Jeśli fundamentaliści przejmą władzęw Pakistanie, grozi nam globalna wojna atomowa
Prezydent Perwez Muszarraf apeluje do USA o jak najszybsze zakończenie operacji w Afganistanie z obawy przed wybuchem w Pakistanie wojny domowej. W pendżabskim mieście Bahawalpur fundamentaliści islamscy masakrują chrześcijan. Osama bin Laden wezwał pakistańskich muzułmanów do obrony islamu przed chrześcijańską krucjatą. W tej sytuacji wyrażona przez prezydenta Pakistanu chęć spotkania z Janem Pawłem II z pewnością nie uspokoi nastrojów. Coraz silniejsze są antyrządowe wystąpienia sprzyjających talibom pakistańskich fundamentalistów, którzy zablokowali nawet słynną Karakorum Highway, łączącą kraj z Chinami. Władze aresztowały dwóch specjalistów od broni jądrowej. Spokój wewnętrzny w Pakistanie zawisł na włosku. Trudno sobie wyobrazić, co się stanie, jeśli fundamentaliści zdobędą władzę w Pakistanie i przejmą kontrolę nad bronią atomową.
Pakistański klucz
"Ten generał..." - zdenerwowany George W. Bush za nic nie potrafił sobie przypomnieć nazwiska Muszarrafa. Jako kandydat na przywódcę światowego mocarstwa nie wiedział, kto przejął władzę w państwie, które ma broń atomową. Pakistanu nie doceniali też amerykańscy stratedzy. Zbigniew Brzeziński w książce "Wielka szachownica" poświęconej sytuacji Eurazji po rozpadzie ZSRR nie zaliczył tego kraju do "sworzni geopolitycznych", których znaczenie wynika z "ważnego położenia geograficznego i skutków ich potencjalnej niestabilności dla zachowań graczy geostrategicznych".
Dziś prezydent Bush nazwisko Muszarrafa zna aż za dobrze: Pakistan jest kluczem do powodzenia akcji przeciw terrorystom bin Ladena i talibom. Stawka jest jednak jeszcze wyższa: Pakistan jest najważniejszy w wielkiej grze Ameryki o poskromienie radykalnych ruchów islamskich i nowy ład w całej środkowej Azji, regionalny pax Americana.
Muszarraf lepszy niż fundamentaliści
"Ten generał" jeszcze niedawno skazany był na ostracyzm Ameryki, ponieważ przejął władzę w wyniku puczu. W dodatku Pakistan już wcześniej znalazł się na cenzurowanym za przeprowadzenie serii próbnych wybuchów atomowych. Teraz kraj ten odwiedza szef amerykańskiej dyplomacji Colin Powell, dostarczana mu też jest pomoc gospodarcza warta setki milionów dolarów, a koncesje handlowe ułatwiają dostęp do rynków USA i Unii Europejskiej pakistańskim produktom tekstylnym. Wszystko po to, by władzy nie przejęli sympatycy talibów. Prezydent USA wybrał mniejsze zło - tak jak Muszarraf, który niechętnie zwrócił się przeciwko dotychczasowym sojusznikom, przyparty do muru deklaracją Busha ("Kto nie z nami, ten przeciw nam"). Przywódca Pakistanu wybrał powrót na arenę międzynarodową w roli sojusznika supermocarstwa. W przeciwnym razie jego kraj mógłby się znaleźć na liście celów z numerem dwa - tuż za Afganistanem.
Waszyngton wspiera Muszarrafa w rozgrywce z przeciwnikami wewnętrznymi, których oburza, że samozwańczy prezydent poparł Amerykę i udostępnił jej przestrzeń powietrzną oraz bazy wojskowe. To z lotniska koło Dżakobabadu startują śmigłowce biorące udział w akcjach w Afganistanie. Tam też ostatnio dochodzi do najgorętszych wystąpień antyamerykańskich.
Muszarraf najpierw tylko apelował do obywateli o spokój i rozwagę. Demonstracje solidarności z talibami i złości na USA (z paleniem kukły Busha i okrzykami: "Śmierć Ameryce!") odbywały się legalnie. Co więcej, Harkat-ul-Mudżahedin, organizacji uznanej przez Stany Zjednoczone za terrorystyczną, zezwolono po cichu na wyjazd do Afganistanu.
Gdyby władzę przejęli zwolennicy talibów
Kiedy jednak przywódcy ugrupowań islamskich zaczęli otwarcie wzywać do rewolty przeciw władzom, a demonstranci zabrali się do podpalania budynków publicznych, siły porządkowe, dotychczas zapewniające ochronę protestującym, użyły broni. Padli zabici. Liderzy radykalnych partii islamskich trafili do aresztu. Zapowiedziano proces o zdradę Falzur Rahmana z Dżamiat-Ulema-e-Islam, bo wzywał swych zwolenników do atakowania pakistańskich żołnierzy pomagających USA. Muszarraf nie zgodził się nawet na wwiezienie do kraju zwłok 25 pakistańskich bojowników, którzy zginęli w Kabulu podczas amerykańskiego bombardowania. Pakistańczycy od dawna zasilali szeregi talibów, a na wieść o nowej świętej wojnie do Afganistanu pospieszyli kolejni ochotnicy.
Pakistan jest puszką Pandory nie tylko ze względów politycznych, ale i etnicznych. Odżył na przykład projekt utworzenia niepodległego Pasztunistanu (Pasztunowie stanowią niemal połowę ludności Afganistanu i większość mieszkańców północno-zachodniej części Pakistanu i to z nich głównie wywodzą się talibowie i ich zwolennicy). Muszarraf mimo wszystko panuje nad sytuacją. Musiał jednak usunąć ze stanowisk kilku dowódców armii i służb specjalnych. Wiedział zapewne, że jego przeciwnicy są zdolni do obalenia go siłą, a ostatnią rzeczą, jakiej życzyłby sobie w tej chwili Waszyngton, jest przejęcie władzy w Islamabadzie przez fundamentalistów sprzyjających talibom. Byłby to cios dla koalicji antyterrorystycznej i zachęta dla ekstremistów z innych krajów islamskich.
Talibowie z pakistańską bombą atomową
Przy każdym przesileniu w Pakistanie dla amerykańskich mediów najważniejsze jest to, kto przejmie walizkę z kodami do arsenału jądrowego. Tymczasem do aresztu trafił znany z sympatii dla talibów były kierownik pakistańskiego programu nuklearnego Sultan Baszir-Uddin-Mehmud oraz inny ekspert jądrowy - Abdul Medżid (niedawno obaj przebywali w Afganistanie). To działa na wyobraźnię; nietrudno dociec, do czego byliby zdolni terroryści, dysponując nie tylko bakteriami wąglika. Broń nuklearna jest w bezpiecznych rękach - zapewnia jednak Muszarraf.
Pakistan i Indie, dwa kraje wyposażone w rakiety atomowe, zażarcie walczą o podzielony Kaszmir. Mimo prób łagodzenia sporu przez dyplomację amerykańską w indyjskiej części Kaszmiru przeciwni rządom Delhi islamscy bojownicy, od lat wspierani przez Pakistan, są coraz aktywniejsi. Indie zaś odrzuciły propozycję mediacji USA, uznając, że Biały Dom stosuje różne standardy w walce z terroryzmem, przymykając oko na to, co dzieje się w Kaszmirze. A kwestii kaszmirskiej nie sposób oddzielić od wojny w Afganistanie. Pakistan od lat wspierał talibów, gdyż przyjazny reżim w Kabulu zapewniał mu tzw. głębię strategiczną w sporze z Indiami. Pokój na granicy afgańskiej umożliwiał Islamabadowi koncentrowanie się na rywalizacji z Delhi. Bojownicy operującego głównie w Kaszmirze Harkatu szkolili się w Afganistanie. Bin Laden zaś szkolił członków wywrotowych ruchów islamskich, zarówno zwalczających postsowieckie satrapie w środkowej Azji, jak i występujących przeciw Rosji, Indiom i Chinom.
Właśnie dlatego wszystkie te kraje udało się Waszyngtonowi wciągnąć do koalicji antyterrorystycznej i z tego samego powodu tak ważne jest utrzymanie w niej Pakistanu. W przeciwnym razie stałby się on wylęgarnią ruchów wywrotowych, komplikując sytuację na tym obszarze. 140-milionowy Pakistan od lat jest ważnym elementem azjatyckiej rozgrywki. Chiny pomagały mu w rozbudowie potencjału atomowego ze względu na swoją rywalizację z Delhi. Z kolei Rosjanie wspierali wojskowo Indie. W zażartą wojnę terrorystyczną między bojówkami sunnitów i szyitów w Karaczi angażowały się służby specjalne Iranu, Indii i Arabii Saudyjskiej.
Pax Americana w Azji?
Stany Zjednoczone walczą tym razem nie tylko o odsunięcie wspierających terroryzm talibów. Pax Americana będzie zapewne polegać na silnym zaangażowaniu USA w regionie. Po zakończeniu działań wojennych amerykańscy żołnierze prawdopodobnie pozostaną w Pakistanie, tak jak stało się w Arabii Saudyjskiej po operacji przeciwko Irakowi.
Wraz z dyskusją o ustanowieniu nowych rządów w Afganistanie toczy się gra o plan Marshalla dla środkowej Azji. Odżywają też projekty budowy rurociągu, którym kaspijska ropa miałaby popłynąć przez Afganistan i Pakistan do Karaczi u wybrzeży Morza Arabskiego. W ten sposób historia zatoczyłaby koło. Mało kto dziś pamięta, że niegdyś USA przez ponad dwa lata udzielały poparcia talibom. Hamid Mir, redaktor pakistańskiej gazety "Daily Asauf", który przeprowadzał wywiady z mułłą Omarem i bin Ladenem, mówił mi niedawno w Islamabadzie, że Waszyngton odwrócił się od talibów, gdy w interesach naftowych odrzucili oni ofertę amerykańską i wybrali firmę z Argentyny.
Pakistan był najważniejszym polem rozgrywki, która przyniosła klęskę ZSRR w Afganistanie. Przez kraj nad Indusem USA przekazywały broń i pieniądze walczącym z Armią Czerwoną mudżahedinom, którzy w pakistańskich bazach przy granicy z Afganistanem uczyli się wojennego rzemiosła. Stąd otrzymywali dane wywiadowcze. W tutejszych medresach zaszczepiano im żarliwość potrzebną w świętej wojnie z "niewiernymi". Teraz tej żarliwości jest aż za wiele. Czy jej ostudzenie przyniesie Ameryce geopolityczny sukces, a regionowi spokój i rozwój? W pakistańskich elitach do dziś żywe jest przekonanie, że podczas ostatniej wojny z ZSRR Amerykanie potraktowali ich instrumentalnie, a potem pozostawili z afgańskim problemem na karku. Teraz Pakistańczycy obawiają się tego samego.
Pakistański klucz
"Ten generał..." - zdenerwowany George W. Bush za nic nie potrafił sobie przypomnieć nazwiska Muszarrafa. Jako kandydat na przywódcę światowego mocarstwa nie wiedział, kto przejął władzę w państwie, które ma broń atomową. Pakistanu nie doceniali też amerykańscy stratedzy. Zbigniew Brzeziński w książce "Wielka szachownica" poświęconej sytuacji Eurazji po rozpadzie ZSRR nie zaliczył tego kraju do "sworzni geopolitycznych", których znaczenie wynika z "ważnego położenia geograficznego i skutków ich potencjalnej niestabilności dla zachowań graczy geostrategicznych".
Dziś prezydent Bush nazwisko Muszarrafa zna aż za dobrze: Pakistan jest kluczem do powodzenia akcji przeciw terrorystom bin Ladena i talibom. Stawka jest jednak jeszcze wyższa: Pakistan jest najważniejszy w wielkiej grze Ameryki o poskromienie radykalnych ruchów islamskich i nowy ład w całej środkowej Azji, regionalny pax Americana.
Muszarraf lepszy niż fundamentaliści
"Ten generał" jeszcze niedawno skazany był na ostracyzm Ameryki, ponieważ przejął władzę w wyniku puczu. W dodatku Pakistan już wcześniej znalazł się na cenzurowanym za przeprowadzenie serii próbnych wybuchów atomowych. Teraz kraj ten odwiedza szef amerykańskiej dyplomacji Colin Powell, dostarczana mu też jest pomoc gospodarcza warta setki milionów dolarów, a koncesje handlowe ułatwiają dostęp do rynków USA i Unii Europejskiej pakistańskim produktom tekstylnym. Wszystko po to, by władzy nie przejęli sympatycy talibów. Prezydent USA wybrał mniejsze zło - tak jak Muszarraf, który niechętnie zwrócił się przeciwko dotychczasowym sojusznikom, przyparty do muru deklaracją Busha ("Kto nie z nami, ten przeciw nam"). Przywódca Pakistanu wybrał powrót na arenę międzynarodową w roli sojusznika supermocarstwa. W przeciwnym razie jego kraj mógłby się znaleźć na liście celów z numerem dwa - tuż za Afganistanem.
Waszyngton wspiera Muszarrafa w rozgrywce z przeciwnikami wewnętrznymi, których oburza, że samozwańczy prezydent poparł Amerykę i udostępnił jej przestrzeń powietrzną oraz bazy wojskowe. To z lotniska koło Dżakobabadu startują śmigłowce biorące udział w akcjach w Afganistanie. Tam też ostatnio dochodzi do najgorętszych wystąpień antyamerykańskich.
Muszarraf najpierw tylko apelował do obywateli o spokój i rozwagę. Demonstracje solidarności z talibami i złości na USA (z paleniem kukły Busha i okrzykami: "Śmierć Ameryce!") odbywały się legalnie. Co więcej, Harkat-ul-Mudżahedin, organizacji uznanej przez Stany Zjednoczone za terrorystyczną, zezwolono po cichu na wyjazd do Afganistanu.
Gdyby władzę przejęli zwolennicy talibów
Kiedy jednak przywódcy ugrupowań islamskich zaczęli otwarcie wzywać do rewolty przeciw władzom, a demonstranci zabrali się do podpalania budynków publicznych, siły porządkowe, dotychczas zapewniające ochronę protestującym, użyły broni. Padli zabici. Liderzy radykalnych partii islamskich trafili do aresztu. Zapowiedziano proces o zdradę Falzur Rahmana z Dżamiat-Ulema-e-Islam, bo wzywał swych zwolenników do atakowania pakistańskich żołnierzy pomagających USA. Muszarraf nie zgodził się nawet na wwiezienie do kraju zwłok 25 pakistańskich bojowników, którzy zginęli w Kabulu podczas amerykańskiego bombardowania. Pakistańczycy od dawna zasilali szeregi talibów, a na wieść o nowej świętej wojnie do Afganistanu pospieszyli kolejni ochotnicy.
Pakistan jest puszką Pandory nie tylko ze względów politycznych, ale i etnicznych. Odżył na przykład projekt utworzenia niepodległego Pasztunistanu (Pasztunowie stanowią niemal połowę ludności Afganistanu i większość mieszkańców północno-zachodniej części Pakistanu i to z nich głównie wywodzą się talibowie i ich zwolennicy). Muszarraf mimo wszystko panuje nad sytuacją. Musiał jednak usunąć ze stanowisk kilku dowódców armii i służb specjalnych. Wiedział zapewne, że jego przeciwnicy są zdolni do obalenia go siłą, a ostatnią rzeczą, jakiej życzyłby sobie w tej chwili Waszyngton, jest przejęcie władzy w Islamabadzie przez fundamentalistów sprzyjających talibom. Byłby to cios dla koalicji antyterrorystycznej i zachęta dla ekstremistów z innych krajów islamskich.
Talibowie z pakistańską bombą atomową
Przy każdym przesileniu w Pakistanie dla amerykańskich mediów najważniejsze jest to, kto przejmie walizkę z kodami do arsenału jądrowego. Tymczasem do aresztu trafił znany z sympatii dla talibów były kierownik pakistańskiego programu nuklearnego Sultan Baszir-Uddin-Mehmud oraz inny ekspert jądrowy - Abdul Medżid (niedawno obaj przebywali w Afganistanie). To działa na wyobraźnię; nietrudno dociec, do czego byliby zdolni terroryści, dysponując nie tylko bakteriami wąglika. Broń nuklearna jest w bezpiecznych rękach - zapewnia jednak Muszarraf.
Pakistan i Indie, dwa kraje wyposażone w rakiety atomowe, zażarcie walczą o podzielony Kaszmir. Mimo prób łagodzenia sporu przez dyplomację amerykańską w indyjskiej części Kaszmiru przeciwni rządom Delhi islamscy bojownicy, od lat wspierani przez Pakistan, są coraz aktywniejsi. Indie zaś odrzuciły propozycję mediacji USA, uznając, że Biały Dom stosuje różne standardy w walce z terroryzmem, przymykając oko na to, co dzieje się w Kaszmirze. A kwestii kaszmirskiej nie sposób oddzielić od wojny w Afganistanie. Pakistan od lat wspierał talibów, gdyż przyjazny reżim w Kabulu zapewniał mu tzw. głębię strategiczną w sporze z Indiami. Pokój na granicy afgańskiej umożliwiał Islamabadowi koncentrowanie się na rywalizacji z Delhi. Bojownicy operującego głównie w Kaszmirze Harkatu szkolili się w Afganistanie. Bin Laden zaś szkolił członków wywrotowych ruchów islamskich, zarówno zwalczających postsowieckie satrapie w środkowej Azji, jak i występujących przeciw Rosji, Indiom i Chinom.
Właśnie dlatego wszystkie te kraje udało się Waszyngtonowi wciągnąć do koalicji antyterrorystycznej i z tego samego powodu tak ważne jest utrzymanie w niej Pakistanu. W przeciwnym razie stałby się on wylęgarnią ruchów wywrotowych, komplikując sytuację na tym obszarze. 140-milionowy Pakistan od lat jest ważnym elementem azjatyckiej rozgrywki. Chiny pomagały mu w rozbudowie potencjału atomowego ze względu na swoją rywalizację z Delhi. Z kolei Rosjanie wspierali wojskowo Indie. W zażartą wojnę terrorystyczną między bojówkami sunnitów i szyitów w Karaczi angażowały się służby specjalne Iranu, Indii i Arabii Saudyjskiej.
Pax Americana w Azji?
Stany Zjednoczone walczą tym razem nie tylko o odsunięcie wspierających terroryzm talibów. Pax Americana będzie zapewne polegać na silnym zaangażowaniu USA w regionie. Po zakończeniu działań wojennych amerykańscy żołnierze prawdopodobnie pozostaną w Pakistanie, tak jak stało się w Arabii Saudyjskiej po operacji przeciwko Irakowi.
Wraz z dyskusją o ustanowieniu nowych rządów w Afganistanie toczy się gra o plan Marshalla dla środkowej Azji. Odżywają też projekty budowy rurociągu, którym kaspijska ropa miałaby popłynąć przez Afganistan i Pakistan do Karaczi u wybrzeży Morza Arabskiego. W ten sposób historia zatoczyłaby koło. Mało kto dziś pamięta, że niegdyś USA przez ponad dwa lata udzielały poparcia talibom. Hamid Mir, redaktor pakistańskiej gazety "Daily Asauf", który przeprowadzał wywiady z mułłą Omarem i bin Ladenem, mówił mi niedawno w Islamabadzie, że Waszyngton odwrócił się od talibów, gdy w interesach naftowych odrzucili oni ofertę amerykańską i wybrali firmę z Argentyny.
Pakistan był najważniejszym polem rozgrywki, która przyniosła klęskę ZSRR w Afganistanie. Przez kraj nad Indusem USA przekazywały broń i pieniądze walczącym z Armią Czerwoną mudżahedinom, którzy w pakistańskich bazach przy granicy z Afganistanem uczyli się wojennego rzemiosła. Stąd otrzymywali dane wywiadowcze. W tutejszych medresach zaszczepiano im żarliwość potrzebną w świętej wojnie z "niewiernymi". Teraz tej żarliwości jest aż za wiele. Czy jej ostudzenie przyniesie Ameryce geopolityczny sukces, a regionowi spokój i rozwój? W pakistańskich elitach do dziś żywe jest przekonanie, że podczas ostatniej wojny z ZSRR Amerykanie potraktowali ich instrumentalnie, a potem pozostawili z afgańskim problemem na karku. Teraz Pakistańczycy obawiają się tego samego.
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.