Nowe polskie opery: "Balthazar" Krauzego i "Antygona" Rudzińskiego
Opera ma już czterysta lat, ale wciąż z dobrym skutkiem broni się przed śmiercią. Twórcy oper często podejmują tematy aktualne, czasami polityczne, jak w przywoływanym zwykle w takich okazjach spektaklu "Nixon w Chinach" Amerykanina Johna Adamsa. Używają też nowoczesnych środków scenicznych, jak we wspólnych dziełach kompozytora Louisa Andriessena i reżysera filmowego Petera Greenawaya. Te zabiegi ściągają do oper tłumy widzów. Niestety nie w Polsce!
Ostatni rok był w Warszawie szczęśliwy dla twórców oper: aż dwa teatry - Opera Narodowa i Warszawska Opera Kameralna - wystawiły prawykonania zamówionych przez siebie dzieł. Chwali się obu scenom, że przyczyniają się do poszerzenia polskiego repertuaru współczesnego. Czy kompozytorzy wywiązali się z zadania w sposób interesujący - to już jednak zupełnie inna sprawa.
Po prapremierze "Ignoranta i szaleńca" Pawła Mykietyna w Teatrze Wielkim przyszła kolej na utwory wystawione w Warszawskiej Operze Kameralnej w ramach I Festiwalu Polskich Oper Współczesnych, który kończył trwające rok obchody czterechsetlecia tego gatunku muzycznego. Na tę okazję dyrektor WOK Stefan Sutkowski zamówił "Balthazara" u Zygmunta Krauzego i "Antygonę" u Zbigniewa Rudzińskiego. Program festiwalu uzupełnił powstałym przed pięciu laty (również na jego zamówienie) "Quo vadis" Bernadetty Matuszczak.
Nowe opery, stare tematy
Antyczne tematy zasugerował kompozytorom dyrektor Sutkowski. Można złośliwie spekulować, że korzystanie ze starożytnych dzieł to osz-czędność - nie trzeba płacić za prawa autorskie do tekstu. W dodatku w dwóch wypadkach kompozytorzy sami opracowali libretto, a na potrzeby "Balthazara" nieznane dzieło Stanisława Wyspiańskiego "Daniel" zaadaptował reżyser Ryszard Peryt. Wydaje się jednak, że antyczny wybór związany był z charakterem sceny, na której właśnie tematyka starożytna - w mistrzowskich ujęciach Mozarta czy Monteverdiego - pojawia się najczęściej.
Sięgnięcie do antyku niesie jednak zagrożenia jako żywo przypominające kłopoty polskiego filmu. Tak jak niewiele da się wycisnąć na ekranie z lektur obowiązkowych, tak nie za wiele da się dziś powiedzieć na scenie operowej na tematy opracowywane tysiące razy. W XX wieku ostatnim wielkim dziełem nawiązującym do starożytności był wstrząsający "Król Edyp" Igora Strawińskiego. Znamienne zresztą, że i w "Balthazarze", i w "Antygonie" można usłyszeć dalekie echo tego utworu. Na tym jednak podobieństwa się kończą.
Tradycjonalizm i statyczność
Zygmunt Krauze ma już za sobą jedno doświadczenie sceniczne - "Gwiazdę" według sztuki Helmuta Kajzara. Ten monodram starzejącej się artystki wystawiany był z powodzeniem na scenach w Warszawie, Wrocławiu i Mannheimie. Muzyce mimo zastosowania minimalnych środków nie brakło dramatyzmu. Nie brak go i w "Balthazarze", choć słyszalne są tu echa dzieł scenicznych i filmowych Philipa Glassa czy Michaela Nymana. Muzyka zresztą wywiera zdecydowanie najlepsze wrażenie na tle bełkotliwego tekstu i statycznej, niemal dziewiętnastowiecznej reżyserii.
Statyczność osuwająca się w nudę jest także cechą "Antygony" Zbigniewa Rudzińskiego. Ten kompozytor jest autorem "Manekinów" według prozy Brunona Schulza - dzieła, które odniosło prawdziwy sukces sceniczny. Opera Narodowa wystawia je nieprzerwanie od dwudziestu lat. Muzycznie "Manekiny" utrzymane są w poetyce pastiszu, dostosowanej do charakteru tekstu, i dzięki temu wciąż się bronią. Tymczasem w "Antygonie" autor całkiem się pogubił. Są tu fragmenty przypominające estetykę sprzed czterdziestu lat, lament Antygony w duchu "Symfonii pieśni żałosnych" Góreckiego i użyte chyba w desperacji, bez uzasadnienia dramatycznego, cytaty z muzyki dawniejszej: Wagnera, Mozarta, Bacha. Te zabiegi mają nam chyba przypomnieć, że w epoce postmodernizmu wszystko wolno. Tymczasem muzyczny postmodernizm już się zdewaluował i bywa, że pokrywa niedostatek inwencji. Cytaty nie urozmaicają zresztą statycznej akcji, składającej się niemal wyłącznie z długich jednostajnych monologów.
Ostatnie dzieła wystawione w Polsce są więc albo zachowawcze, albo - jak utwór Pawła Mykietyna - stanowią raczej ilustrację do sztuki teatralnej. Na dzieło większej wagi wciąż jeszcze czekamy.
Ostatni rok był w Warszawie szczęśliwy dla twórców oper: aż dwa teatry - Opera Narodowa i Warszawska Opera Kameralna - wystawiły prawykonania zamówionych przez siebie dzieł. Chwali się obu scenom, że przyczyniają się do poszerzenia polskiego repertuaru współczesnego. Czy kompozytorzy wywiązali się z zadania w sposób interesujący - to już jednak zupełnie inna sprawa.
Po prapremierze "Ignoranta i szaleńca" Pawła Mykietyna w Teatrze Wielkim przyszła kolej na utwory wystawione w Warszawskiej Operze Kameralnej w ramach I Festiwalu Polskich Oper Współczesnych, który kończył trwające rok obchody czterechsetlecia tego gatunku muzycznego. Na tę okazję dyrektor WOK Stefan Sutkowski zamówił "Balthazara" u Zygmunta Krauzego i "Antygonę" u Zbigniewa Rudzińskiego. Program festiwalu uzupełnił powstałym przed pięciu laty (również na jego zamówienie) "Quo vadis" Bernadetty Matuszczak.
Nowe opery, stare tematy
Antyczne tematy zasugerował kompozytorom dyrektor Sutkowski. Można złośliwie spekulować, że korzystanie ze starożytnych dzieł to osz-czędność - nie trzeba płacić za prawa autorskie do tekstu. W dodatku w dwóch wypadkach kompozytorzy sami opracowali libretto, a na potrzeby "Balthazara" nieznane dzieło Stanisława Wyspiańskiego "Daniel" zaadaptował reżyser Ryszard Peryt. Wydaje się jednak, że antyczny wybór związany był z charakterem sceny, na której właśnie tematyka starożytna - w mistrzowskich ujęciach Mozarta czy Monteverdiego - pojawia się najczęściej.
Sięgnięcie do antyku niesie jednak zagrożenia jako żywo przypominające kłopoty polskiego filmu. Tak jak niewiele da się wycisnąć na ekranie z lektur obowiązkowych, tak nie za wiele da się dziś powiedzieć na scenie operowej na tematy opracowywane tysiące razy. W XX wieku ostatnim wielkim dziełem nawiązującym do starożytności był wstrząsający "Król Edyp" Igora Strawińskiego. Znamienne zresztą, że i w "Balthazarze", i w "Antygonie" można usłyszeć dalekie echo tego utworu. Na tym jednak podobieństwa się kończą.
Tradycjonalizm i statyczność
Zygmunt Krauze ma już za sobą jedno doświadczenie sceniczne - "Gwiazdę" według sztuki Helmuta Kajzara. Ten monodram starzejącej się artystki wystawiany był z powodzeniem na scenach w Warszawie, Wrocławiu i Mannheimie. Muzyce mimo zastosowania minimalnych środków nie brakło dramatyzmu. Nie brak go i w "Balthazarze", choć słyszalne są tu echa dzieł scenicznych i filmowych Philipa Glassa czy Michaela Nymana. Muzyka zresztą wywiera zdecydowanie najlepsze wrażenie na tle bełkotliwego tekstu i statycznej, niemal dziewiętnastowiecznej reżyserii.
Statyczność osuwająca się w nudę jest także cechą "Antygony" Zbigniewa Rudzińskiego. Ten kompozytor jest autorem "Manekinów" według prozy Brunona Schulza - dzieła, które odniosło prawdziwy sukces sceniczny. Opera Narodowa wystawia je nieprzerwanie od dwudziestu lat. Muzycznie "Manekiny" utrzymane są w poetyce pastiszu, dostosowanej do charakteru tekstu, i dzięki temu wciąż się bronią. Tymczasem w "Antygonie" autor całkiem się pogubił. Są tu fragmenty przypominające estetykę sprzed czterdziestu lat, lament Antygony w duchu "Symfonii pieśni żałosnych" Góreckiego i użyte chyba w desperacji, bez uzasadnienia dramatycznego, cytaty z muzyki dawniejszej: Wagnera, Mozarta, Bacha. Te zabiegi mają nam chyba przypomnieć, że w epoce postmodernizmu wszystko wolno. Tymczasem muzyczny postmodernizm już się zdewaluował i bywa, że pokrywa niedostatek inwencji. Cytaty nie urozmaicają zresztą statycznej akcji, składającej się niemal wyłącznie z długich jednostajnych monologów.
Ostatnie dzieła wystawione w Polsce są więc albo zachowawcze, albo - jak utwór Pawła Mykietyna - stanowią raczej ilustrację do sztuki teatralnej. Na dzieło większej wagi wciąż jeszcze czekamy.
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.