Zaledwie trzynaście osób zginęło do tej pory w zamachach bioterrorystycznych
Trzy osoby zmarły, a co najmniej czterdzieści miało kontakt z bakteriami wąglika. Zaniepokojeni i przestraszeni Amerykanie masowo wykupują maski przeciwgazowe, realizują recepty na antybiotyki i - co równie istotne - oczekują od swego rządu odpowiedzi na dręczące ich pytania. Panika wywołana przez listy zawierające śmiercionośne bakterie zdominowała serwisy informacyjne i odsunęła w cień nawet żałobę po straszliwych wydarzeniach z 11 września. Obecne zainteresowanie bioterroryzmem w Stanach Zjednoczonych nie powinno jednak odwracać uwagi Amerykanów od innych poważnych zagrożeń - choćby ze strony broni konwencjonalnej, m.in. bomb, które nadal są najbardziej "efektywne" w zabijaniu. Obawom przed bioterroryzmem dobrze byłoby się przyjrzeć z właściwej perspektywy.
Jak rozsiać śmiertelną zarazę?
Chociaż broń biologiczna może być dla terrorystów, megalomańskich dyktatorów i innych nikczemników wręcz hipnotyzującą atrakcją i choć społeczeństwo tak panicznie reaguje na wszelkie informacje o niej, historycznie rzecz biorąc, okazała się ona frustrująco mało efektywna. Przed użyciem tego rodzaju broni podczas działań wojennych powstrzymywały nie tyle względy etyczne, ile fakt, że zwyczajnie nie była zbyt użyteczna - może poza oddziaływaniem psychologicznym. Mimo częstego stosowania gazów bojowych podczas pierwszej wojny światowej ucierpiało od nich zaledwie 5 proc. wszystkich ofiar. Także w czasach nam bliższych, gdy Irak użył broni chemicznej w wojnie z Iranem, mniej niż 1 proc. zabitych irańskich żołnierzy (5 tys. z 600 tys.) zginęło na skutek zatrucia gazem.
Użycie broni biologicznej w działaniach wojennych przynosiło równie mierne rezultaty. Co najmniej jedenaście razy w trakcie drugiej wojny światowej i wcześniej japońska armia rozsiewała najróżniejsze zarazki: cholery, czerwonki, dżumy, wąglika i paratyfusu. Japończykom nie tylko nie udało się w ten sposób zabić tylu chińskich żołnierzy, ilu się spodziewali, ale nawet narazili własnych - podczas szturmu na Chekiang w 1942 r. od broni biologicznej ucierpiało 10 tys. japońskich żołnierzy (1,7 tys. zmarło). Głównym problemem, na jaki natrafili Japończycy, a który nadal nie został rozwiązany, było stworzenie prawdziwie efektywnych środków rozsiewania bakcyli.
Mit wielkiej plagi
Przykład japońskiej sekty religijnej Najwyższa Prawda, która w 1995 r. dokonała zamachu na tokijskie metro przy użyciu sarinu, dowodzi, że broń biologiczna ciągle stwarza istotne przeszkody natury technologicznej. Sekta bezskutecznie próbowała na własną rękę przekształcić czynniki biologiczne w broń. Złe doświadczenia w tej kwestii skłoniły ją do skoncentrowania się na produkcji broni chemicznej (m.in. gazu paraliżującego, którego użyto podczas ataku na metro w Tokio). Co najmniej dziewięć razy Najwyższa Prawda za pomocą aerozolu próbowała rozpylić zarazki jadu kiełbasianego i wąglika. Za każdym razem próby kończyły się fiaskiem, gdyż wyhodowane zarazki jadu kiełbasianego nie były toksyczne, a aplikatory do rozpylania zarodników wąglika zatykały się. Jeśli japońska sekta nie potrafiła spowodować masowych ofiar przy użyciu broni biologicznej - mimo że grupa była dość bogata i mogła korzystać z państwowych laboratoriów oraz ekspertyz technicznych swych dobrze wykształconych członków - jakże ogromne jest to wyzwanie dla gorzej wyposażonych organizacji terrorystycznych.
Nieefektywność stosowania zarazków jako broni potwierdziły prace Setha Carusa, naukowca z National Defence University w Waszyngtonie. W ciągu ostatnich kilku lat Carus sporządził prawdopodobnie najbardziej kompletne zestawienie wypadków użycia czynników biologicznych przez terrorystów, agentów rządowych, zawodowych morderców, pospolitych kryminalistów i psychicznie chorych. Z utworzonej przez niego szczegółowej bazy danych, sięgającej 1900 r., wynika, że w minionym stuleciu odnotowano mniej niż dwieście wypadków bioterroryzmu lub bioprzestępczości. Zginęło w nich łącznie 10 osób (teraz po atakach z bakteriami wąglika jest ich 13, wkrótce może być jeszcze więcej), a około 900 zachorowało. Trzeba podkreślić, że w większości były to ataki na pojedyncze osoby, a nie zamachy na oślep, z jakimi najczęściej kojarzy się użycie broni biologicznej.
Terrorysta konwencjonalny
Zbytnie koncentrowanie się na egzotycznych, działających na wyobraźnię zagrożeniach, jakimi są bio- i chemioterroryzm, grozi ignorowaniem bardziej prozaicznych niebezpieczeństw ze strony terrorystów stosujących broń konwencjonalną. To główna słabość amerykańskiej obrony, mogąca pośrednio przyczynić się do powodzenia ataku z 11 września. Amerykańskie siły antyterrorystyczne w ostatnich latach zbyt wiele uwagi poświęcały peryferiom zagrożeń, lekceważąc środki konwencjonalne, które użyte w sposób przemyślany i nowoczesny nadal mają ogromną siłę rażenia. Nie zważano na tradycyjne i od dawna znane zagrożenia, takie jak piractwo powietrzne. Niemal całkowicie zignorowano możliwość użycia samolotu jako samobójczej broni.
Patrząc wstecz, wydaje się, że to nie atak na tokijskie metro w 1995 r. i dziewięć wypadków użycia broni B przez japońską sektę powinny wywrzeć największy wpływ na nasze pojmowanie walki z terroryzmem. Trzeba było raczej zwrócić uwagę na porwanie w 1986 r. w Karaczi samolotu linii Pan Am, który terroryści zamierzali rozbić w centrum Tel Awiwu, a także uprowadzenie w 1994 r. przez terrorystów z Islamskiej Grupy Zbrojnej (GIA) samolotu Air France, który miał spaść w sercu Paryża.
Bioterroryzm stanowi niezwykłe zagrożenie, ale jest to tylko jedno z wielu niebezpieczeństw, przed jakimi stoimy, i to niekoniecznie najbardziej prawdopodobne ani nie najbardziej efektywne. Atak z 11 września dowiódł, że terroryści nadal mogą łatwo osiągać swój dwoisty cel, jakim jest sianie paniki i zastraszenie, po prostu wysadzając budynki w powietrze.
Jak rozsiać śmiertelną zarazę?
Chociaż broń biologiczna może być dla terrorystów, megalomańskich dyktatorów i innych nikczemników wręcz hipnotyzującą atrakcją i choć społeczeństwo tak panicznie reaguje na wszelkie informacje o niej, historycznie rzecz biorąc, okazała się ona frustrująco mało efektywna. Przed użyciem tego rodzaju broni podczas działań wojennych powstrzymywały nie tyle względy etyczne, ile fakt, że zwyczajnie nie była zbyt użyteczna - może poza oddziaływaniem psychologicznym. Mimo częstego stosowania gazów bojowych podczas pierwszej wojny światowej ucierpiało od nich zaledwie 5 proc. wszystkich ofiar. Także w czasach nam bliższych, gdy Irak użył broni chemicznej w wojnie z Iranem, mniej niż 1 proc. zabitych irańskich żołnierzy (5 tys. z 600 tys.) zginęło na skutek zatrucia gazem.
Użycie broni biologicznej w działaniach wojennych przynosiło równie mierne rezultaty. Co najmniej jedenaście razy w trakcie drugiej wojny światowej i wcześniej japońska armia rozsiewała najróżniejsze zarazki: cholery, czerwonki, dżumy, wąglika i paratyfusu. Japończykom nie tylko nie udało się w ten sposób zabić tylu chińskich żołnierzy, ilu się spodziewali, ale nawet narazili własnych - podczas szturmu na Chekiang w 1942 r. od broni biologicznej ucierpiało 10 tys. japońskich żołnierzy (1,7 tys. zmarło). Głównym problemem, na jaki natrafili Japończycy, a który nadal nie został rozwiązany, było stworzenie prawdziwie efektywnych środków rozsiewania bakcyli.
Mit wielkiej plagi
Przykład japońskiej sekty religijnej Najwyższa Prawda, która w 1995 r. dokonała zamachu na tokijskie metro przy użyciu sarinu, dowodzi, że broń biologiczna ciągle stwarza istotne przeszkody natury technologicznej. Sekta bezskutecznie próbowała na własną rękę przekształcić czynniki biologiczne w broń. Złe doświadczenia w tej kwestii skłoniły ją do skoncentrowania się na produkcji broni chemicznej (m.in. gazu paraliżującego, którego użyto podczas ataku na metro w Tokio). Co najmniej dziewięć razy Najwyższa Prawda za pomocą aerozolu próbowała rozpylić zarazki jadu kiełbasianego i wąglika. Za każdym razem próby kończyły się fiaskiem, gdyż wyhodowane zarazki jadu kiełbasianego nie były toksyczne, a aplikatory do rozpylania zarodników wąglika zatykały się. Jeśli japońska sekta nie potrafiła spowodować masowych ofiar przy użyciu broni biologicznej - mimo że grupa była dość bogata i mogła korzystać z państwowych laboratoriów oraz ekspertyz technicznych swych dobrze wykształconych członków - jakże ogromne jest to wyzwanie dla gorzej wyposażonych organizacji terrorystycznych.
Nieefektywność stosowania zarazków jako broni potwierdziły prace Setha Carusa, naukowca z National Defence University w Waszyngtonie. W ciągu ostatnich kilku lat Carus sporządził prawdopodobnie najbardziej kompletne zestawienie wypadków użycia czynników biologicznych przez terrorystów, agentów rządowych, zawodowych morderców, pospolitych kryminalistów i psychicznie chorych. Z utworzonej przez niego szczegółowej bazy danych, sięgającej 1900 r., wynika, że w minionym stuleciu odnotowano mniej niż dwieście wypadków bioterroryzmu lub bioprzestępczości. Zginęło w nich łącznie 10 osób (teraz po atakach z bakteriami wąglika jest ich 13, wkrótce może być jeszcze więcej), a około 900 zachorowało. Trzeba podkreślić, że w większości były to ataki na pojedyncze osoby, a nie zamachy na oślep, z jakimi najczęściej kojarzy się użycie broni biologicznej.
Terrorysta konwencjonalny
Zbytnie koncentrowanie się na egzotycznych, działających na wyobraźnię zagrożeniach, jakimi są bio- i chemioterroryzm, grozi ignorowaniem bardziej prozaicznych niebezpieczeństw ze strony terrorystów stosujących broń konwencjonalną. To główna słabość amerykańskiej obrony, mogąca pośrednio przyczynić się do powodzenia ataku z 11 września. Amerykańskie siły antyterrorystyczne w ostatnich latach zbyt wiele uwagi poświęcały peryferiom zagrożeń, lekceważąc środki konwencjonalne, które użyte w sposób przemyślany i nowoczesny nadal mają ogromną siłę rażenia. Nie zważano na tradycyjne i od dawna znane zagrożenia, takie jak piractwo powietrzne. Niemal całkowicie zignorowano możliwość użycia samolotu jako samobójczej broni.
Patrząc wstecz, wydaje się, że to nie atak na tokijskie metro w 1995 r. i dziewięć wypadków użycia broni B przez japońską sektę powinny wywrzeć największy wpływ na nasze pojmowanie walki z terroryzmem. Trzeba było raczej zwrócić uwagę na porwanie w 1986 r. w Karaczi samolotu linii Pan Am, który terroryści zamierzali rozbić w centrum Tel Awiwu, a także uprowadzenie w 1994 r. przez terrorystów z Islamskiej Grupy Zbrojnej (GIA) samolotu Air France, który miał spaść w sercu Paryża.
Bioterroryzm stanowi niezwykłe zagrożenie, ale jest to tylko jedno z wielu niebezpieczeństw, przed jakimi stoimy, i to niekoniecznie najbardziej prawdopodobne ani nie najbardziej efektywne. Atak z 11 września dowiódł, że terroryści nadal mogą łatwo osiągać swój dwoisty cel, jakim jest sianie paniki i zastraszenie, po prostu wysadzając budynki w powietrze.
Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.