeglądarka wykorzystująca takie szyfrowanie.
Pomysł udostępniania służbom specjalnym "tylnego wejścia" już raz spotkał się z ostrym sprzeciwem internautów. Na początku lat 90. Phill Zimmerman, twórca algorytmu szyfrującego Pretty Good Privacy, nie tylko odmówił służbom specjalnym udostępnienia "tylnego wejścia", ale dodatkowo zamieścił w sieci pełny kod swojego rozwiązania. Dzięki temu technologia zaawansowanego kodowania stała się dostępna dla milionów. Wkrótce Zimmermana zaczął poszukiwać amerykański wymiar sprawiedliwości. W jego obronie stanęli jednak internauci.
Centralny bank danych
Rozszerzenie elektronicznej inwigilacji obywateli to nie jedyny prawny skutek zamachów terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych. Larry Ellison, prezes firmy Oracle, zaproponował wprowadzenie kart identyfikacyjnych, czyli odpowiedników naszych dowodów osobistych. Obowiązek ten dotyczyłby nie tylko wszystkich mieszkańców USA, ale też zagranicznych gości. Ten pomysł Ellison uzasadnił względami bezpieczeństwa i niemal natychmiast poparło go ponad 75 proc. ankietowanych przez telewizję CBS.
Jeżeli propozycje Ellisona zostaną przyjęte - a przemawiają za tym nie tylko wyniki sondaży, lecz również oferta sfinansowania całego przedsięwzięcia przez firmę Oracle - w Stanach Zjednoczonych dojdzie do prawdziwej rewolucji. Dane gromadzone dotychczas przez kilkanaście niezależnych instytucji, takich jak banki, firmy ubezpieczeniowe, służba zdrowia czy organy wydające prawa jazdy, znajdą się w jednej ogólnokrajowej bazie danych. Nietrudno przewidzieć, jaką wartość będzie ona mieć dla służb specjalnych. "Służby wywiadowcze nie mają dziś możliwości wymiany danych dotyczących groźnych przestępców. Odciski palców terrorystów, które ma w swoich zbiorach FBI, nie są udostępniane urzędnikom imigracyjnym na lotnisku. Czas to zmienić, aby uchronić nasz kraj przed kolejnymi zamachami" - argumentuje Ellison. Obrońcy praw obywatelskich natychmiast okrzyknęli go zamordystą.
Tragiczne wydarzenia w Nowym Jorku, a także informacje o tym, że zamachowcy wykorzystywali w swej działalności globalną sieć, pozbawiły argumentów obrońców internetowej wolności. Wobec tych doniesień nie dziwią nawet wyniki ankiet przeprowadzonych tuż po tragedii w witrynie stacji CNN. 80 proc. internautów poparłoby wprowadzenie kontroli poczty elektronicznej, jeżeli miałoby to pomóc w odnalezieniu winnych zamachów na WTC. Twierdząca odpowiedź nie oznaczała co prawda akceptacji ujawnienia zawartości własnej skrzynki, co dopuszcza tylko 30 proc. badanych, ale i tak zgoda na rezygnację z prawa do ochrony prywatności jest ewenementem. Podobne restrykcje były wprowadzane w USA podczas obu wojen światowych. Prawo kontrolowania i niszczenia "nieprawomyślnej" korespondencji przyznano wówczas listonoszom.
Przyzwolenie na kontrolę
- W obliczu wielkich tragedii, w imię wyższego dobra ludzie łatwiej rezygnują nawet z podstawowych praw obywatelskich. Ważne jest jednak, aby ograniczenia te były wprowadzane tylko w konkretnych wypadkach i na określony czas. Wyraźnie zdefiniowane muszą być też uprawnienia i kompetencje osób przeprowadzających kontrole. Ponadto uzasadnienie musi być przekonujące, gdyż w takich działaniach łatwo o niebezpieczny precedens - uważa prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Zasłona dymna
Gdyby kontrolę poczty elektronicznej wprowadzono wcześniej, moglibyśmy udaremnić plany zamachowców - argumentują zwolennicy zaostrzenia przepisów. "Walka z przestępczością to wygodna tarcza dla wszystkich pozaprawnych działań agencji rządowych - polemizuje z tą opinią David Herson, przewodniczący grupy ds. bezpieczeństwa informacji Komisji Europejskiej.
- W rzeczywistości powinniśmy mówić wprost o zagranicznej działalności wywiadowczej, a zwłaszcza o wywiadzie gospodarczym. Nie ulega wątpliwości, że walka z przestępczością to po prostu zasłona dymna".
Siatka terrorystyczna Osamy bin Ladena - wedle ekspertów CIA - rzadko posługiwała się pocztą elektroniczną. Część informacji przekazywała natomiast w postaci ukrytych grafik na stronie internetowej www.qoqaz.com, należącej do londyńskiego wydawnictwa Azzam Publications. Nazwa firmy pochodzi od szejka Abdullaha Azzama, który był najbliższym współpracownikiem bin Ladena, a zginął w 1989 r. w zamachu.
Czy gigantyczne operacje szpiegowskie, kosztujące miliardy dolarów systemy elektronicznego nasłuchu i ochrona technologii szyfrujących poprawią bezpieczeństwo obywateli? Być może. Przy okazji jednak będziemy poddani większej kontroli: za bezpieczeństwo zapłacimy częścią wolności.
Inwigilacja z urzędu
Na wniosek Johna Ashcrofta, szefa Departamentu Sprawiedliwości, amerykański Kongres zgodził się na stosowanie systemu Carnivore (mięsożerca). Umożliwia on filtrowanie zawartości poczty elektronicznej. Dzięki temu każdy list przechodzący przez amerykańskie serwery będzie nie tylko przeglądany, ale też archiwizowany w komputerach służb specjalnych.
Uchwalenie ustawy o kontroli korespondencji elektronicznej zbiegło się z kolejną falą doniesień o rozbudowie globalnego systemu inwigilacji Echelon, przeznaczonego do masowego przechwytywania informacji przesyłanych w formie elektronicznej - e-maili, połączeń telefonicznych i SMS-ów. Kilka państw postanowiło zawrzeć umowę dopuszczającą taką formę inwigilacji. Stany Zjednoczone nie mogą szpiegować swoich obywateli, podobnie Wielka Brytania, ale ludzie stojący na czele służb bezpieczeństwa obu krajów wpadli na przewrotny pomysł. Amerykanie szpiegują Brytyjczyków, a Brytyjczycy - Amerykanów. Potem wymieniają się zdobytymi informacjami. Ten prosty trik pozwala właścicielom Echelona kontrolować prywatne życie osób i transakcje handlowe firm. Wprowadzenie systemu tłumaczono zagrożeniem ze strony służb specjalnych bloku wschodniego.
Wznowiono także prace nad projektem obowiązkowego wyposażania programów komputerowych i urządzeń szyfrujących w tzw. tylne wejścia (back door). Dzięki temu służby specjalne mają dostęp do treści szyfrowanych wiadomości. Zwolennicy zaostrzenia kontroli chcą też wrócić do obowiązującego w czasach zimnej wojny zakazu eksportu zaawansowanych technologii szyfrujących. Efektem tego mógłby być m.in. zakaz sprzedaży poza USA nowych wersji systemu operacyjnego Windows, którego integralną częścią jest przeglądarka wykorzystująca takie szyfrowanie.
Pomysł udostępniania służbom specjalnym "tylnego wejścia" już raz spotkał się z ostrym sprzeciwem internautów. Na początku lat 90. Phill Zimmerman, twórca algorytmu szyfrującego Pretty Good Privacy, nie tylko odmówił służbom specjalnym udostępnienia "tylnego wejścia", ale dodatkowo zamieścił w sieci pełny kod swojego rozwiązania. Dzięki temu technologia zaawansowanego kodowania stała się dostępna dla milionów. Wkrótce Zimmermana zaczął poszukiwać amerykański wymiar sprawiedliwości. W jego obronie stanęli jednak internauci.
Centralny bank danych
Rozszerzenie elektronicznej inwigilacji obywateli to nie jedyny prawny skutek zamachów terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych. Larry Ellison, prezes firmy Oracle, zaproponował wprowadzenie kart identyfikacyjnych, czyli odpowiedników naszych dowodów osobistych. Obowiązek ten dotyczyłby nie tylko wszystkich mieszkańców USA, ale też zagranicznych gości. Ten pomysł Ellison uzasadnił względami bezpieczeństwa i niemal natychmiast poparło go ponad 75 proc. ankietowanych przez telewizję CBS.
Jeżeli propozycje Ellisona zostaną przyjęte - a przemawiają za tym nie tylko wyniki sondaży, lecz również oferta sfinansowania całego przedsięwzięcia przez firmę Oracle - w Stanach Zjednoczonych dojdzie do prawdziwej rewolucji. Dane gromadzone dotychczas przez kilkanaście niezależnych instytucji, takich jak banki, firmy ubezpieczeniowe, służba zdrowia czy organy wydające prawa jazdy, znajdą się w jednej ogólnokrajowej bazie danych. Nietrudno przewidzieć, jaką wartość będzie ona mieć dla służb specjalnych. "Służby wywiadowcze nie mają dziś możliwości wymiany danych dotyczących groźnych przestępców. Odciski palców terrorystów, które ma w swoich zbiorach FBI, nie są udostępniane urzędnikom imigracyjnym na lotnisku. Czas to zmienić, aby uchronić nasz kraj przed kolejnymi zamachami" - argumentuje Ellison. Obrońcy praw obywatelskich natychmiast okrzyknęli go zamordystą.
Tragiczne wydarzenia w Nowym Jorku, a także informacje o tym, że zamachowcy wykorzystywali w swej działalności globalną sieć, pozbawiły argumentów obrońców internetowej wolności. Wobec tych doniesień nie dziwią nawet wyniki ankiet przeprowadzonych tuż po tragedii w witrynie stacji CNN. 80 proc. internautów poparłoby wprowadzenie kontroli poczty elektronicznej, jeżeli miałoby to pomóc w odnalezieniu winnych zamachów na WTC. Twierdząca odpowiedź nie oznaczała co prawda akceptacji ujawnienia zawartości własnej skrzynki, co dopuszcza tylko 30 proc. badanych, ale i tak zgoda na rezygnację z prawa do ochrony prywatności jest ewenementem. Podobne restrykcje były wprowadzane w USA podczas obu wojen światowych. Prawo kontrolowania i niszczenia "nieprawomyślnej" korespondencji przyznano wówczas listonoszom.
Przyzwolenie na kontrolę
- W obliczu wielkich tragedii, w imię wyższego dobra ludzie łatwiej rezygnują nawet z podstawowych praw obywatelskich. Ważne jest jednak, aby ograniczenia te były wprowadzane tylko w konkretnych wypadkach i na określony czas. Wyraźnie zdefiniowane muszą być też uprawnienia i kompetencje osób przeprowadzających kontrole. Ponadto uzasadnienie musi być przekonujące, gdyż w takich działaniach łatwo o niebezpieczny precedens - uważa prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Zasłona dymna
Gdyby kontrolę poczty elektronicznej wprowadzono wcześniej, moglibyśmy udaremnić plany zamachowców - argumentują zwolennicy zaostrzenia przepisów. "Walka z przestępczością to wygodna tarcza dla wszystkich pozaprawnych działań agencji rządowych - polemizuje z tą opinią David Herson, przewodniczący grupy ds. bezpieczeństwa informacji Komisji Europejskiej.
- W rzeczywistości powinniśmy mówić wprost o zagranicznej działalności wywiadowczej, a zwłaszcza o wywiadzie gospodarczym. Nie ulega wątpliwości, że walka z przestępczością to po prostu zasłona dymna".
Siatka terrorystyczna Osamy bin Ladena - wedle ekspertów CIA - rzadko posługiwała się pocztą elektroniczną. Część informacji przekazywała natomiast w postaci ukrytych grafik na stronie internetowej www.qoqaz.com, należącej do londyńskiego wydawnictwa Azzam Publications. Nazwa firmy pochodzi od szejka Abdullaha Azzama, który był najbliższym współpracownikiem bin Ladena, a zginął w 1989 r. w zamachu.
Czy gigantyczne operacje szpiegowskie, kosztujące miliardy dolarów systemy elektronicznego nasłuchu i ochrona technologii szyfrujących poprawią bezpieczeństwo obywateli? Być może. Przy okazji jednak będziemy poddani większej kontroli: za bezpieczeństwo zapłacimy częścią wolności.
Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.