Niegdyś matura zwana była również egzaminem dojrzałości. Dziś już nie jest - i słusznie. O ile niegdyś uczniowie stawali na głowie, żeby ten egzamin zdać, o tyle obecnie władze i pedagodzy robią wszystko, by dostosować egzaminy do poziomu wiedzy wychowanków tak, aby w końcu tę maturę jakoś zdali. A i to się nie udaje. Ostatni eksperyment z próbną nową maturą jasno pokazuje, że oczekiwania władz i uczniów w tej sprawie wyraźnie się mijają. Krótko mówiąc, pytania egzaminacyjne nie trafiły w to, co umieją uczniowie. W tej sytuacji najprostszym rozwiązaniem byłaby taka formuła egzaminu, w której najpierw uczniowie piszą o tym, co umieją. Po skrupulatnym sprawdzeniu prac ministerstwo rozsyła do szkół zalakowane koperty z pytaniami, na które uczniom udało się odpowiedzieć. W takim wypadku zdaliby wszyscy oprócz kilku tumanów, którzy nie napisali nic.
Dążymy do takiej formuły i prawdopodobnie do niej dojdziemy. Tymczasem pojawiają się nieśmiałe głosy - do których skromnie dołączam i mój - twierdzące, że wiedza jest jedna. Nie ma kilku wiedz, z których jedna daje się zmierzyć metodą testową, a zupełnie inna drogą pytań indywidualnych. Jeśli zatem matura ma się znowu stać egzaminem dojrzałości, czyli przygotowania do życia, które - jak wiemy - rządzi się twardymi regułami, to maturzyści w ogóle nie powinni być informowani, jaką metodą będzie się sprawdzać ich stan wiedzy. Uczeń nie będzie się rozpraszał i stresował zastanawianiem, czy to jest nowa matura, duża, stara, mała, hipernowa, testy, rozmowa kwalifikacyjna, pisemny czy diabli wiedzą jaki... Ma się nauczyć i przyjść - to wszystko. Każdy inny pomiar wiedzy jest mniej lub bardziej sztuczny. Wyobraźmy sobie maturzystę, któremu w przyszłości majster powie: "Weź pan te listwe przykręć pionowo tutej temi dwoma śrubkami!", a młody człowiek odpowie: "Czy mógłby pan majster przedstawić mi to zadanie metodą testową, bo tak to ja nie kapuję?".
Mamy już w kraju - począwszy od przedszkoli, a na Sejmie kończąc - tylu skończonych głuptasów, że nie ma potrzeby tej liczby mnożyć. W chwili kiedy formuła egzaminu stała się ważniejsza od wiedzy, często ostatnio używany naukowy termin "sylabus" nie kojarzy mi się z obszarem wiadomości. Dla mnie sylabus to jest ten poseł, który na trybunie sejmowej nie potrafi płynnie przeczytać tego, co wcześniej nagryzmolił.
Dążymy do takiej formuły i prawdopodobnie do niej dojdziemy. Tymczasem pojawiają się nieśmiałe głosy - do których skromnie dołączam i mój - twierdzące, że wiedza jest jedna. Nie ma kilku wiedz, z których jedna daje się zmierzyć metodą testową, a zupełnie inna drogą pytań indywidualnych. Jeśli zatem matura ma się znowu stać egzaminem dojrzałości, czyli przygotowania do życia, które - jak wiemy - rządzi się twardymi regułami, to maturzyści w ogóle nie powinni być informowani, jaką metodą będzie się sprawdzać ich stan wiedzy. Uczeń nie będzie się rozpraszał i stresował zastanawianiem, czy to jest nowa matura, duża, stara, mała, hipernowa, testy, rozmowa kwalifikacyjna, pisemny czy diabli wiedzą jaki... Ma się nauczyć i przyjść - to wszystko. Każdy inny pomiar wiedzy jest mniej lub bardziej sztuczny. Wyobraźmy sobie maturzystę, któremu w przyszłości majster powie: "Weź pan te listwe przykręć pionowo tutej temi dwoma śrubkami!", a młody człowiek odpowie: "Czy mógłby pan majster przedstawić mi to zadanie metodą testową, bo tak to ja nie kapuję?".
Mamy już w kraju - począwszy od przedszkoli, a na Sejmie kończąc - tylu skończonych głuptasów, że nie ma potrzeby tej liczby mnożyć. W chwili kiedy formuła egzaminu stała się ważniejsza od wiedzy, często ostatnio używany naukowy termin "sylabus" nie kojarzy mi się z obszarem wiadomości. Dla mnie sylabus to jest ten poseł, który na trybunie sejmowej nie potrafi płynnie przeczytać tego, co wcześniej nagryzmolił.
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.