Lepperyzowanie prawa tym się różni od falandyzowania prawa, czym maczuga od szpady. Falandyzować prawo to interpretować jego przepisy w możliwie najbardziej korzystny dla siebie sposób, podczas gdy lepperyzować prawo - to lekce je sobie ważyć, a nawet zwyczajnie mieć je w nosie, co można demonstrować na dwa sposoby - unikając organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości jako osoba pozbawiona immunitetu albo (to już wyższa szkoła jazdy) chronić się przed nimi za immunitetem (parlamentarnym, sędziowskim lub prokuratorskim); ten wariant można by nazwać immunitetowym lepperyzowaniem prawa (ILP).
Andrzej Lepper nie jest oczywiście ani jedynym polskim politykiem, który w ten sposób lepperyzuje prawo, ani pierwszym, który zaczął to robić. Lepperyzujący prawo immunitetokraci mieli swe koła, czasami nawet dość liczne, w sejmach III RP wszystkich kadencji. Zazwyczaj jednak były to ugrupowania ponadpartyjne, składające się z posłów i senatorów różnych stronnictw, i dopiero Andrzej Lepper oraz kierowana przez niego Samoobrona postanowili dokonać w tej mierze jakościowego przełomu, wprowadzając do parlamentu wielu własnych lepperyzatorów prawa, w tym dwoje od razu na wysokie parlamentarne urzędy - Andrzeja Leppera na fotel wicemarszałka Sejmu, a Danutę Hojarską na fotel wiceprzewodniczącej sejmowej Komisji Sprawiedliwości.
"To posłowie, czyli ludzie stanowiący prawo, godzą w państwo prawa" - napisali Andrzej Goszczyński i Dorota Macieja, współautorzy "Ponad prawem", okładkowego artykułu tego wydania "Wprost". "Zasłaniając się immunitetem, nie są poddani rygorom prawa, które sami ustanawiają. I to nie w sprawach politycznych, lecz w zwykłych przestępstwach kryminalnych. W III RP w 70 proc. wypadków immunitet chronił parlamentarzystów przed odpowiedzialnością za jazdę po pijanemu. Odpowiedzialnie zachowujący się poseł nie potrzebuje żadnej ochrony. Nie potrzebuje, bo Rzeczpospolita Polska jest państwem demokratycznym. Nie ma w III RP policji politycznej, która zamyka parlamentarzystów do więzień, uniemożliwia im sprawowanie mandatu, fabrykuje fałszywe oskarżenia. Nie ma w III RP obozu w rodzaju Berezy Kartuskiej, gdzie w latach 1934-1939 więziono 18 posłów.
W historii III RP nie zdarzył się ani jeden udokumentowany wypadek prześladowania posła z powodów politycznych". "Immunitet to anachronizm wykorzystywany jako ucieczka przed prawem. Służy ochronie przestępców, którzy pakują pieniądze w kampanię wyborczą tylko po to, by uniknąć odpowiedzialności karnej" - nazwał rzecz po imieniu Jan Maria Rokita, poseł PO.
Większość wyborców zdaje sobie z tego sprawę - aż dwie trzecie z nich sądzi, że immunitet jest jedynie ucieczką przed odpowiedzialnością karną za popełnione przestępstwa, a 57 proc. uważa (pół roku temu - 51 proc.), że immunitet należy po prostu zlikwidować. Na troje zaczyna się też rozpadać wreszcie Związek Zawodowy Posłów. Przybywa zarówno zwolenników radykalnego ograniczenia zakresu immunitetu (dziennikarzom "Wprost" zadeklarowali to posłowie Komorowski, Wenderlich, Ujazdowski, Aumiller, Mojzesowicz, Filipek i Polak oraz senatorowie Kutz, Plewa i Cybulski), jak też jego zniesienia (posłowie Tusk, Piskorski i Rokita). Za zniesieniem immunitetu lub jego ograniczeniem obiecał głosować premier Leszek Miller, a prezydent Aleksander Kwaśniewski uznał, że "parlament nie może być miejscem, które daje schronienie osobom mającym nie uregulowane kwestie prawne". Czy więc dane nam będzie również w tej mierze znaleźć się wreszcie jeśli już nie w Ameryce, to przynajmniej w Europie, gdzie immunitet ograniczony jest (z nielicznymi wyjątkami) niemal wyłącznie do spraw związanych z wykonywaniem mandatu?
Ale oczywiście możemy też zadecydować inaczej i - jak to już bywało - pójść własną, polską drogą. Możemy zamiast zrównywać w prawach obywateli chronionych immunitetami i tych nie chronionych "w dół" (czyli co najmniej znacznie ograniczając zakres działania immunitetów), zrównać ich "w górę" i na wszystkich obywateli rozciągnąć immunitet chroniący przed zainteresowaniem ze strony organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości co najmniej tak silnie, jak w wypadku niedawno zbiegłego za granicę posła Marka Kolasińskiego. Z takim postulatem mogłaby śmiało wystartować do wyborów w 2005 r. Samoobrona i zainkasować - powiedzmy - 51 proc. głosów poparcia. Wtedy każdy z bezkarnych obywateli Rzeczypospolitej mógłby sam do woli lepperyzować prawo, a premier Andrzej Lepper, minister sprawiedliwości Danuta Hojarska oraz pierwszy prezes Sądu Najwyższego Stanisław Łyżwiński staliby na straży naszych immunitetów - aż do chwili samolikwidacji albo kolejnego rozbioru naszej anarchii!
Andrzej Lepper nie jest oczywiście ani jedynym polskim politykiem, który w ten sposób lepperyzuje prawo, ani pierwszym, który zaczął to robić. Lepperyzujący prawo immunitetokraci mieli swe koła, czasami nawet dość liczne, w sejmach III RP wszystkich kadencji. Zazwyczaj jednak były to ugrupowania ponadpartyjne, składające się z posłów i senatorów różnych stronnictw, i dopiero Andrzej Lepper oraz kierowana przez niego Samoobrona postanowili dokonać w tej mierze jakościowego przełomu, wprowadzając do parlamentu wielu własnych lepperyzatorów prawa, w tym dwoje od razu na wysokie parlamentarne urzędy - Andrzeja Leppera na fotel wicemarszałka Sejmu, a Danutę Hojarską na fotel wiceprzewodniczącej sejmowej Komisji Sprawiedliwości.
"To posłowie, czyli ludzie stanowiący prawo, godzą w państwo prawa" - napisali Andrzej Goszczyński i Dorota Macieja, współautorzy "Ponad prawem", okładkowego artykułu tego wydania "Wprost". "Zasłaniając się immunitetem, nie są poddani rygorom prawa, które sami ustanawiają. I to nie w sprawach politycznych, lecz w zwykłych przestępstwach kryminalnych. W III RP w 70 proc. wypadków immunitet chronił parlamentarzystów przed odpowiedzialnością za jazdę po pijanemu. Odpowiedzialnie zachowujący się poseł nie potrzebuje żadnej ochrony. Nie potrzebuje, bo Rzeczpospolita Polska jest państwem demokratycznym. Nie ma w III RP policji politycznej, która zamyka parlamentarzystów do więzień, uniemożliwia im sprawowanie mandatu, fabrykuje fałszywe oskarżenia. Nie ma w III RP obozu w rodzaju Berezy Kartuskiej, gdzie w latach 1934-1939 więziono 18 posłów.
W historii III RP nie zdarzył się ani jeden udokumentowany wypadek prześladowania posła z powodów politycznych". "Immunitet to anachronizm wykorzystywany jako ucieczka przed prawem. Służy ochronie przestępców, którzy pakują pieniądze w kampanię wyborczą tylko po to, by uniknąć odpowiedzialności karnej" - nazwał rzecz po imieniu Jan Maria Rokita, poseł PO.
Większość wyborców zdaje sobie z tego sprawę - aż dwie trzecie z nich sądzi, że immunitet jest jedynie ucieczką przed odpowiedzialnością karną za popełnione przestępstwa, a 57 proc. uważa (pół roku temu - 51 proc.), że immunitet należy po prostu zlikwidować. Na troje zaczyna się też rozpadać wreszcie Związek Zawodowy Posłów. Przybywa zarówno zwolenników radykalnego ograniczenia zakresu immunitetu (dziennikarzom "Wprost" zadeklarowali to posłowie Komorowski, Wenderlich, Ujazdowski, Aumiller, Mojzesowicz, Filipek i Polak oraz senatorowie Kutz, Plewa i Cybulski), jak też jego zniesienia (posłowie Tusk, Piskorski i Rokita). Za zniesieniem immunitetu lub jego ograniczeniem obiecał głosować premier Leszek Miller, a prezydent Aleksander Kwaśniewski uznał, że "parlament nie może być miejscem, które daje schronienie osobom mającym nie uregulowane kwestie prawne". Czy więc dane nam będzie również w tej mierze znaleźć się wreszcie jeśli już nie w Ameryce, to przynajmniej w Europie, gdzie immunitet ograniczony jest (z nielicznymi wyjątkami) niemal wyłącznie do spraw związanych z wykonywaniem mandatu?
Ale oczywiście możemy też zadecydować inaczej i - jak to już bywało - pójść własną, polską drogą. Możemy zamiast zrównywać w prawach obywateli chronionych immunitetami i tych nie chronionych "w dół" (czyli co najmniej znacznie ograniczając zakres działania immunitetów), zrównać ich "w górę" i na wszystkich obywateli rozciągnąć immunitet chroniący przed zainteresowaniem ze strony organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości co najmniej tak silnie, jak w wypadku niedawno zbiegłego za granicę posła Marka Kolasińskiego. Z takim postulatem mogłaby śmiało wystartować do wyborów w 2005 r. Samoobrona i zainkasować - powiedzmy - 51 proc. głosów poparcia. Wtedy każdy z bezkarnych obywateli Rzeczypospolitej mógłby sam do woli lepperyzować prawo, a premier Andrzej Lepper, minister sprawiedliwości Danuta Hojarska oraz pierwszy prezes Sądu Najwyższego Stanisław Łyżwiński staliby na straży naszych immunitetów - aż do chwili samolikwidacji albo kolejnego rozbioru naszej anarchii!
Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.